Jan Kielanowski

CZERWCOWE EGZEKUCJE W LWOWSKICH WIĘZIENIACH

O wojnie niemiecko-bolszewickiej dowiedział się Lwów wczesnym rankiem w niedzielę, 22 czerwca 1941 roku, gdy nad miastem ciężko zahuczały eskadry niemieckich bombowców. Gęsto rzucane bomby nie pozwalały na żadne złudzenia. Kraje, które przed niespełna dwoma laty sprzymierzyły się, żeby nas zniszczyć, teraz przystąpiły do wzajemnej walki.

Myśliwce radzieckie pokazały się na niebie raz czy dwa razy, ale bezradność ich była oczywista. Bez przerwy tylko turkotała artyleria przeciwlotnicza, deszcz ciepłych jeszcze pocisków spadał na bruk. Czasem artyleria była skuteczna, zastrzelony bombowiec spadł na cmentarz łyczakowski. I tak wśród basowego pomruku bombowców, tenorowych serii artylerii przeciwlotniczej, odgłosów maszynowej albo ręcznej broni, wycia bomb lub przerażająco bliskich wybuchów, od niedzielnego świtu po piątkowy zmierzch upływały nam długie dni i krótkie, rozświetlane pożarami noce.

W mieście powstał chaos i zapanowała niewiarygodna panika. Wielodzietne rodziny przybyszów ze wschodu, teraz dopiero okazywało się jak liczne, usiłowały upchać się z dobytkiem i ze wszystkim na ciężarówkach, ciągnących uparcie ulicą Łyczakowską, której zachwycony lud nadał nazwę ulicy "dawaj nazad". Tylko milicja gdzieś się zapodziała. Oddziały wojskowe pałętały się bez określonego celu. W poniedziałek wiedziałem na przedmieściach kilka całkowicie opuszczonych posterunków, w próżnych pokojach zwały aktów walały się po podłodze. Z poniedziałku na wtorek, gdy bombardowanie było szczególnie ciężkie, jacyś cywile (kto taki? może ktoś wie?) rozwalili czy spalili wrota małego oddziału Brygidek - dozorców nie było i paruset (?) niespodziewanie wolnych więźniów w noc świętojańską ruszyło w poszukiwaniu przytuliska.

We środę obraz zmienił się dość znacznie. Wróciła milicja. Rozklejono plakaty mobilizacyjne. Przewalił się już exodus przez ul. Łyczakowską. Ruszyły pociągi ewakuacyjne. Wyjechało trochę zaangażowanych politycznie literatów, aktorów, profesorów. Ledwo rozpoczętą mobilizację wstrzymano. Ale oddziały wojskowe wycofały się w porządku. Jak się później dowiedzieliśmy. Czerwonej Armii udało się w ciężkich bojach zapobiec zamknięciu lwowskiego kotła i umożliwić dzięki temu ewakuację.

Lwowian ogarnęła euforia. I radość. Czyż można się dziwić? Jak się coś złego kończy, trudno się nie cieszyć, choćby dalsza przyszłość była nieznana. A tego co się skończyło - dwudziestu miesięcy nieznośnej udręki - już naprawdę każdy miał dosyć. Lwowskie batiary śmiali się wczorajszym najeźdźcom w twarz. Nie było to bezpieczne, bo w odpowiedzi często rozlegała się salwa, były egzekucje uliczne i podwórkowe, w wielu mieszkaniach szyby były postrzelano.

O najgorszym niosła się wieść. Jak, którędy - nie wiadomo. Wieść, że w Brygidkach, na Łąckiego, wszędzie więźniowie są mordowani. To nie była pogłoska. Lwowianie wiedzieli o tym na pewno. Od czwartku 26 czerwca. Może lokatorzy sąsiadujących z więzieniami mieszkań słyszeli strzały i krzyki? Skrzydła radości opadły, zastąpiło ją przerażenie. Wszystkie więzienia przepełnione były do ostatnich granic, wielu lwowian miało tam krewnych, wszyscy chyba znajomych. Więzieni byli naturalnie "polityczni", a nawet przedwojenni komuniści (długie miesiące w lwowskiej celi spędził Broniewski) i socjaliści, działacze wszelkich odcieni, ale większość stanowili z pewnością przygodni więźniowie, których pozamykano za urojone, albo nawet wyjątkowo realne przekroczenia administracyjne. Lwów uznany został bowiem za "reżimnyj gorod" i za przebywanie w mieście bez zameldowania (zaświadczonego, jak podobnie w PRL, pieczątką w "pasporcie" (otrzymywało się od razu 3 lata. Patrole milicyjne krążyły po ulicach i odwiedzały mieszkania; niedokładności albo ich brak nie mogły więc ujść przed czujnym okiem władzy. No i naturalnie, jak wszędzie i zawsze, niezawodnymi dostawcami więźniów byli donosiciele.

Niestety, w więzieniach siedziało dużo młodzieży. Skład narodowościowy mieszkańców dokładnie nie mógł być znany, nie unikali aresztu Ukraińcy ani Żydzi, ale według ogólnego przeświadczenia, przygniatającą większość stanowili Polacy. Począwszy od czwartku miasto opróżniało się systematycznie i dość prędko z żołnierzy, a kto z cywilów chciał uciec na wschód, wychodził choćby pieszo, o wiele trudniej było naturalnie ludziom obarczonym rodziną.

W sobotę ulice były już prawie puste. Trwało, choć może już nieco słabsze bombardowanie. Dopalały się pożary, płonęły np. prowizoryczne koszary na rogu ulic Rutowskiego i Skarbkowskiej, gdzie sowieccy żołnierze wyrzucali z okien stare szynele, które ludność skrzętnie zbierała. Wieczorem zupełnie już pustymi ulicami przelatywały ciężarówki, z których żołnierze długimi drągami wrzucali płonące żagwie do parterowych publicznych lokali, np. parterowych okien dawnej Izby Skarbowej.

W niedzielę 29 czerwca do opróżnionego Lwowa w idealnym porządku wtoczyły się hitlerowskie czołgi, pełne żołnierzy wozy transportowe, artyleria. Wszystko to domyte, ogolone, błyszczące czystością, w kolorze zaśniedziałego brązu. Chyba dla wyreżyserowanego kontrastu z brudną, zaniedbaną, przegrywającą armią przeciwników. Żołnierze, którzy swobodnie rozsypali się po mieście, chętnie wdawali się w rozmowy - język niemiecki był we Lwowie dość dobrze znany. Jeszcze przed paru tygodniami czerwonoarmiści wysztorcowanymi bagnetami zagradzali drogę w pobliżu koszar i wszelkiej wojskowości. Hitlerowcy pozwalali dzieciakom wdrapywać się na własne, bądź popsute radzieckie czołgi porzucone na ulicach. Myślę, że było to z góry ułożone i dla nas odgrywane przedstawienie. Tak mało wiedziano we Lwowie co dzieje się po drugiej stronie.

Nastolatki mieli swoją specjalną, nie byle jaką przyjemność. Na każdym malowniczym miejscu - a takich jest we Lwowie dużo - stał pomnik, sporządzony z jakiejś nieokreślonej masy, wyglądającej na spiż, ale lżejszej niż gips. Pomniki te były pewnie odlewane, bo ściśle takie same poustawiano w różnych odległych miejscach. Najczęściej przedstawiały one Stalina, obejmującego ramieniem Lenina, siedzących obok siebie na jakiejś ławce - kanapie. Czasem z Leninem siedział Gorki, Czasem Gorki ze Stalinem, czasem każdy z osobna, czasem może Puszkin albo jakiś nieznany bohater. Każdy taki pomnik był źródłem radości dla batiarów, którzy ćwiczyli oko i rękę w tłuczeniu kamieniem tej osoby albo jej organu. Masa była krucha i roztłukiwała się doskonale. Do wieczora zabrakło pomników i chłopcy żałowali, że było ich tak mało.

Gdy dzieciaki zabawiały te wesołe igraszki, ogromne korowody Lwowian ruszyły ku więzieniom. Już pierwszych przybyszów uderzał straszliwy fetor rozkładających się zwłok, który wręcz uniemożliwiał wejście do budynków; cały tydzień panowała przecież upalna pogoda. Jak się zabrano do opanowania tej makabrycznej sytuacji? Wiadomości moje pochodzą z wiarygodnych źródeł, ale z drugiej ręki, fragmenty, które sam widziałem, opiszę.

Według zgodnych opowiadań, do uporządkowania i segregacji zwłok więźniów, Niemcy posłużyli się lwowską ludnością żydowską. Zaczęto od łapanki, dokonywanej przez oddziały chyba specjalnie dobieranych, rosłych Ukraińców w niemieckich mundurach z żółto-niebieską opaską. Łapanka ta podobno zamieniła się w potworny pogrom. Godne zaufania szczegółowe opisy kiedyś czytałem. Skatowani Żydzi wynosili zwłoki z więzień na przyległe podwórza i układali w długie szeregi, obok których dusząc się ze smrodu przechodzili ci wszyscy, którzy kogoś poszukiwali - jeżeli mieli na to siły. Niekiedy dało się zwłoki rozpoznać - pamiętam tylko, że zidentyfikowano prof. Szumanowskiego, laryngologa, może dzięki jego posturze. Zapewne zidentyfikowano także innych, ale w większości przypadków ze względu na daleko posunięty rozkład, połączony z obrzękiem, było to niemożliwe. Dużo było błędnych rozpoznań.

Nieszczęsne ofiary zabite były strzałem w tył głowy i nie może być żadnej wątpliwości, kto był zabójcą; śmierć ich musiała nastąpić na parę dni przed wejściem wojsk niemieckich. Przypuszczam, że zabijano więźniów już od środy 25 czerwca, tj. od momentu gdy czerwonoarmiejcom udało się odeprzeć manewr okrążający.

Sam widziałem tylko zwłoki wyłożone na podwórzu obok więzienia na Łąckiego. Jak we wszystkich tych miejscach, dostęp uniemożliwił trudny do wyobrażenia zaduch rozkładu. Trzeba było nieprzerwanie zasłaniać chustką usta i nos. Wśród zwłok leżących rzędami, dostrzegłem jedne w pozycji siedzącej, o coś oparte, czarne skrwawione. Po chwili postać ta poruszyła się i wstała. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że był to jeden z Żydów zapędzonych do porządkowania zwłok. Raz po raz przejeżdżały niemieckie samochody wojskowe, z których dokonywano zdjęć filmowych. Porządku pośród nas, żywych, postępujących tragiczną procesją, pilnowali żołnierze w niemieckich mundurach z niebiesko-żółtymi opaskami na ramionach, w hełmach, z wianuszkami obronnych granatów ręcznych na każdej nodze - dla fasonu.

Porządkowanie, połączone z pogromem Żydów, nie trwało długo, zaledwie parę dni. Ofiary więziennych egzekucji, razem z pomordowanymi Żydami, zakopano z pewnością we wspólnych grobach. Żydzi musieli jeszcze przed śmiercią wysprzątać i wydezynfekować więzienia, bo wkrótce miały być znowu potrzebne. Już w pierwszych dniach lipca rozeszły się wiadomości o aresztowaniu lwowskich profesorów.

Od tych strasznych dni mija 47 lat Do niedawna publicznie wypowiadanie się o przytoczonych tu faktach spowodować mogło przykre konsekwencje. I dziś, choć nigdzie nie rozmijam się z prawdą, nie mogę być zupełnie pewien braku szykan, lecz ze względu na mój wiek, jest mi to obojętne. Nie jest mi natomiast obojętne, aby dla kogokolwiek wypadki te pozostały nieznane, tak jak dziś są jeszcze na pewno dla wielu. Pragnąłbym także, aby liczniejsze szczegóły rzezi doszły do publicznej wiadomości. Liczbę pomordowanych więźniów określa się zwykle na 3500 do 5000, wszyscy wiedzą, że było ich bardzo dużo, ale może są gdzieś podstawy do dokładniejszego rachunku? W aktach radzieckich mogą być konkretne dokumenty, tyle mówi się o szczerości, może je ogłoszą? Podobno istnieje zarządzenie wydane w 1941 r. przez władze centralne ZSRR by więźniów ewakuować, a w razie niemożności - likwidować. Mówią o podobnej zbrodni w Brześciu, a może i innych miastach. Czas nadszedł, aby wszyscy, mający rzetelne wiadomości o takich wydarzeniach przestali je ukrywać. Niech wszyscy się o nich dowiedzą.


Copyright © 1995 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót

Powrót
Licznik