Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (2012-13)


  1. Monika Agopsowicz - Kresowe Pokucie. Rzeczpospolita Ormiańska
  2. Lwów: Lustro. Obraz wzajemny mieszkańców Lwowa w narracjach XX-XXI wieku, redakcja naukowa Katarzyna Kotyńska
  3. Mariusz Olbromski, Dwa skrzydła nadziei
  4. Mariusz Urbanek, Genialni. Lwowska Szkoła Matematyczna
  5. Stefan Banach. Niezwykle życie i genialna matematyka. Materiały biograficzne pod redakcją Emilii Jakimowicz i Adama Miranowicza
  6. Dieter Schenk. Noc morderców. Kaźń polskich profesorów we Lwowie i holokaust w Galicji Wschodniej
  7. Łukasz Tomasz Sroka, Rada Miejska we Lwowie w okresie autonomii galicyjskiej 1870-1914. Studium o elicie władzy
  8. Tadeusz Riedl, Chodząc po Lwowie
  9. Lwów: miasto społeczeństwo kultura - Tom IX. Zycie codzienne miasta. Studia z dziejów miasta, redakcja naukowa Kazimierz Karolczak i Łukasz T. Sroka
  10. Marcin Hałas „Oddajcie nam Lwów"
  11. Karolina Grodziska, Listy, liście, wspomnienia... Z dziejów lwowskich rodzin Reichertów, Peterów i Negruszów
  12. Franciszek Jaworski. O szarym Lwowie
  13. Tadeusz Marcinkowski, Skarby pamięci

Monika Agopsowicz

Kresowe Pokucie. Rzeczpospolita Ormiańska


KRESOWE POKUCIE. RZECZPOSPOLITA ORMIAŃSKA

Monika Agopsowicz - Kresowe Pokucie. Rzeczpospolita Ormiańska. Wydawnictwo Łomianki, Warszawa 2013 r. , 3.


Po wydanym w 2012 roku przez Fundację Ochrony Dziedzictwa Kulturowego Ormian Polskich wspaniałym i nagradzanym albumie „Warszawa ormiańska" współautorka tego dzieła Monika Agopsowicz uraczyła czytelników kolejną niezwykłą „ormiańską" pozycją, tym razem „kresową". „Kresowe Pokucie. Rzeczpospolita Ormiańska" to książka w swoim wyrazie artystycznym i formie zupełnie inna od wspomnianego albumu. Wprawdzie również bogato ilustrowana, a na dodatek wzbogacona o zapis multimedialny na załączonej płytce DVD -jednak jest to dzieło, które trudno zakwalifikować w jakimś konkretnym dziale literatury.

I bardzo dobrze, bo mimo iż wkład pracy autorki w opracowanie niezwykle bogatych źródeł, oparcie każdej myśli, każdego cytatu o konkret wydłubany w archiwalnych dokumentach, rękopisach, przekazach ustnych, drukach ulotnych, prasie, wreszcie opracowaniach historycznych jest przeogromny, a warsztat naukowy znamionuje fachowca (jeśli zważyć, że sam spis wykorzystanej literatury zajmuje 23 strony i zawiera blisko 500 pozycji) - to przecież „Kresowe Pokucie" w żadnym razie nie przypomina naukowej „cegły", a wręcz czyta się książkę jednym tchem niczym sienkiewiczowską prozę „ku pokrzepieniu serc". Nie jest to też typowy pamiętnik literacki choć z tak wielu pamiętników i relacji ustnych autorka korzystała. Z oczywistych względów nie jest to też beletrystyka - choć i tutaj autorka komponując z rozsypanych po różnych zapiskach i relacjach źródeł, dialogi, opisy zdarzeń i ludzi -zahacza przecież zwyczajnie o literaturę powieściową.

Moim zdaniem „Rzeczpospolita Ormiańska" jest jednym z najpiękniejszych, jakie miałem dotąd w ręku, przykładem połączenia staro-ormiańskiej kroniki z polską gawędą szlachecką.

Swoboda narracji, skrzące się dowcipem powiedzonka, facecje, anegdoty, nie nużące przebieranie w gąszczu żywych postaci, niecodziennych imion i nazwisk, geograficznych nazw własnych dawno wyszłych z codziennego obiegu kulturowego i języka - no może poza „...tam szum Prutu, Czeremoszu"...

Ale właśnie... Młodzież śpiewająca przy obozowych ogniskach, że „szum Prutu, Czeremoszu Hucułom przygrywa" w wielu przypadkach pojęcia nie miała na jakim to końcu świata ten Prut, i cóż to za jedni ci Huculi, i co oznaczało dla konkretnych ludzi pochodzenie z prawego lub lewego brzegu Czeremoszu...

I teraz - jest. Namacalny dowód, który przenosi człowieka w barwny, żywy, tętniący emocjami świat. Jakże inny od naszego dzisiejszego otoczenia, a przecież tak bardzo nasz, Polską przesiąknięty do najdrobniejszej kropli krwi - choć przecie wielokulturowy, ormiańsko-rusińsko--żydowski... Ot, europejskie „multikulti" tyle, że niestety zbudowane przez naszych przodków trochę przed czasem.

Wedle naszych dzisiejszych wyobrażeń całe to „Pokucie" ze stołeczną Kołomyją, to jakiś koniec świata. Gdzieś pewnie blisko Berdyczowa, do którego poczta nie dochodzi i nic nie pomoże wyśpiewywanie z rusińska „Kołomyja ne pomyją, Kołomyja misto" - że niby wielkie historyczne miasto.

A jednak, a przecież...

Zaczyna Monika Agopsowicz tę historię od zanotowanego przez dziennikarzy i kronikarzy całej niemal Europy przyjazdu do Kołomyi Jego Cesarskiej Mości Franciszka Józefa w roku 1880. Ze odwiedzając austriacką prowincję przez miejscowych zwaną „Golicją i Głodomerią" będzie gościł „Najjaśniejszy Pan" we Lwowie i Krakowie było oczywiste, ale Kołomyja...

Nie byliby sobą bracia Ormianie - traktujący ziemię od Stanisławowa po Czerniowce niemal jak „nową Armenię", gdyby nie „załatwili" wizyty również w stolicy Pokucia, którą autorka opisuje takimi słowy:

„...nie wiedzieć czemu mówiło się o niej z lekceważeniem, jakby w niej było coś śmiesznego. Ze się ludzie śmieją z Pacanowa, to się pojmuje, skoro tam kozy kują, ale co zrobiła Kołomyja, żeby zasłużyć na złą reputację i tak świat przeciw sobie uprzedzić?" - pytał Stanisław hr. Tarnowski zachwycony Kołomyją. ...ma ona swoje przedmieścia i dworki, w których dałoby się żyć z dala od całego małomiejskiego ruchu i błota:

po wtóre pomimo że żydów w mej nie brak jest o dziwo dość porządna i czysta, ...czyściejsza ...nie tylko od Bochni, ale nawet samego Rzeszowa! ...nowsza cywilizacja porwała Kołomyję swoim prądem i dała jej kamienne chodniki, duże piętrowe domy, duże porządne gimnazjum i ratusz z wieżą, a na tej wieży coś czego nie posiada nie tylko Bochnia i Rzeszów, ale ani Kraków ani Lwów nawet, zegar ze szklaną tarczą, za którą w nocy pali się lampa tak, że każdy zawsze może widzieć godzinę".

Czy czujesz drogi czytelniku wartość tego cytatu? Wszak dalibyśmy się pokroić, że podświetlane obiekty architektoniczne to wymysł ostatnich lat, a tu masz ci - Kołomyja anno 1880 twórcą tego szlagieru.

Jeszcze nie ma elektryczności, ale przecież jest lampa naftowa wyprodukowana przez lwowskiego Ormianina Ignacego Łukasiewicza i wieczorem zegar na wieży ratusza w Kołomyi świeci i pokazuje godziny, a we Lwowie, Wiedniu, Berlinie, Paryżu i Londynie - nie!

Świat Pokucia najdalszych południowych Kresów tysiącem nici powiązany z rumuńską Bukowiną czy węgierskim Maramoroszem, końca dziewiętnastego wieku wyłania się z kart opowieści niemal idylliczny. Z cytatów, facecji, anegdot Aleksandra Agopsowicza, przekomarzań ormiańsko-żydowskich, ormiańsko-rusińskich i ormiańsko--polskich, kreśli autorka prowincjonalny, acz świadomy swojej wartości świat, w którym wszystko jest poustawiane na swoim miejscu, wedle starodawnych porządków:

„Na co dzień życie na wsi toczyło się według odwiecznego porządku wzajemnych interesów pracodawcy i pracowników. Didycz czyli dziedzic, o ile nie był to typ trwoniący majątek w kasynie lub na wyścigach, który nie prowadził leniwego życia ponad stan, a traktował swoją pracę i rolę poważnie - zarządzał gospodarką. Był wykształcony, nierzadko w szkole rolniczej i osobiście objeżdżał folwarki, prowadził korespondencję, składał zamówienia, wieczorami ślęczał nad księgami rachunkowymi i na następny dzień wydawał dyspozycje rządcy. Czytał fachową prasę. Zdawał sobie sprawę ze złych warunków życia wieśniaków... poczuwał się do obowiązku leczenia swoich pracowników i ich rodzin -pani domu regularnie udzielała porad medycznych czy opatrywała rany. Gdy trzeba było opłacało się lekarza.

Często w niedzielę z rodziną siadał w kolatorskiej ławce w wiejskiej greckokatolickiej cerkwi zamiast jechać do dalej położonego kościoła; organizował chłopom huczne święcone na Wielkanoc; na Boże Narodzenie składał im życzenia i rozdawał prezenty; czynił honor, trzymając do chrztu chłopskie dziecko. Celem niejednego ziemianina pokuckiego stało się „zaszczepienie zgody, miłości, oświaty, postępu i dobrobytu. Chłop był z tego szczerze zadowolony, póki mu ktoś nie wytłumaczył, że didycz go wykorzystuje."

Ze strony na stronę, z cytatów, rozmów, dokumentów zaczyna jednak wyłaniać się obraz narastającego konfliktu. Czujemy jak idylliczny świat polsko-ormiańskiego dworu i rusińskiej wsi trwających w zgodnej koegzystencji powoli gaśnie i odchodzi.

„Jedni i drudzy spode łba patrzyli, jak mówiono o nich "gente Rutheni, natione Poloni", bo było to dla nich irytujące, jako przejaw polskiego protekcjonizmu", choć jak pisze Monika Agopsowicz - „...ruchy rusińskie czy ukraińskie próbowały naruszyć odwieczny porządek rzeczy na wsi, podważały prawo Polaków do sprawowania władzy, ...a jednak nie kto inny jak Polacy poczuwali się do propagowania rusińskiej kultury materialnej, do jej odradzania, wreszcie ratowania". To jeszcze nie ta groza zmian, którą później Odojewski opatrzy tytułem „Zasypie wszystko, zawieje...", a jednak w powietrzu czuć burzę, która tymczasem objawia się w postaci I wojny światowej. Jednakże inaczej widzianej z perspektywy Kołomyi. Tu prze wspaniały jest „Protokół wyrządzonych szkód w majątku pana Mieczysława Agopsowicza w Kołaczkowcach i Balińcach przez przejście i pobyt wojsk Rossyjskich..."

Po wszystkich doświadczeniach II wojny, faszyzmu i bolszewizmu, i ludobójstwa w wykonaniu UPA - nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że coś takiego działo się naprawdę, że nawet okres władzy Ukraińskiej Republiki Ludowej na tych ziemiach 1918-1919 jawi się jako cywilizowana okupacja, wedle europejskich miar.

Tak, to był naprawdę inny świat...

Jeszcze się podniósł, jeszcze euforia niepodległości i wspaniałe, cudowne 20 lat II Rzeczpospolitej, i bogactwa nafciarzy, i rozwijająca się turystyka wypoczynkowa, aż po Zaleszczyki i rumuńską już Bukowinę, i tętniące życiem ormiańskie dworki, i dudniący, łomoczący podskórnie problemem ukraińskim i biedą wsi „tętniak", który wiadomo, że będzie musiał pęknąć...

Jeszcze wprawdzie w 1937 w Stanisławowie z okazji koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Łaskawej (ormiańskiej) biskup tarnowski Franciszek Lisowski mówił:
„- Zdrowaś Mario... - tu biskup zrobił przerwę...
- Wochczujn kez Mariam! Bohorodyce Diwo raduj sia Obradowannaja! - powtórzył zawołanie po ormiańsku i rusku dla podkreślenia, że oto Matka Boża gromadzi wokół siebie, w zgodzie, trzy narody i trzy obrządki: łaciński, ormiański i ruski."

Ale to było już podzwonne... nie tylko dla Pokucia, dla całej wschodniej Galicji, dla Kresów, dla polskiej Polski po prostu!.

Jakże smutny i smętnie wieszczący przywołuje na kartach książki autorka stan ducha swojego przodka Kajetana Agopsowicza:

„Kajetan chcąc nie chcąc, zapisał się do Ligi Obrony Przeciwlotniczej i Pożarowej. Im bardziej rosło zagrożenie wojną, tym częściej przed jego oczami ukazywała się fotografia opublikowana na końcu książki o Lwowie przedstawiająca... chmury nad wierzchołkami drzew, a pod nim podpis: „Chmury od Wschodu nie obiecują drzewom lwowskim pogody."

Dokładnie tak jak zapisała inna poetka Kresów Beata Obertyńska -„Noc nadciąga od wschodu..."

Pogoda już nie powróciła - pierwsi sowieci i wywózki „pomieszczyków" i pierwsze harce nacjonalistów ukraińskich, potem Niemcy, przez chwilę wydaje się, że wraca Europa, ale pozór to tylko, represje wobec państwa podziemnego, i szaleństwo UPA z jego kulminacją w rozdziale „Rzeź w Kutach".

I zanotowany przez autorkę namacalny dowód jak wszyscy trzej -Rosjanie, Niemcy i Ukraińcy współpracowali ze sobą w dziele ludobójstwa - „...po około tygodniowym pobycie Rosjanie nagle na parę dni opuścili Kuty. Okazało się, że dowódcą jednostki wojskowej zajmującej Kuty był Ukrainiec, z którym banderowcy „dogadali się", by na kilka dni wycofał się z miasta i dał im wolną rękę w ostatecznym wytępieniu Polaków. Tak też się stało. ...W tym dniu spalono ok. 30-40 domów, prawie wszystkie ormiańskie...".

Coraz smutniejszy ton i coraz czarniejsze barwy opisów tych czasów na kartach książki Agopsowiczówny - nadciąga wszak tsunami... Drudzy sowieci i „koniec świata".

Ocean pochłonął Atlantydę bez reszty...

A ostatnie zdanie książki, wypowiedź ks. Filipiaka udającego się na „repatriację" - „Żegnając nasz przepiękny kościół Stanisławowski, o mało serce nie pękło mi z żalu..." - sprawia, że teraz nasze kresowe serca pękają... bo wiedzieć co się straciło boli jeszcze bardziej...

Prof. Andrzej Zięba napisał w „Przedmowie" - „Rzeczpospolita ormiańska na Pokuciu przeminęła na zawsze... aż żal, że trzeba iść naprzód, że odpocząć nie można.".

Owszem trzeba iść naprzód, ale w plecaku mamy od teraz mocny „wiatyk" - „Kresowe Pokucie", która to praca w wykonaniu Moniki Agopsowicz, jak to lapidarnie, acz głęboko prawdziwie ujął Zięba -„...jest literackim ujęciem systemu zbiorowego pamiętania".

A ta pamięć jest nam i idącym po nas pokoleniom niezbędna, aby i o pomnikach naszych dziejów nie napisał ktoś kiedyś, że: „...jeszcze ich czas nie zagryzł, a już niepamięć zniszczyła".

Rację niewątpliwie ma A. Zięba, gdy pisze „przeminęła na zawsze", tamtego czasu i ludzi wszak nic nie wróci, jednak póki pamięci, poty jest nadzieja, że pobratymczy naród ukraiński zwrócony ku Europie współpracy, zgody i miłości - przekreśli w swojej pamięci historycznej czarną noc ludobójczego barbarzyństwa, a odnajdzie w swojej kulturze piękne przykłady współbytowania i współtworzenia na jednej ziemi wielu różnych ludów...

Póki naszej pamięci, zawsze będzie możliwe, że kiedyś nasze prawnuki usłyszą „szum Prutu i Czeremoszu", i zbudują nową Rzeczpospolitą Pokucką w pokoju i przyjaznych relacjach z potomkami jej dzisiejszych mieszkańców.

Bo inaczej - po cóż byłaby ta pamięć nam potrzebna...

Moniko - gratuluję i dziękuję za ten wspaniały dar. Stawiam ten tom obok „Nareka" i Vincenza, na tej półce, do której łatwo sięgnąć ręką - bo Kresowe Pokucie" trzeba przeczytać nie raz, nie dwa, nie trzy...

Bogdan Stanisław Kasprowicz


Na początek strony

Lwów: Lustro. Obraz wzajemny mieszkańców Lwowa w narracjach XX-XXI wieku

Redakcja naukowa Katarzyna Kotyńska

OBRAZ LWOWA


Lwów: Lustro. Obraz wzajemny mieszkańców Lwowa w narracjach XX-XXI wieku, redakcja naukowa Katarzyna Kotyńska, Instytut Slawistyki Polskiej Akademii Nauk, Fundacja Slawistyczna, Warszawa 2012.


Książka zbiera teksty przedstawione na konferencji naukowej zorganizowanej w marcu 2010r. we Lwowie przez Instytut Slawistyki PAN w Warszawie i lwowskie Centrum Historii Miejskiej Europy Środkowo-Wschodniej. Temat konferencji oddaje tytuł książki. W polskiej i ukraińskiej świadomości Lwów jest niezmiennie miastem wyjątkowym, magicznym, choć dla każdej z tych nacji jest to inny Lwów, inaczej spostrzegany, obraz miasta nie jest dla nich spójny, tak jak też nie jest spójna jego historia i ocena dziejowej roli dla obu narodów. Toteż nośnym tematem badawczym jest ta kwestia: jaki jest obraz Lwowa przedstawiony w tekstach literackich, w odbiorze społecznym, w pamięci zbiorowej (wspomnienia) różnych grup jego mieszkańców, ale także w odniesieniu do różnych okresów historycznych; jak też kształtuje się wzajemne postrzeganie mieszkańców Lwowa; tu zaznacza się oczywiście kategoria swoi (my), inni i obcy. Kwestie te powiązane są ze stereotypem „pokojowego współżycia różnych narodowości", „wielokulturowości" miasta i przede wszystkim w swoim czasie „wielokulturowej idylli". Pytanie jest też takie: jak konstruowany jest mit miasta, jak wartościowany jest Lwów jako miasto i terytorium raz jako przyjazne, raz jako wrogie, i dla kogo. Jest to problematyka o złożonych kontekstach historycznych, politycznych, socjologicznych, kulturoznawczych, literaturoznawczych, językoznawczych. Takie też orientacje naukowe przedstawia kilkanaście szkiców. Zamierzeniem autorów było, aby w prezentacji złożonej problematyki wyjść poza zaklęty krąg sporu polsko-ukraińskiego i na miasto spojrzeć z „być może mniej klaustrofobicznego punktu widzenia". Taka deklaracja autorska to duże wyzwanie. Wnet jednak okaże się, jak jest niezmiernie trudne. Lwów bowiem jako konkretna przestrzeń geograficzna, jednostka urbanistyczna, nie ma jednej wspólnej historii, ma ich kilka i kreowane są one w różnych momentach historycznych całego XX wieku.

W ten krąg zagadnień wprowadza szkic Magdaleny Semczyszyn (Instytut Pamięci Narodowej, Szczecin) pt. Trasami pamięci. Lwowska przestrzeń historyczna w polskich, radzieckich i ukraińskich przewodnikach miejskich z lat 1900-2010. Jak wiadomo, przewodniki turystyczne nie wdają się w naukowe rozważania, nie stawiają znaków zapytania nad dziejami miasta, przedstawiają natomiast skondensowany jego obraz i zawsze swoiście spreparowany, w ten sposób, że choć przybierają ton „obiektywizmu", jest to obiektywizm na własny użytek i według odrębnych sposobów jego rozumienia. I nie zawsze musi to być kwestia świadomego „fałszowania". Tak więc Lwów, który w ciągu XX wieku kilkakrotnie zmieniał przynależność prawno-polityczną i swą funkcję, ma przynajmniej trzy historie: polską, radziecką i ukraińską. Z perspektywy polskiej, pomijając już odległą przeszłość historyczną, Lwów to jedno z najważniejszych miast II Rzeczpospolitej (a w aspekcie mitologicznym nie tylko dawna i nowsza twierdza-przedmurze, ale wręcz „serce Rzeczypospolitej"); z perspektywy radzieckiej - jeden z ważniejszych ośrodków przemysłu w zachodniej części „radzieckiego kraju"; dla Ukrainy i Ukraińców to kolebka państwa ukraińskiego, stolica Zachod-nioukraińskiej Republiki Ludowej, centrum ukraińskiej inteligencji i myśli niepodległościowej. Przewodniki są więc zawsze zgodne z duchem czasu, w którym powstają; inna jest w nich „mapa pamięci", bowiem to, co jest świadectwem pozostałości po „innych" (albo „obcych") jest z kolei przez innych „innych" redukowane na rzecz eksponowania własnej historii. Jest to proces skądinąd dobrze znany, bo to żonglowanie historią i pamięcią historyczną służy nie tylko zmiennym interesom politycznym, ale nade wszystko budowaniu i umacnianiu własnej tożsamości każdej grupy narodowej. Proces ten jest doskonale znany z praktyki życia społecznego w Polsce: kolejne zmiany nazw ulic, skwerów, placów, burzenie pomników lub przenoszenie ich w miejsca mniej wizerunkowo eksponowane itp. przez kolejnych okupantów Rosjan i Niemców, potem przez samych Polaków w różnych etapach polityczno-historycznych, degradowanie jednych bohaterów na rzecz innych.

Wczytując się w treść przewodników z różnych czasów po Lwowie zobaczymy, jak te same wydarzenia (fakty) mają inną treść, inne znaczenia; jak jedne symbole redukowane lub zastępowane są innymi symbolami, gdyż są całkiem inaczej odczytywane w kontekście własnych tożsamości narodowych. Zmienność znaczeń autorka szkicu dobrze przedstawiła na przykładzie Rynku, centrum miejskiej przestrzeni historycznej Lwowa. Ów Rynek ma wiele odrębnych historii, które nie sąsiadują na kartach jednego przewodnika.

W perspektywie polskiej, tu odbywały się wielkie uroczystości z udziałem królów, tu ścinano wrogów Rzeczypospolitej, w jednej z przyrynkowych kamienic zmarł król Michał Korybut Wiśniowiecki, w sąsiedniej katedrze król Jan Kazimierz składał „śluby lwowskie", tu odbywały się wielkie wiece patriotyczne, uroczystości w związku z nadaniem miastu orderu Virtuti Militari (za obronę w 1918 r.), tu miał miejsce nieudany zamach na Józefa Piłsudskiego, itd.

W perspektywie radzieckiej: przy Rynku w 1686 r. zaprzysiężony został wieczysty pokój między Rzeczypospolitą a Moskwą, na mocy którego Polska zrzekła się lewobrzeżnej Ukrainy; tu odbył się pierwszomajowy wiec robotniczy (1890 r.), widząc w tym przejaw rodzenia się świadomości rewolucyjnej; na wieży ratuszowej w 1944 r. bohater ZSRR czołgista Marczenko zawiesił czerwony sztandar, antycypując symbolicznie ponowne przywrócenie radzieckiego panowania nad Ukrainą i złączenie jej z matuszką Rossiją.

Zaś w perspektywie ukraińskiej na tymże Rynku i Ratuszu po raz pierwszy zawisła flaga ukraińska na trzy tygodnie podczas walk o Lwów; tu przeprowadzono egzekucję kozaka Iwana Pidkowy, uznanego za jednego z narodowych bohaterów, ale o tym polski przewodnik milczy, jak gdyby mówiąc „to nie nasza historia" (lub drobny epizod historyczny bez istotnego znaczenia); w tymże Ratuszu w 1941 r. członek OUN, Jarosław Stecko spisał tekst Aktu Powstania Państwa Ukraińskiego.

Na tak czy inaczej spornym terytorium narodowym poszczególne zjawiska historyczne też są odczytywane całkiem inaczej, poczynając od czasów powstania miasta, przez wiek XVI (problem „chmielnicczyzny"), wiek XIX i XX do 1939 r. I czasem ciężko jest dopuścić myśl, że każda ze stron fundamentalnych sporów ma jakąś swoją uprawnioną rację, gdy tymczasem potoczny schemat myślenia podpowiada, że musi być tylko jedna prawda i jedna, wyłączna racja. W kontekście owych różnych historii, autorka szkicu trafnie zauważa, że odpowiednio odrębnie kształtują się trasy wycieczek po mieście, podczas których eksponowane są różne miejsca (obiekty, czyli jak to się teraz uczenie ujmuje - nośniki pamięci), dla jednych nacji bardzo ważne, dla innych znaczeniowo nieczytelne czy wręcz nieważne. Podobnie jest z postaciami historycznymi: dla jednych występują jako bohaterowie, dla innych - jako „antybohaterowie", przewodniki polskie, rosyjskie (z czasów radzieckich), ukraińskie bardzo dobrze to ilustrują. Fałsz historyczny? Niekoniecznie. Trzeba tylko starać się zrozumieć, że owi bohaterowie (antybohaterowie) reprezentują konkurencyjną tożsamość narodową, co wyraża się albo w przerysowaniu ich charakterystyki, albo w przemilczeniu.

Pointa rozważań jest dość banalna, dla historyków oczywista, ale niekoniecznie dla zwykłego ogółu: historia nie jest monofoniczna, tzn. nie brzmi jednym tonem, i nie daje się zamknąć w monolog jednej tylko racji. A że filozofia to jest m.in. (upraszczając) taka dziedzina wiedzy, która dopuszcza możliwość postawienia jakiegokolwiek pytania i rozważania każdego problemu, jaki tylko dopuści rozum, to postawmy „filozoficznie" taki to problem: można myśleć o sporządzeniu przewodnika po Lwowie, który nie będzie eliminować odrębnych historii, lecz ukaże je łącznie, ale bez ideologicznego wartościowania, w jednej przewodnikowej opowieści (teraz się mówi, ulegając presji nowomodnych terminologii - „narracji"). Wtedy uporczywie podtrzymywany slogan o wielo-kulturowości, miasta, o tym „współistnieniu" mniej byłby pustym sloganem, a określenia te byłyby bardziej uprawnione. Można o tym pomyśleć, ale czy komuś na tym zależy?

Podobną problematykę rozważa Sergij Tereszczenko: różne obrazy miasta kreowane w przewodnikach turystycznych polskich, ukraińskich, rosyjskich i żydowskiego z początków XX wieku. Ujawnia się w nich wyraźnie kategoryzacja narodowości: swoi i inni, swoi i obcy.

Historyk sztuki (Magdalena Zdrenak-Ciałkowska, Zakład Historii Sztuki Nowoczesnej, UMK, Toruń) spogląda na Lwów dwudziestolecia międzywojennego z innej perspektywy: jako miejsce rozwoju bardzo nowoczesnej reklamy, powiązanej ze sztuką. Ma to oczywiści związek z wielkomiejskim charakterem tego ośrodka urbanistycznego, z prężnym rozwojem przemysłu lekkiego, powstawaniem wielkich firm handlowo-usługowych. Autorka przedstawiła („Sztuka reklamy w przestrzeni miejskiej dawnego Lwowa") wielość form reklamy (plakat, afisz, wywieszka, ulotka, szyld, reklama ścienna, kiosk reklamowy, reklamy świetlne-elektryczne już w 1910 r., pojazdy (np. tramwaj) jako nośniki reklamy), środowisko artystów lwowskich związanych z projektowaniem reklam, znaków towarowych, znaków firm; zasygnalizowała też walory artystyczne ówczesnej reklamy jako temat wymagający odrębnego zbadania, uznając że reklama ma nie tylko wartości czysto użytkowe, ale jest formą wypowiedzi artystycznej, i stąd jej ścisłe związki ze sztuką.

Oksana Winnik z Uniwersytetu „Kijowsko-Mohylańska Akademia" w dziale tematycznym „Socjologia i kulturologia" w tekście „Obraz „innego" wśród mieszkańców Lwowa w latach 1914-1919" przyjęła jako źródło badań wspomnienia i pamiętniki mieszkańców miasta z lat I wojny światowej i wojny ukraińsko-polskiej. Na tej podstawie podejmuje próbę analizy, kto w wielonarodowym i wielowyznaniowym mieście był dla jego mieszkańców „innym i obcym" i jakie czynniki wpływały na tę kategoryzację.

Motyw „innego" i „obcego" (i w podobnych na ogół konfiguracjach) dominuje w całym zbiorze, bowiem znów powraca w artykule „Obraz „innych" w opowieściach biograficznych lwowskich Polaków" (Anna Wylęgała, Szkoła Nauk Społecznych PAN, Ośrodek KARTA, Warszawa). Akcja zbierania relacji biograficznych najstarszego pokolenia lwowskich Polaków ukierunkowana była na zagadnienie: czy i jak pamiętani są przez Polaków ich sąsiedzi innej narodowości, czy są oni w opowieściach elementem samodzielnym, czy też tylko mało znaczącym dodatkiem do doświadczeń własnej grupy, Pomijam tu kwestię metodologii badania i innych szczegółów naukowych, uwypuklając konkluzje. W badaniu nie chodziło o próbę ustalenia, Jak było naprawdę", tylko jaki obraz spraw został utrwalony w indywidualnych pamięciach. Zatem: sposób mówienia o „innych" znacząco zmienia się w zależności od chronologii okresów historycznych.

Dla okresu przedwojennego: dominuje obraz swoistej idylli, szczęśliwego i spokojnego dzieciństwa oraz młodości, ale we własnej grupie narodowej; „inni" tworzą świat współistniejący z „nami", tzn. żyjemy w tej samej przestrzeni miejskiej, nawet w tej samej kamienicy, ale są to z reguły światy nie przenikające się wzajemnie, są bariery między nimi nie dające się przekroczyć. Są użyteczni w rozmaity sposób, i generalnie tolerowani czy nawet akceptowani, dopóki „znają swe miejsce w ustalonym porządku społecznym". Ci inni, to początkowo Ukraińcy, Żydzi, a potem wkraczają inni jako „obcy" - Sowieci i Niemcy, nastaje czas Apokalipsy. Ci pierwsi jawią się jako barbarzyńcy, przedstawiciele innej cywilizacji, i w tym kontekście we wszystkich relacjach występuje poczucie własnej wyższości kulturalnej. Znamiennie wyraża się to w wielkiej gamie dowcipów, ośmieszających Rosjan, dobrze znanych także z powojennej literatury wspomnieniowej. Śmiech i strach łączą się w tych opowieściach, a tu już pojawia się odrębny problem badawczy (psychologiczny) - śmiech jako sposób na oswojenie grozy i strachu, śmiech jako sposób na psychiczne przetrwanie. O dziwo, Niemcy przedstawiają się jako mniej groźni niż Rosjanie; terror niemiecki wydaje się być mniej straszny niż terror sowiecki, nowa okupacja jest traktowana jako okres (względnie) ulgowy wobec poprzedniej grozy, ci nowi okupanci są traktowani poważnie także w warstwie słownej, w opowieściach dominują kwestie ekonomicznego, a nie egzystencjalnego przetrwania, i są przy tym postrzegani tak, jako okupanci, ale bliżsi kulturowo, należąc do tej samej cywilizacji.

W centrum okupacji niemieckiej jawi się zagłada Żydów, sytuacja, „w której Obcy unicestwia Innego". Dla rozmówców na ogół jest to sprawa między Niemcami i Żydami, zagadnienie zagłady jest dostrzegane, ale na dalszym planie wspomnieniowym, problem jest wywołany z reguły przez dodatkowe pytania ankietera. Znamiennie autorka dopowiada: są to opowieści „wymuszone", na ogół nie ma poczucia solidarności i swoistej straty, jest to separacja cierpienia, nasze własne cierpienie skutecznie przesłania cierpienie innego, nasz własny los jest nam bardziej drogi. Te konstatacje potwierdzają wyniki wielu innych badań: w warunkach ekstremalnego zagrożenia wrażliwość na los ludzi spoza własnego kręgu społecznego, kulturowego czy etnicznego gwałtownie maleje. Pisze zatem autorka: „skoro strata jest tak mało odczuwana, dowodzi to bardzo mocno siły przedwojennych podziałów i zamkniętości grup. Wizja idealnego, wielokulturowego świata ...zostaje przez te świadectwa mocno nadwątlona, ponieważ jeśli tak mało ubolewa się w momencie jego rzeczywistego rozpadu - być może nigdy go nie było?" Jest to pytanie, nad którym trudno przejść „do porządku dziennego", trudno zlekceważyć.

Natomiast „inni" znów, ale jako Ukraińcy, jawią się jako ci, którzy się „zbuntowali", „podnieśli głowę", padają określenia „ukraiński bunt" lub „ukraińska zdrada", w relacjach przejawia się zdziwienie i rozżalenie, i niemożność zrozumienia, co takiego stało się nagle z Ukraińcami. Te emocje w relacjach potwierdzają hipotezę, że świat sprzed wojny zapamiętany został jako idealny (albo raczej: idylliczny") dlatego, że rozmówcy nie chcieli albo nie mogli (z różnych powodów, choćby młody wiek, niedostatek wykształcenia, brak wrażliwości społecznej) zauważyć narastających w nim sprzeczności. Ostatecznie „bunt Ukraińców" to jest ostatni etap Apokalipsy, koniec przedwojennego świata. Ponowne wkroczenie Rosjan do Lwowa oznaczało przypieczętowanie nieuchronnego losu.

W zmienionej sytuacji to Polacy stają się z kolei „innymi" dla nowej rosyjsko-ukraińskiej ludności Lwowa. Ci, którzy pozostali w tym mieście, a umieli dostosować się do nowych realiów, osiągnęli pewną stabilizację życiową lub nawet jakiś sukces zawodowy, lepiej też ułożyli swe relacje z „obcymi innymi", nie dając się zepchnąć na margines. Ci, którym to się nie udało, mają poczucie przegranego życia, podtrzymują usilnie nostalgiczne wspomnienie dawniejszych lepszych czasów, zamknęli się we własnej grupie, mają poczucie degradacji, a relacje z „innymi" mają charakter czysto formalny, tylko sytuacyjnie wymuszony.

W tym przeglądzie treści książki trzeba zwrócić uwagę na artykuł „Konflikt wokół cmentarza Orląt Lwowskich. Analiza ukraińskiego dyskursu prasowego" (Maria Piechowska, Instytut Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego). Tekst systematyzuje tę trudną problematykę, porządkuje ją, czytelnie przedstawia sposób myślenia i argumentację ukraińskiej strony sporu. Przedstawiono analizę treści artykułów, specyfikując cztery główne wątki debaty: dlaczego należy zakończyć konflikt wokół cmentarza; kwestia napisów na pomnikach i symboli na cmentarzu; spór w aspekcie polityki wewnętrznej i zagranicznej; i wątek niezbyt dostrzeżony po stronie polskiej: rekomendacja Rady Najwyższej Ukrainy zalecająca Radzie Miejskiej Lwowa anulowanie uchwały o otwarciu cmentarza. Rzecz znamienna, władze centralne szybko wycofały swe stanowisko, a sprawa ta została raczej przemilczana w prasie ukraińskiej.

Inny układ analizy całej dyskusji wskazuje trzy centralne zagadnienia: spór o cmentarz jako problem budowania ukraińskiej tożsamości narodowej; walka o władzę polityczną i o „rząd dusz"; problem „nieporozumienia kulturowego": brak zrozumienia się stron na poziomie językowym i kulturowym (spory o teksty napisów, o symbole). Spór więc nie odnosił się bezpośrednio do polsko-ukraińskich zaszłości historycznych, lecz miał aspekt współczesny, czego polska strona na ogół nie rozumiała. Wątek konfliktu wewnętrznego również nie był przez stronę polską dostatecznie postrzegany: Lwów rządzony przez prawicową koalicję w opozycji wobec oligarchicznych władz centralnych w Kijowie. Generalne decyzje w sprawie cmentarza zapadały w Kijowie, a władze Lwowa je kontestowały, uznając swe prawo do własnych niezależnych decyzji. Tak m.in. zderzała się „wschodnia" i „zachodnia" Ukraina, i dwa różne projekty tożsamości, a w tle była też walka o głosy wyborcze. Artykuł kończy się wskazaniem dodatkowego aspektu sporu: podświadomy (???) strach przed wpływami Polski w regionie; zderzyły się też „nadwrażliwość" strony ukraińskiej i zarazem negatywne postrzeganie polskich zachowań przez ludność miasta: nachalne i z poczuciem wyższości eksponowanie dawnej jego polskości i odgrywanie roli gospodarza obecnie nie na swoim terytorium, co czytelne było w szczególności w sposobie zachowań polskiej delegacji z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele podczas wizyty państwowej. Tym samym utrwalany jest dawny stereotyp „pana-Polaka"; nie sprzyja on obecnie łagodzeniu stosunków. Ostatnie zdanie tekstu brzmi: „Zbyt często można się spotkać we Lwowie z podobnym zachowaniem odwiedzających to miasto Polaków, wykazujących powszechny brak taktu wobec Ukraińców".

Jak spostrzegał Lwów po pierwszej światowej Joseph Roth, wybitny pisarz austriacki, w swych reportażach (w cyklu „Podróż po Galicji") dla niemieckich czytelników? (Timofij Gawriliw, Katedra Filologii Niemieckiej Uniwersytetu Lwowskiego im. I. Franki, „Miasto-model: Lwów w reportażach Józefa Rotha"). Rozważania można zgeneralizować: Lwów jawił się pisarzowi jako miasto-model miasta idealnego, które mimo zmian historycznych utrzymało łączność z Europą, jako przestrzeń pokojowego współistnienia wszystkiego i wszystkich. Tak okazuje się, że idealizowanie nie było cechą wyłącznie Polaków.

Obraz miasta lat 20-tych ub. wieku we wspomnieniach autora żydowskiego pochodzenia przedstawia Maria Kowalska z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego („Dzieciństwo w wielokulturowym Lwowie we wspomnieniach Milo Anstadta"). Urodzony we Lwowie, w żydowskiej rodzinie, emigrował potem do Holandii, przeżył wojnę, utrzymał łączność z Polską i polską kulturą, pisarz, reporter, autor filmów dokumentalnych z różnych krajów, nagradzany za twórczość w Polsce, i autor książki Kind in Polen, ale w tłumaczeniu nadano jej bardziej adekwatny tytuł Dziecko ze Lwowa (Wrocław 2000). Przejawia się w niej podwójna perspektywa: stosunki wewnątrz żydowskiej wspólnoty i zewnętrzne stosunki żydowskie z różnymi grupami narodowościowymi. W obu przypadkach jest to sytuacja konfliktowa.

Ostatecznie historyjkę o zgodnym współżyciu różnych grup społeczno-narodowych we Lwowie włóżmy między bajki. W środowisku żydowskim występował wewnętrzny ostry podział między Żydami ortodoksyjnymi (hermetycznie zamknięta grupa, ze względów religijnych i kulturowych, w tym językowych, co decydowało o izolacjonizmie wobec wszystkich innych nacji), a Żydami przychylnymi asymilacji, skupionych wokół synagogi „postępowej", często uznających się nie tylko jako polscy Żydzi, ale jako żydowscy Polacy. Na ten podział nakłada się podział położenia społecznego: ortodoksyjna biedota, na najniższym szczeblu sytuacji społecznej, nieskłonna do nauczenia się języka polskiego, „bełkotliwa, łamana polszczyzna im wystarczała, nie czuli żadnej więzi z krajem, w którym mieszkali, z Polakami nie czuli się związani, więc także niepodległość polskiego narodu była im obojętna". I druga grupa - bardziej inteligencka, w szczególności przedstawiciele wolnych zawodów, przedsiębiorcy i kupcy, prowadzący swe przedsięwzięcia w większej skali (a nie pospolici kramarze, z obnośnym handlem starzyzną i tandetą), o orientacji syjonistycznej, a więc ukierunkowani na utworzenie własnego państwa.

W związku z tym Lwów wyróżniał się tym, że nie miał jednej dzielnicy żydowskiej, ale dwa centra, jedno „w mieście", drugie na „przedmieściu krakowskim". Nie trudno określić, kto zamieszkiwał te centra. Zarysowany konfliktowy podział kształtował się także wewnątrz rodzin żydowskich, jak właśnie w rodzinie autora wspomnień: dziadek ortodoksa, rodzice „Żydzi postępowi". Mały chłopiec był w pełni świadom tych zróżnicowań i jeśli w nieporozumieniach rodzinnych chciał dziadkowi dokuczyć, wołał Jestem Polakiem", a uczył się wszak od niego języka hebrajskiego, tradycji i kultury żydowskiej, przy równolegle dobrej znajomości języka polskiego i ukraińskiego. Przeciętną kamienicę zamieszkiwały na ogół wszystkie nacje, lecz kontakty sąsiedzkie w zasadzie nie istniały. (Dodam: nieraz we wspomnieniach pojawia się wątek, że niekiedy święta religijne były obchodzone wspólnie, ale raczej w polsko-ukraińskich rodzinach mieszanych, i na zasadzie indywidualnych sytuacji, a nie jako bardziej powszechna norma). W konflikcie polsko--ukraińskim Żydzi zachowywali specyficzną neutralność, wobec czego obie grupy narodowe brały odwet na tych „innych". Autor uchwycił coś bardzo charakterystycznego dla lwowskiej sytuacji: wzajemna wrogość nacji polskiej i ukraińskiej ustępowała zadziwiającej zgodności, gdy dochodziło do konfrontacji z ludnością żydowską. W programach tej ludności (np. 1918 r. w dzielnicy krakowskiej) zgodnie uczestniczyły dwie nacje: „na przemian, to polskie, to ukraińskie oddziały zapuszczały się w głąb żydowskiej dzielnicy... Za każdym razem pozostawiając po sobie ślady krwi i zwęglonych ruin". Do tych rozruchów dochodziło zawsze, gdy zmieniała się władza nad miastem: austriacka, polska, ukraińska (a potem niemiecka, lecz w innej sytuacji historycznej). Pogromy te mają już swoje piśmiennictwo, więc pomijam tu szczegóły. Krwawe zderzenia nacji (polsko-ukraińskie) miały miejsce także w okresie międzywojennym.

Podwórko we wspólnych zabawach dzieci jeszcze łączyło na swój sposób, ale szkoła i ulica (w drodze do niej i powrotnej) była już wroga, gdzie na dzieci żydowskie czatowały bandy polskich i ukraińskich wyrostków. Sytuacja dziecka żydowskiego w polskiej szkole zależała głównie od stopnia poprawności językowej. Autor wspomina o szczuciu psami przez Polaków grupy dzieci żydowskich. Antysemityzm przejawiał się wszędzie, w tym w uczelniach, gdzie dochodziło do burd antyżydowskich (niechlubna rola polskich korporacji studenckich). Kler katolicki także (mówiąc bardzo oględnie) był nastawiony nieprzychylnie, i w związku z tym autor dzieli Kościół na czarny i biały. Czarny (księża i zakonnice) to ten, z którego strony wyczuwało się jakieś zagrożenie i budził strach. A biały - to procesje, traktowane jak pochody karnawałowe, które neutralizowały dziś powiedzielibyśmy — sytuację stresową. Na nieżydowskich mieszkańców miasta mówiło się „oni". W opowieść lwowskiego Żyda wpleciona jest jeszcze inna grupa etniczna, raczej nieobecna w lwowskich wspomnieniach. To Cyganie, handlujący byle czym i wróżący z ręki. Są spostrzegani stereotypowo, głównie przez kolorowe stroje kobiece, otoczone gromadą dzieci, ale także jako ci, co okradają (porywają też dzieci) i rzucają złe uroki, dlatego mieszkańcy Lwowa (kamienicy) obawiali się ich, a kiedy takie spotkanie zbiegło się np. z chorobą, złe uroki trzeba było odczynić, taką wiedzę miały niektóre sąsiadki.

Nic tu od siebie nie chcę dodawać w sensie interpretacyjnym, zatem przywołać trzeba kolejny temat: „Idealizacja Lwowa w esejach wspomnieniowych Jerzego Janickiego" (Elżbieta Zielińska, Katedra Ukrainoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego). Osoba i jej twórczość jest na tyle znana (przynajmniej w środowisku Lwowian), że nie ma potrzeby tu rozpisywać się kto zacz, aczkolwiek autorka przedstawia króciutki rys biograficzny. Do twórczości „lwowskiej" J. Janickiego i jej charakteru zastosować można w pełni słowa profesora Stanisława Nicieji, także wybitnego autora dzieł „lwowskich" (książki o cmentarzu Łyczakowskim, wielotomowy cykl „Kresowa Atlantyda. Historia i mitologia miast kresowych"): „Lwów miał szczęście do piewców swej wielkości, bez których każde miasto musi prędzej czy później popaść w zapomnienie. Krąg ludzi, którzy potrafią pielęgnować wspomnienia powoduje, że prawda zaczyna nagle zamieniać się w legendę. I to właśnie stało się we Lwowie. Kiedy ludzi z tego niezwykłego miasta wysiedlono, rozproszono po całym świecie, stali się heroldami Lwowa. Twórcy niezwykłego formatu zaczęli pisać o nim z taką nostalgią, z taką miłością, tak wzruszająco, że to miasto stało się jeszcze piękniejsze i większe niż było naprawdę. Zostało zmitologizowane."

Psychologiczny mechanizm mitologizacji, mistyfikacji, idealizacji rzeczywistości jest wszechstronnie zanalizowany w licznych pracach naukowych i nie miejsce tu, aby odwoływać się do tego piśmiennictwa. Natomiast trzeba podkreślić inny element, trafnie wzmiankowany przez Autorkę. Proces mitologizacji miał w pewnym stopniu podłoże polityczne. Wszak nawet sama nazwa miasta skazana była po II wojnie światowej na niebyt przez cenzurę, i nie funkcjonowała w obiegu oficjalnym. Potoczna pamięć o mieście występowała więc jako pamięć tyleż „nielegalna" co opozycyjna wobec stanowiska oficjalnego. Ta opozycyjność utrwalała i potęgowała wspomnienia, istotnie wpływając na zjawisko mitologizowania; jego cechą jest deformowanie treści wspomnień m. in. przez wypieranie negatywnych elementów a potęgowanie tego, co wydawało się piękne. O ile jednak owo mitologizowanie ma na ogół charakter jakby automatyczny, po części jakby nieświadomy, to w przypadku prozy J. Janickiego jest to zabieg celowy i świadomy. Bo ta upiększająca pamięć jest jedynym łącznikiem między dawnymi mieszkańcami, obecnie rozproszonymi w Polsce i w świecie, ich jedynym znakiem rozpoznawczym, podstawą ich tożsamości.

Kreuje ów autor dwie wizje miasta: jedna to Lwów przedwojenny, wspaniały, druga to Lwów sowiecki i potem po-sowiecki; zszarzały, odzierany z jego tradycji, pozbawiony dawnego rytmu życia, lokalnego kolorytu, dawnej kultury obyczajowej, także kultury „cywilizacyjnej", zniszczony, słowem - miasto obce, w którym nie można już odnaleźć samego siebie.

Ostatnie teksty w sygnalizowanym tomie podejmują zagadnienie wielokulturowości Lwowa widzianej oczami dziecka (Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Katedra Ukrainistyki UW) oraz kultury filmowej w międzywojennym Lwowie.

Analiza pierwszej z wymienionych kwestii oparta jest na wspomnieniowych książkach St. Lema, J. Parandowskiego, S. Nahlika, L. Kaltenbergha, A. Chciuka, wymienionego wyżej M. Anstadta. Rozważania wstępne na temat mechanizmu pamięci i modyfikacji jej treści pod wpływem nowych doświadczeń społecznych (także historycznych) zwieńczone są uogólnieniem, iż zjawisko mitologizacji przeszłości w przypadku Lwowa jest w znacznym stopniu wyznaczone przez dziejową katastrofę II wojny światowej i jej skutków dla polskich mieszkańców miasta, ostatecznie wysiedlonych z niego. Niemożność powrotu do przeszłości w jej dawniejszym kształcie i do miejsca swego dzieciństwa (młodości) wyzwala zobowiązanie do utrwalania pamięci o utraconym świecie. Najbardziej utrwalanym wątkiem jest wielokulturowość społeczności lwowskiej, przede wszystkim dlatego, że to zjawisko w tak wielkim natężeniu już nie występuje w nowych po wojnie miejscach osiedlenia. Wielokulturowość ogniskuje się zaś we wspomnieniach głównie w szkole, grupującej młodzież wszystkich nacji i wszystkich wyznań, i tu było miejsce poznawania we wzajemnych kontaktach odmiennych wzorów kulturowych. W innym aspekcie doznawanie wielokulturowości dotyczyło czasu świątecznego w mieście, w którym stale na zmianę odbywały się celebracje wielu uroczystości religijnych (katolickich, prawosławnych, ormiańskich, żydowskich, grekokatolickich), z odmienną obyczajowością, z inną oprawą wizualną, symboliczną, rytualną. Na pierwszym planie we wspomnieniach sytuują się jednak nieprzeciętne osobowości wybitnych nauczycieli różnych narodowości, krzewicieli nie tylko wiedzy, ale i systemu wartości, któremu sami byli wierni bez względu na okoliczności. Wątek antysemityzmu (jako jednak realne zjawisko społeczne) jest niemal nieobecny, a nieliczne wzmianki o nim zdają się być uzależnione od indywidualnych doświadczeń. Sympatią cieszą się Ormianie, na ogół spolszczeni, i zajmujący postawę patriotyczną, ormiańscy biskupi cieszyli się wyjątkową estymą m. in. jako wybitni kaznodzieje, do dobrego tonu należało utrzymywać z tym środowiskiem dobre kontakty. Tutaj swoista ciekawostka: jednym z wyrazów tej sympatii był fakt, iż gmach lwowskiej opery poświęcał nie hierarcha rzymskokatolicki, lecz metropolita ormiański. Ukraińcy natomiast są właściwie nieobecni, należą oni do innego świata, jawią się głównie jako mieszkańcy okolicznych wsi, w których tli się konflikt klasowy w schemacie dziedzic-chłop, świat ukraiński to albo służące lub żołnierze walczący z Polakami. Ostatecznie, wspomnienia nie oddają świata rzeczywistego, lecz świat wykreowany przez osobiste przeżycia, oddają to, co osobiście, jednostkowo i fragmentarycznie było ważne (lub za takie zdawało się wydawać); dlatego też nie we wszystkich aspektach są te wspomnienia problemowo spójne, Tyle światów, ile indywidualnych pamięci.

W tekście dotyczącym kultury filmowej w przedwojennym Lwowie uwydatniono wielką popularność sztuki filmowej, uzyskującej już ówcześnie status sztuki masowej. Przekazy filmowe także „profilowano", repertuar adresując oddzielnie do dzieci (poranki bajkowe), do widza o większych aspiracjach poznawczych (artystyczne wieczory filmowe), do widza „przeciętnego" (seanse popołudniowe). W programach kin dominowały filmy obce z napisami polskimi i polskiej produkcji, niewielka część repertuaru uwzględniała potrzeby publiczności żydowskiej (napisy w jidysz), rodzima ukraińska kinematografia nie istniała. Szybko zróżnicował się charakter kin na egalitarne kina masowe dla publiczności wszystkich nacji bez różnicy i kina dla publiczności o wyższym statusie materialnym i kulturalnym. Te „lepsze" kina łączyły film z występami rewii, miały bardziej elegancki wystrój, dobrze zaopatrzony bufet. Z dala od centrum ulokowały się kina dla biedniejszej publiczności. Kina różnicowały więc publiczność nie według nacji, lecz statusu materialnego. Przewagę wśród widzów miały kobiety. Rozwinęła się promocja filmów, szczególnie w formie plakatów, często o walorach artystycznych, w formie słupów świetlnych, stając się elementem dekoracji Lwowa; powszechna była promocja w formie ogłoszeń prasowych. Ekspansji sztuki filmowej towarzyszył rozwój ruchu fotograficznego preferującego tematykę karpacką, próby tworzenia rodzimego filmu dokumentalnego i filmu amatorskiego. Stopniowo powstawała produkcja filmu żydowskiego, a w latach 30. filmu ukraińskiego o cechach narodowo-propagandowych. Wreszcie kino, sztuka i przekaz filmowych stały się obszarem refleksji uczonych z Uniwersytetu Lwowskiego, powstawały zręby nowego obszaru badań w Polsce - filmoznawstwa.

Czytelnik zechce łaskawie wybaczyć rozmiar tego przeglądu tematycznego. Książka jest obecnie nie do zdobycia, a niosąc ciekawe i ważne konstatacje (nawet jeśli nie ze wszystkimi będziemy chcieli się zgodzić) wydawało się słuszne, aby je nieco pełniej przedstawić pod refleksyjną

Maciej Miśkowiec


Na początek strony

Mariusz Olbromski, Dwa skrzydła nadziei


Mariusz Olbromski, Dwa skrzydła nadziei, Lubaczów-Lwów 2014, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam", s. 256, il.


Dwa skrzydła nadziei Mariusza Olbromskiego to nie tylko zbiór poezji poświęconej wizytom Jana Pawła II w Lubaczowie (1991) i we Lwowie (2001). Nie jest to też jedynie zapis religijnych doświadczeń autora. Choć znajdziemy w tym tomie wiele fotografii, to nie kolejny album - pamiątka po Ojcu Świętym. I mimo, że poeta w podtytule zaznacza, że jest to votum wdzięczności za dwie pielgrzymki Papieża, to podziękowanie za duchowe owoce nawiedzeń, nie jest zamknięte tylko dwoma przywołanymi przed chwilą datami. Dwa skrzydła nadziei nie stanowią także artystycznego przewodnika po Kresach, choć i tak można je byłoby czytać. Mimo, że wyznacza je spójna tematyka, nie są zamknięte w formule jednego gatunku ani rodzaju literackiego. Zbiór ten nie ma także tylko jednego bohatera. Słyszymy w nim głosy poety, historyka, literaturoznawcy, pielgrzyma. Ich wszystkich łączy autentyczny zachwyt nad tym co zapisane, przeczytane, usłyszane i zobaczone.

Dwa skrzydła nadziei złożone są z trzech dopełniających się części. Pierwsza z nich to rozważania lubaczowskie, dla których inspiracją była papieska wizyta w 1991 roku, druga - Poemat jednej nocy, z którym czytelnik miał możliwość zapoznać się już w 2004 roku - to liryczny zapis oczekiwania na przyjazd Papieża do Lwowa, Ostatnią część stanowią trzy cykle poetyckich impresji, które przez Autora zostały nazwane Witrażami lwowskimi, Witrażami podolskimi i wołyńskimi oraz Witrażami Dniestru.

Nie bez przyczyny tak szczegółowo przywołuję te tytuły. Witraż może być bowiem trafną metaforą określającą lekturę tego tomu. Tak, jak wnęka wypełniona szybą przemienia się w obraz, tak słowa - dodajmy - podniosłe, zakorzenione w wersach Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Krasińskiego, Kochanowskiego, Herberta, Miłosza - przemieniają się w medytacyjne obrazy czasu przeszłego i teraźniejszości. Zwykle witraż zdobi przestrzeń sakralną, miejsce święte. Wiele w tej poezji jest takich właśnie przestrzeni nawiedzonych osobiście, w których bohater tego tomu słyszy modlitwy minionych pokoleń, albo już tylko „gęstą ciszę". To tu rozbrzmiewają też frazy romantycznych poematów, ale i papieskich wezwań. Poeta, nie tylko w tym tomie, wsłuchuje się także w śpiew konfederatów w Okopach Świętej Trójcy, w milknący wiatr w Podhorcach, w dźwięki basetli i skrzypiec w Kołomyi i huculskie trembity w Czarnohorze, w „melodię mowy ukraińskiej" i w dzwony Ławry Poczajowskiej. To nasłuchiwanie świata wyjaśnił w tomie W poszukiwaniu zagubionych miejsc (2002): „każdy kamień jest tu z natchnienia i prosi o rozmowę". Wreszcie witraż nie byłby widoczny, gdyby nie światło, które pada z drugiej strony. Zanurzenie w dziedzictwie poprzednich pokoleń oraz przeczucie innego, boskiego wymiaru, tworzą najważniejszą warstwę znaczeniową Dwóch skrzydeł nadziei. Ten wymiar jest w pełni widoczny dopiero wtedy, gdy wszystkie trzy części czytamy wraz z dołączonymi do nich objaśnieniami. To, co było poetycką wizją, w eseistycznych dopiskach, zmienia się w potwierdzoną przez historię poszczególnych osób, rodzin i miejsc prawdę. Dopiero w odautorskim komentarzu czytelnik ma możliwość uchwycenia niezwykłości pojedynczego losu i wyjątkowości kresowej ziemi. Przykładem niech będzie literacka biografia Karola Wojtyły, który w czasach młodości grał na scenie dramaty Juliusza Słowackiego... a sam wieszcz przepowiedział słowiańskiego papieża. To przedziwne domykanie się historii dotyczy niemal każdego bohatera tego tomu: przywołany abp Eugeniusz Baziak (diecezja Lubaczowska) w 1958 roku nakładał sakrę biskupią przyszłemu Janowi Pawłowi II, arcybiskup Marian Jaworski w 1991 przygotowywał wizytę w Lubaczowie, a 10 lat później już we Lwowie. W odnowionym kościele św. Trójcy w 2013 roku mszę odprawił bp Leon Mały, którego pradziad zginął w tym miejscu wraz z innymi konfederatami. I wreszcie dla samego Autora - chciałam napisać los - ale bardziej prawdziwie będzie powiedzieć: Opatrzność - przygotowała niezwykły dar: wizytę papieską w rodzinnym Lubaczowie. Dlatego odnajdziemy w tym tomie także ślady biografii poety, gdzie poza zadziwieniem, że oto „ulicą kroków moich dziadków" przechodzi Ojciec Święty, znajduje się wzruszające teksty poświęcone matce i najbliższej rodzinie.

Dwa skrzydła nadziei to votum wdzięczności chyba także za świat: jego urzekające krajobrazy Dniestru, Krzemieńca, Chocimia, Baru, Lwowa, Wołynia i Podola, za literackie i duchowe dziedzictwo narodu, przede wszystkim za dar słowa, które łączy przeszłe z obecnym, codzienne ze świętym.

Małgorzata Peron


Na początek strony

Mariusz Urbanek, Genialni. Lwowska Szkoła Matematyczna


Mariusz Urbanek, Genialni. Lwowska Szkoła Matematyczna, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2014, s.283, il.


Mariusz Urbanek jest autorem kilkunastu książek. Są to przede biografie ludzi pióra, takich jak Jan Brzechwa, Julian Tuwim, Władysław Broniewski, Leopold Tyrmand, Stefan Kisielewski czy Jerzy Waldorff. W dorobku swym ma również książkę o generale Bolesławie Wieniawie Długoszowskim oraz dwa tomy bajek.

Tym razem autor sięgnął po nowy temat, a mianowicie przedstawił dzieje słynnej Lwowskiej Szkoły Matematycznej. Znakomite dokonania lwowskich matematyków w dwudziestoleciu międzywojennym, nieco już niestety zapomniane w świadomości społecznej, opisuje autor w popularnej formie adresując swą książkę do szerokich rzesz czytelników.

„Genialni" to ułożone chronologicznie wątki biograficzne szczególnie reprezentatywnych postaci lwowskiego środowiska matematycznego okresu międzywojnia. Książka napisana stylem lekkim, nie stroniącym od anegdoty i celnego dowcipu, ukazuje zarówno wielkość opisywanych postaci, jak i niekiedy ich ludzkie słabości.

Zaczęło się, jak to często bywa, od przypadku. Otóż w lecie 1916 r. Hugo Steinhaus, późniejszy znakomity lwowski matematyk, wybrał się na spacer po Plantach krakowskich. Zaintrygowała go przypadkowo usłyszana rozmowa dwóch młodych ludzi siedzących na ławce i żywo dyskutujących nad pewnym skomplikowanym problemem matematycznym. Jednym z dyskutantów był ówczesny student II roku Politechniki Lwowskiej Stefan Banach. To przypadkowe spotkanie zaowocowało późniejszą wieloletnią współpracą naukową Banacha ze Steinhausem. Dzięki poparciu tego ostatniego Banach na początku lat dwudziestych doktoryzował się a następnie uzyskał habilitację w dziedzinie matematyki na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Stało się tak mimo, iż z formalnego punktu widzenia nie miał ukończonych studiów wyższych i nie przejmował się zbytnio takimi wymogami, jak terminowe zdawanie egzaminów. Kluczową rolę spełniało tu nieustanne wstawiennictwo i poparcie okazywane Banachowi przez Steinhausa. Ten ostatni stale - nie bez satysfakcji - twierdził, że jego największym osiągnięciem naukowym było odkrycie Stefana Banacha.

Z czasem środowisko matematyków lwowskich zaczęło się integrować. Do Stefana Banacha i Hugo Steinhausa dołączyli m.in. Stanisław Mazur, Stanisław Ulam, Antoni Łomnicki, Władysław Orlicz, Marek Kac, Juliusz Stożek czy Juliusz Schauder. W różnych okresach działali też we Lwowie, współpracując z miejscowym środowiskiem matematycznym, wybitni naukowcy z Warszawy jak np. Kazimierz Kuratowski i Wacław Sierpiński.

Ważną część publikacji stanowi włączona do niej w charakterze aneksu rozmowa autora z prof. Romanem Dudą, wrocławskim matematykiem i historykiem nauki. Wyraża on opinię, że dorobek Lwowskiej Szkoły Matematycznej stanowi największy wkład Polski w naukę światową.

W latach trzydziestych miejscem spotkań matematyków stała się lwowska kawiarnia „Szkocka", mająca swą siedzibę przy Placu Akademickim 9. Przy kawie i mocniejszych trunkach odbywały się tam wielogodzinne sesje, w trakcie których dyskutowano i rozwiązywano skomplikowane problemy. Najwybitniejszą postacią wśród stałych gości stolika matematycznego „Szkockiej" był niewątpliwie Stefan Banach, powszechnie uznawany za geniusza. Według słów wspomnianego już prof. Romana Dudy, nazwisko Banach jest do dziś drugim po Euklidesie, najczęściej przywoływanym w matematyce powszechnej.

Od połowy lat trzydziestych problemy dyskutowane przy stoliku kawiarni „Szkockiej" zaczęto zapisywać w grubym zeszycie nazwanym Księgą Szkocką. W połowie lat pięćdziesiątych Hugo Steinhaus przesłał Stanisławowi Ulamowi do Stanów Zjednoczonych kopię Księgi Szkockiej, którą ten przetłumaczył na angielski, powielił i rozesłał do trzystu matematyków na całym świecie. Międzynarodowe środowisko matematyczne uznało ten dokument za sensację naukową i w rezultacie Księga w przekładzie angielskim Ulama została dwukrotnie wydana drukiem. Natomiast polski oryginał nie doczekał się dotychczas wydania (wydrukowano jedynie pewne fragmenty).

No cóż, przychodzi tu na myśl znane powiedzenie „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju"... Wydaje się, że wydanie drukiem całości Księgi Szkockiej w wersji oryginalnej (nawet w niewielkim nakładzie) stanowiłoby nie tylko ważne udokumentowanie znakomitego dorobku polskiej myśli naukowej, ale stanowiłoby materiał przydatny i inspirujący dla współczesnej generacji matematyków polskich. Może więc któreś z polskich wydawnictw naukowych podejmie tę inicjatywę? Miejmy nadzieję, że tak się stanie.

Mariuszowi Urbankowi należy się uznanie za przypomnienie czytelnikom faktu, iż to właśnie w międzywojennym Lwowie powstało i tak wspaniale rozwinęło się twórczo środowisko matematyczne, które wniosło ogromny wkład do światowego dorobku w dziedzinie nauk ścisłych.

Andrzej Mierzejewski


Na początek strony

Stefan Banach. Niezwykle życie i genialna matematyka. Materiały biograficzne pod redakcją Emilii Jakimowicz i Adama Miranowicza


Stefan Banach. Niezwykle życie i genialna matematyka. Materiały biograficzne pod redakcją Emilii Jakimowicz i Adama Miranowicza, Gdańsk 2009, ss. 202.


To kolejna ważna książka o filarze Lwowskiej Szkoły Matematycznej, profesorze Uniwersytetu Jana Kazimierza Stefanie Banachu - po znakomitej Lwowskiej Szkole Matematycznej prof. Romana Dudy (2007), która w 2014 r. ukazała się w wersji angielskiej (Pearls from a Lost City, The Lvov School of Mathematics, translated by Daniel Davies), wydana przez American Mathematical Society, oraz opublikowanej w 2014 r. nakładem Wydawnictwa „Iskry" popularnej książki pt. Genialni, autorstwa Mariusza Urbanka.

Prezentowana książka w pierwszej części zawiera obszerny życiorys Stefana Banacha - z kalendarium życia, w drugiej zaś zamieszczono napisane przez wybitnego matematyka oraz adresowane do niego listy. Są to trzy listy Stefana Banacha do Stanisława Ulama, list Ulama do Romana Kałuży oraz list Stefana Greczka (ojca uczonego) do słynnego syna. Część trzecia to wspomnienia o Stefanie Banachu, które rozpoczyna relacja syna - Stefana Banacha juniora (pisze on także o okolicznościach śmierci swojego wybitnego ojca). Następnie zamieszczono wspomnienia Marii Sowińskiej, kuzyna Johna J. Greczka, Alicji Żuraniewskiej, Moniki Waksmundzkiej-Hajnos, Wacława Szybalskiego. Pięć ostatnich tekstów to artykuły: o Stefanie Banachu w świetle archiwaliów (Stanisław Domoradzki, Zofia Pawlikowska-Brożek, Michajło Zariczny), o genialnej matematyce Banacha (Julian Musielak), o polskiej szkole matematycznej (Michał Szurek), o Księdze Szkockiej (Marek Kordos) oraz o Nowej Księdze Szkockiej (Roman Duda). Całość dopełniają bibliografia, noty biograficzne, spis ilustracji (licznych i cennych, często po raz pierwszy publikowanych) oraz indeks nazwisk.

Książka stanowi bardzo cenne uzupełnienie literatury na temat głównego przedstawiciela i twórcy Lwowskiej Szkoły Matematycznej, który - jak niewielu -rozsławił naukę polską w Świecie, a nazwisko jego na stałe weszło do matematyki (np. przez przestrzenie Banacha).

Janusz Kanimir


Na początek strony

Dieter Schenk

Noc morderców. Kaźń polskich profesorów we Lwowie i holokaust w Galicji Wschodniej


Dieter Schenk. Noc morderców. Kaźń polskich profesorów we Lwowie i holokaust w Galicji Wschodniej, Kraków: Wysoki Zamek 2011. ss. 440, wydanie II, 2012.


Książka ukazała się na 70 rocznicę zbrodni dokonanej przez niemieckich okupantów Lwowa na polskich profesorach lwowskich uczelni - nakładem zasłużonego acz młodego Wydawnictwa Wysoki Zamek z Krakowa, m. in. wydawcy kolejnych tomów reedycji Tamtego Lwowa Witolda Szolgini (do lata 2015 r. ukazały się cztery tomy). Autorem tłumaczenia z języka niemieckiego jest Paweł Zarychta.

Jest to pozycja wyjątkowa, bo napisana przez Niemca. Jest nim Dieter Schenk, autor wielu książek o zbrodniach nazistowskich na terenie okupowanej Polski, np. Krakauer Burg. Wawel jako ośrodek władzy generalnego gubernatora Hansa Franka w latach 1939-1945 (Wydawnictwo Wysoki Zamek, 2013); Hans Frank. Biografia generalnego gubernatora (Wydawnictwo Znak, 2009); Poczta Polska w Gdańsku. Dzieje pewnego niemieckiego zabójstwa sądowego (Wydawnictwo Oscar, Gdańsk 1999). Ostatnia książka przyczyniła się do przeprowadzenia przez Sąd Krajowy w Lubece rewizji wyroku z 1939 r. oraz do rehabilitacji i uniewinnienia skazanych w 1939 r. obrońców polskiej poczty w Gdańsku. Dieter Schenk odznaczony został m. in. Krzyżem Oficerskim Orderu Zasług RP. Poza tym od 2003 r. jest Honorowym Obywatelem Miasta Gdańska. Z kolei w 2012 r. Dieter Schenk został laureatem V edycji konkursu „Książka Historyczna Roku im. Oskara Haleckiego" - za prezentowane tu dzieło.

Książka nie jest wiernym tłumaczeniem wersji niemieckiej. Nieznacznie uzupełniono bibliografię oraz zamieszczono wiele cennych fotografii. Poza tym wydawca nadał dziełu Dietera Schenka inny tytuł, czy też „nadtytuł" - „Noc morderców". Opublikowana w 2007 r. pierwotna wersja niemiecka książki nosi tytuł Der Lemberger Professorenmord und der Holocaust in Ostgalizien.

Na książkę składa się sześć rozdziałów oraz aneks i dodatki. Pierwsze dwa rozdziały dotyczą ludobójstwa w Galicji Wschodniej, przy czym w rozdziale pierwszym Autor skupia się na okresie 1939-1941, omawiając także politykę Niemców, w stosunku do ludności żydowskiej w okupowanej Polsce (tworzenie gett) oraz do ludności polskiej (aresztowanie i mord profesorów krakowskich w 1939 r., akcja AB). Rozdział drugi poświęcony jest już wojnie niemiecko--sowieckiej, masakrze dokonanej przez Sowietów w więzieniach Lwowa, początkom okupacji niemieckiej, w tym pogromom dokonywanym przez Ukraińców, sylwetce Theodora Oberländera oraz batalionowi „Nachtigall" oraz włączeniu Dystryktu Galicja do Generalnego Gubernatorstwa. Centralne miejsce - ze względu na tytuł książki - zajmuje rozdział trzeci, poświęcony mordowi profesorów we Lwowie. Przypomnijmy, że 2 lipca 1941 r., czyli dwa dni po wkroczeniu wojsk niemieckich do Lwowa, aresztowany został były wielokrotny premier RP, profesor Politechniki Lwowskiej Kazimierz Bartel. Następnego dnia, późnym wieczorem, aresztowano 25 profesorów wyższych uczelni a także kilkanaście przebywających w ich domach osób (ostatniego rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza Romana Longchamps de Berier zabrano z trzema najstarszymi synami). Nad ranem 4 lipca wszyscy zostali zamordowani. Wykonawcami tej zbrodni byli członkowie specjalnej jednostki policyjnej III Rzeszy - Einsatzkommando zur besonderen Verwendung. W kolejnych dniach zamordowano kilku innych profesorów, a 26 lipca (więzionego od 2 lipca) prof. Bartla.

Rozdział czwarty to szersze omówienie niemieckiego okupacyjnego terroru we Lwowie i okolicach. Autor nie ominął kwestii zbrodni wojennych na inteligencji i ludności w Stanisławowie, Tarnopolu, Czortkowie i Kołomyi, obozów w Bełżcu oraz na Janowskiej we Lwowie. Omówił złożoną kwestię ukraińskiej kolaboracji (i oporu zarazem).

Szczególnie interesujący dla polskiego czytelnika jest rozdział piąty, w którym Dieter Schenk pokazuje jak strukturalnie po wojnie nie ścigano morderców lwowskich profesorów w Republice Federalnej Niemiec. Przeprowadza opartą na materiałach źródłowych krytykę prokuratury w Hamburgu, która tak prowadziła śledztwo, aby doprowadzić do przedawnienia - praktyka umarzania śledztw w latach 1964-1994, nieściganie podejrzanych, akceptacja zeznań zupełnie niewiarygodnych. Rozdział ten godny jest uwagi każdego czytelnika. Przywołuje obraz przedstawiony przed kilku laty przez niemieckiego pisarza prawniczego i wybitnego adwokata Ferdinanda von Schiracha, wnuka zbrodniarza wojennego, skazanego w głównym procesie norymberskim, Baldura von Schiracha, gauleitera Wiednia - w głośnej książce Sprawa Colliniego (2011, wyd. polskie 2013).

Rozdział szósty zawiera prezentację ustaleń dotyczących mordu profesorów lwowskich w Polsce, Związku Sowieckim, na Ukrainie, w Austrii, w Holandii oraz Niemieckiej Republice Demokratycznej. W aneksach znajduje się lista zamordowanych profesorów, wyrok śmierci na zbrodniarza Ericha Engelsa, skład sztabu dowódcy SS i policji w Dystrykcie „Galicja" w latach 1942-1943, fragment tzw. Raportu Katz-manna na temat „rozwiązania kwestii żydowskiej" (Fritz Katzmann był od sierpnia 1941 do jesieni 1943 r. Dowódcą SS i Policji w Dystrykcie Galicja) oraz informacja Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu - oddział Komisji w Rzeszowie o umorzeniu śledztwa przeciwko sprawcom mordu profesorów lwowskich z 6 kwietnia 2007 r.

Oprócz treści z niemieckiego pierwowzoru książka zawiera także, na wstępie, dwustronicowy tekst (s. 7-8) napisany przez Dietera Schenka z okazji 70-rocznicy zbrodni na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie, który chciał wygłosić we Lwowie. Niestety władze Lwowa i organizatorzy uroczystości odsłonięcia nowego pomnika, nie zgodziły się. Wydawca nazwał ów tekst „Zamiast wstępu". Warto przywołać go w całości.

„Gdy o Niemczech myślę w nocny czas, sen mnie opuszcza aż po brzask". Słowa te napisał niemiecki poeta Heinrich Heine w 1844 roku. Autor nie mógł nawet przypuszczać, jakie znaczenie to zdanie będzie miało 100 lat później. Gdy myślę o niemieckich zbrodniach we Lwowie w latach 1941-1944, również i ja nie mogę spać. Bezsennych nocy doświadczyłem również wtedy, gdy przygotowując tę książkę, badałem szczegóły zamordowania polskich profesorów, ich rodzin i przyjaciół.

Pisałem ją głównie dla niemieckiego czytelnika, ponieważ ta brutalna zbrodnia nazistów była w Niemczech prawie nieznana. Chciałem przyczynić się do tego, aby los przynajmniej 525 000 pomordowanych we Wschodniej Galicji nie został zapomniany. Moim zamiarem było udokumentowanie tych zdarzeń, lecz słowa to za mało, aby zrozumieć tę zbrodnię. Zamordowanie polskich naukowców miało dalekosiężne skutki. Abstrahując od czysto ludzkiego wymiaru tej tragedii, zlikwidowano przedstawicieli polskiej elity, dając przy tym namacalny dowód na to, że narodowi socjaliści w swej niewyobrażalnej brutalności nie cofną się przed żadnym zbrodniczym czynem. Te zbrodnie były częścią tzw. programu likwidacji inteligencji, a ich sprawcy byli również głównymi sprawcami holokaustu w Galicji Wschodniej. Kolejne raz naziści udowodnili, że Niemcy z „narodu poetów i myślicieli" stali się narodem „sędziów i katów".

Jako Niemiec wstydzę się nie tylko za zabijanie niewinnych ludzi, ale także za sądownictwo powojennych Niemiec, które uczyniło wszystko, aby mordercy nie ponieśli kary.

W latach 1964-1994 prokuratura w Hamburgu prowadziła dochodzenie, którego celem było pociągnięcie sprawców do odpowiedzialności. Prokuratorzy najwyraźniej pozostawali pod wpływem poglądu, który był szeroko rozpowszechniony w polityce, sądownictwie, policji oraz życiu publicznym i zakładał odcięcie się grubą kreska od czasów narodowego socjalizmu. Fakt ten jest określany u nas „drugą niemiecką winą", jak to sformułował Ralph Giordano albo „ciężarem bycia Niemcem".

Sonderkommando z.b.V (komando specjalne specjalnego przeznaczenia) liczyło 250 ludzi. Wszyscy oni byli współsprawcami zbrodni. Wprawdzie w trakcie dochodzenia pojawiały się nazwiska kilku oficerów SS, którzy powinni zostać uznani za głównych podejrzanych, lecz hamburskie organy ścigania czyniły wszystko, aby nie doprowadzić ich na ławę oskarżonych. Historyk Ingo Mueller nazwał sędziów i prokuratorów „strasznymi prawnikami", ponieważ pozostawali oni wciąż jeszcze pod wpływem dawnych prawników nazistowskich. Gdy myślę o Niemczech w nocny czas, przypominam sobie, że 1 września 2009 na gdańskim Westerplatte niemiecka kanclerz w jednoznacznych słowach potwierdziła winę Niemiec za drugą wojnę światową, i powiedziała: „Myślę o wszystkich Polakach, którym niemiecki okupant wyrządził niewyobrażalne krzywdy".

Gdy myślę o Polsce w nocny czas, to wiedzę serdeczny polski naród, który po tym wszystkim, co się wydarzyło, wyciąga do nas rękę na zgodę. To napawa mnie pokorą i wdzięcznością.

A gdy myślę o Ukrainie w nocny czas, to życzę temu narodowi, by żył bez strachu, rasizmu, przemocy i ucisku. Życzę mu więc życia w pokoju państwa z obywatelami. Współczesny naród ukraiński także wiele wycierpiał od popleczników nazistów.

Polska z winy nazistowskich Niemiec utraciła jedną piątą przedwojennego stanu ludności. To wielkość abstrakcyjna. Liczb nie można pojąć ani określić - nie można też o nich milczeć ani ich wytłumaczyć.

Holokaust przekracza naszą zdolność pojmowania. My wszyscy zaś jesteśmy tymi, którzy przeżyli Auschwitz, każdy na swój sposób. Fritz Bauer, dziennikarz, badacz i założyciel Unii Humanistycznej powiedział: „Auschwitz można przezwyciężyć tylko braterstwem i miłością bliźniego".

Patronat medialny nad książką objął kanał Telewizji Polskiej TVP Historia, Polskie Radio, dziennik „Rzeczpospolita", „Tygodnik Powszechny" a także „Nowa Europa Wschodnia" i portal historyczny histmag.org

Książka cieszy się dużym zainteresowaniem. Pierwszy nakład rozszedł się w ciągu roku. W listopadzie 2012 r. ukazało się drugie wydanie. Recenzje książki oraz teksty nią inspirowane ukazały się w wielu gazetach, tygodnikach oraz czasopismach historycznych (można się z nimi zapoznać na stronie internetowej Wydawnictwa Wysoki Zamek - www.wysokizamek.com.pl).

Tak jak od lat chcąc zagłębić się w historię mordu na profesorach lwowskich z 4 lipca 1941 r. nie sposób pominąć klasycznego zbioru Zygmunta Alberta, tak dziś nie można pominąć omawianego cennego studium autorstwa Dietera Schenka, które przedstawia mord lwowski w szerokiej perspektywie.

Adam Redzik


Na początek strony

Łukasz Tomasz Sroka

Rada Miejska we Lwowie w okresie autonomii galicyjskiej 1870-1914.

Studium o elicie władzy


Łukasz Tomasz Sroka, Rada Miejska we Lwowie w okresie autonomii galicyjskiej 1870-1914. Studium o elicie władzy, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego (Prace Monograficzne nr 621), Kraków 2012, ss. 568, nlb., 33 tabele, 16 wykresów, 4 rysunki, 18 fotografii, 8 widoków miasta, 14 fotografii - galeria prezydentów i radnych.


Znane porzekadło głosi, iż nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, w przypadku tego dzieła należy je jednak ująć w nawias, podważając kategoryczność owego stwierdzenia. Należy przyjąć, że dzieło to stanie się pozycją klasyczną w historiografii lwowskiej jako w zakresie podanej tematyki nowatorskie, fundamentalne i w dotychczasowym piśmiennictwie polskim (i obcym) wyjątkowe rozmachem badawczym.

Autor słusznie wskazuje, że temat rozprawy nie doczekał się dotąd monograficznego opracowania, iż jest to pierwsze całościowe studium dotyczące lwowskiej elity władzy w czasach autonomii galicyjskiej, że jest to pierwszy obraz lwowskiej Rady Miejskiej w tym okresie. W dotychczasowym piśmiennictwie lwowskim wzmianki o samorządzie miasta są fragmentaryczne, a większe dzieło Henryki Kramarz, powstałe w Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, dotyczy samorządu Lwowa tylko w krótkim, choć ważnym okresie (Henryka Kramarz, Samorząd Lwowa w czasie pierwszej wojny światowej, Kraków 1994).

Dzieło oparte jest na imponującej kwerendzie źródeł w archiwach i bibliotekach polskich, ukraińskich, częściowo austriackich, i została ona dokładnie scharakteryzowana we wstępie.

Celem rozprawy jest analiza składu osobowego i sposobu funkcjonowania Rady Miejskiej we Lwowie. Przedmiotem badania są więc radni - ich kariera zawodowa, aktywność gospodarcza, status majątkowy, pochodzenie społeczne, przynależność wyznaniowa i narodowościowa, ich mobilność. Uwzględniono podstawy prawne działalności Rady, jej oddziaływanie na życie codzienne miasta i jego rozwój. Instytucja ta ujęta została również w perspektywie, w odniesieniu do miast o podobnej strukturze i funkcjonowaniu elity władzy, jak: Brno, Czerniowce, Graz, Linz, Praga, Triest, Wiedeń, zwłaszcza Kraków. Ta skala porównawcza jest zasadna, bowiem wymienione miasta są zlokalizowane na wspólnym obszarze państwowym, jakim jest monarchia habsburska, niezależnie od tego, iż jej wewnętrzną strukturę tworzą tzw. kraje koronne, o określonym, własnym terytorium (jest to kwestia podziału administracyjnego monarchii).

Konstrukcję dzieła tworzy osiem rozdziałów, uzupełnionych obszerną bibliografią i odpowiednimi aneksami. Cezury czasowe są dokładnie określone: data dolna (1870 rok) związana jest z uchwaleniem przez Sejm Krajowy i zatwierdzeniem przez cesarza statutu miasta Lwowa. Ten dokument prawny oznacza moment zwrotny w dziejach miasta, dając formalne podstawy funkcjonowania samorządu miejskiego. Data górna to początek I wojny światowej. Wyznacza ona nowy etap w historii Lwowa, a losy samorządu w tym okresie zostały przedstawione w odrębnej pracy, wskazanej wyżej. Rozdział I jako wstępny daje pogląd na funkcjonowanie miasta i jego elity w okresie poprzednim, tj. u schyłku absolutyzmu. Pozwala to czytelnikowi ocenić, jakie zmiany dokonały się w okresie następnym. Rozdział II charakteryzuje podstawy prawno-ustrojowe samorządu lwowskiego. Autor skoncentrował się na prezentacji uprawnień Rady Miejskiej i na podziale kompetencji wewnątrz samorządu, który tworzą trzy elementy strukturalne: Rada Miejska, Magistrat i Prezydent. Mówiąc najogólniej, Rada Miejska jest organem uchwałodawczym, natomiast Prezydent i Magistrat są członami wykonawczymi, Prezydent jest zwierzchnikiem Magistratu („urząd miasta"). Trzeba przy tym mieć świadomość, że działalność Rady Miejskiej odnosi się tylko (jak nazwa wskazuje) do miasta Lwowa. Natomiast dla całej prowincji (Galicja) funkcjonują inne organy zwierzchnie: Galicyjski Sejm Krajowy i Namiestnictwo Galicyjskie; Namiestnik urzędujący we Lwowie jest reprezentantem centralnego rządu w Wiedniu.

W działalności samorządu występują zawsze dwie sfery: formalno-prawna i faktyczna praktyka urzędowa. W zasadzie pierwsza sfera wyznacza ramy działalności organów miasta, jednak praktyka życia wnosi tu pewne korekty. Zatem w rozdziale trzecim analizie poddano związki przyczynowo--skutkowe pomiędzy działalnością Rady a procesami społeczno-gospodarczymi zachodzącymi w mieście. Inaczej mówiąc, badano wpływ Rady Miejskiej na życie mieszkańców oraz rozwój miasta. Wyróżnione zostały obszary problemowe: polityka finansowa i budżet miasta, polityka komunalna (inwestycje publiczne) - oświatowa - kulturalna - prozdrowotna, przemiany demograficzne i społeczne, problemy socjalne, działalność patriotyczna.

W rozdziale czwartym rozważono kontakty zewnętrzne Rady, tzn. jej relacje z innymi ważnymi instytucjami w mieście oraz z „wyższymi" ośrodkami władzy w prowincji Galicja, z organami rządu w Wiedniu i z reprezentacjami innych miast, czego Rada nie mogła pomijać w swej działalności. Co do innych ważnych instytucji miasta, na plan pierwszy wysuwają się dwie - Izba Handlowa i Przemysłowa oraz Uniwersytet Lwowski. Izba była drugą obok Rady, główną instytucją, która decydowała o rozwoju gospodarczym miasta. Z kolei Uniwersytet w istotny sposób wpływał na rozwój nauki i kultury. Wpływ obu instytucji na życie codzienne mieszkańców miasta był niejako pośredni, ale zarazem ich oddziaływanie miało zdecydowanie zasięg poza lokalny (czy ponad lokalny), co w przypadku promieniowania Uniwersytetu jest szczególnie widoczne. Izba pełniła rolę reprezentacji środowisk przemysłowo-handlowych; na tym forum m. in. opracowywano postulaty co do rozwoju życia gospodarczego kierowane do ministra handlu w Wiedniu. Współdziałanie Rady i Izby skutkowało m. in. rozwojem szkolnictwa zawodowego, z fundacji Izby powstała Akademia Handlowa, Instytut Technologiczny. Wzorowo układała się współpraca z Uniwersytetem; na forum Rady uczeni zabiegali o jego najważniejsze sprawy, znajdując zrozumienie i poparcie. Autor podał przykłady wskazujące, że dzięki Radzie Uniwersytet mógł się rozwijać wskutek istotnego wsparcia starań w Wiedniu o utworzenie Wydziału Lekarskiego, przyznając na budowę nowych obiektów działki budowlane i dotacje finansowe na utworzenie nowych katedr. Zjazdy uczonych różnych specjalności w Lwowie służyły z kolei m. in. kierowaniu do Rady dezyderatów i dzięki temu zrodziły się przesłanki do utworzenia Archiwum Miejskiego we Lwowie, a debata lekarzy nad zjawiskiem wysokiej śmiertelności w mieście skutkowała zatwierdzeniem ich wniosku o wprowadzeniu do szkoły przemysłowej zajęć z higieny. Nade wszystko jednak Rada ma wielką zasługę w uratowaniu Uniwersytetu, sprzeciwiając się wnioskowi komisji budżetowej Rady Państwa o likwidację uczelni (1876 r.). Wyjątkowo pięknie i budująco kształtowała się współpraca Rady Miasta Lwowa z reprezentacjami innych miast galicyjskich - wzajemnie konsultowano się w ważnych sprawach miast, wspierano w wymianie doświadczeń, uzgadniano stanowiska wobec władz nadrzędnych, w wypadku różnych klęsk świadczono realną pomoc (finansową).

Kontakty Rady z ośrodkami władzy w Wiedniu jako centrum politycznym monarchii i najważniejszych decyzji gospodarczych podejmowanych przez rząd były i oczywiste, i zwykłą koniecznością, w sprawach „wyższej rangi" były jednak realizowane za pośrednictwem polskich z Galicji posłów do parlamentu. W tych kontaktach przedkładano różne dezyderaty, konsultowano kwestie budżetu i subwencji państwowych i krajowych na różne dziedziny życia w mieście. Lwów był też reprezentowany w Radzie Państwa oraz w Sejmie Krajowym (Galicyjskim), i na reprezentantach miasta ciążył obowiązek dbania o jego interesy. Te zaś były pojmowane przede wszystkim w kategorii „dobra wspólnego", wznosząc się ponad własne orientacje polityczne i partykularne cele. Sprzyjały temu i bardzo szerokie horyzonty intelektualne radnych, i ich wysokie morale, i poczucie nadrzędnego obowiązku narodowego (patriotycznego). Odnosząc to do współczesnych realiów, dzisiejsi samorządowcy różnych szczebli i parlamentarzyści, tam, u tych galicyjaków, mogliby się niejednego nauczyć, przede wszystkim tego - co to znaczy godnie i mądrze piastować mandat dla dobra wspólnoty, co naprawdę znaczy „służba" w wymiarze publicznym, i to, że polityka nie musi być „brudna".

Kolejne części dzieła przedstawiają portret zbiorowy grupy radnych Lwowa. Składają się nań elementy: wykształcenie, wysoki status społeczny i majątkowy, wyznanie, narodowość, aktywność gospodarcza. Jest to grupa osób o bogatym doświadczeniu życiowym i zawodowym, najliczniej w niej występowali profesorowie, nauczyciele, urzędnicy, właściciele nieruchomości, adwokaci, kupcy, przemysłowcy. Ich drogi życiowe oraz kariery polityczne, wzajemne powiązania, ukazują proces kształtowania się polskiej i ukraińskiej polityki oraz powstawanie podziałów politycznych, trwających potem przez kilka dziesięcioleci. Opisano cechy kampanii wyborczych radnych, relacje z prasą.

Odrębny rozdział odnosi się do prezydentów miasta. Co prawda urząd ten był odrębny od Rady Miasta, lecz wielkie było jego znaczenie i trudno było pominąć ten człon władz miejskich. Przedstawiono mechanizm wyboru pierwszego prezydenta, a następnie dorobek jego następców na tym urzędzie, ich pochodzenie społeczne i drogi karier.

Tym wszystkim rozważaniom towarzyszą liczne wykresy i zestawienia tabelaryczne - wykaz prezydentów (1871-1918), radnych: struktura zawodowa, wyznaniowa (także porównanie z radnymi Krakowa), ich podział według pracy w poszczególnych sekcjach Rady, lokalizacja adresowa nieruchomości w posiadaniu niektórych radnych, dokonywane przez nich transakcje na rynku nieruchomości, przedstawiono skład wyborców, listy wyborcze, wyniki wyborów do Rady, budżet miasta (dochody, wydatki, porównawczo z Krakowem) w różnych latach, wydatki na oświatę i dobroczynność publiczną (porównawczo wobec wybranych miast monarchii), subwencje państwowe i krajowe dla Lwowa i Krakowa, w bardzo wielu aspektach - strukturę i ruch ludności, struktura wyznaniowa itd. Dane te wzbogacają obraz miasta i dotyczą zmian, jakie zachodziły w nim w aspekcie demograficznym, społecznym, gospodarczym. Książkę dopełniają fotografie prezydentów i radnych, wizerunki miasta z tego okresu, czytelna reprodukcja statutu miasta, dziś rzadki druk. Słowem - ważna i bardzo wartościowa praca, mająca dodatkową zaletę, ważną dla czytelnika: jest napisana ciekawie.

M. Miś


Na początek strony

Tadeusz Riedl, Chodząc po Lwowie


Tadeusz Riedl, Chodząc po Lwowie, Pelplin 2006, Wydawnictwo „Bernardinum", s. 327, nlb. 2, ił.; - O Lwowie i lwowskim piśmiennictwie, Pelplin 2012, Wydawnictwo „Bernardinum", s. 292, il.


Profesor Tadeusz Riedl jest naukowcem, entomologiem, był profesorem i rektorem wyższych uczelni, trzykrotnym stypendystą Rządu Francuskiego, w młodości był nawet wicemistrzem Polski w tenisie, juniorów wprawdzie, ale zawsze...

Ale prof. Riedl jest przede wszystkim lwowiakiem zakochanym w swym rodzinnym mieście i umiejącym o nim barwnie opowiadać. Świadczyły o tym wcześniejsze książki: „We Lwowie. Relacje" z 1996 r. oraz „Lwów w pamięci i fotografii" z 2002 roku. „Chodząc po Lwowie" to wydawnictwo pół-albumowe ze znakomitymi zdjęciami, również autora, przypominające nam najpiękniejsze fragmenty Miasta ze stosownym opisem lub komentarzem. Ale autor odkrywa przed nami wiele mniej znanych, gdzieś tam w zaułkach ulic ukryte budynki, budowle, wille, w których mieszkali znani lwowiacy: naukowcy, pisarze, artyści malarze, rzeźbiarze - Jan Parandowski, Kornel Ujejski, Zbigniew Herbert, Karolina hr. Lanckorońska, Stanisław Lam, Jan Kasprowicz, Hugo Steinhaus, Stefan Banach, Andrzej Hiolski, Adam Gruca, ks. Stanisław Franki i wielu innych. Ten, z pozoru drobny element ich „pobytu" czy obecności we Lwowie jeszcze bardziej przybliża nam te postacie. Jakże natomiast wzrusza niewielka tabliczka na skromnym grobie Lusi Zarembianki, tak okrutnie zamordowanej w Brzuchowicach, westchnąć też można patrząc na zaniedbany grobowiec sławnego tenora - Józefa Manna czy prof. Bolesława Jałowego, ofiary ukraińskich nacjonalistów - mogiły zapomniane przez polskie placówki kulturalne i naukowe.

Podobnie - w następnej książce „O Lwowie i lwowskim piśmiennictwie" autor przypomina...

Pierwsza jej część to skrótowe omówienie najważniejszych wydarzeń związanych z dziejami Lwowa, ale w drugiej autor sygnalizuje temat nieruszony przez współczesnych polskich historyków literatury, zarówno tej pięknej, jak i naukowej. To książki o Lwowie, dzieła związane z historią i kulturą miasta, z jego nauką, życiem artystycznym, religijnym czy społecznym.

Przed kilkoma laty oglądałem w jednym z lwowskich muzeów wystawę poświęconą lwowskiej książce i innym wydawnictwom: na jedną pozycję w języku polskim przypadało osiem-dziewięć w języku ukraińskim. A prawidłowe proporcje były akurat odwrotne. A w Polsce, po wielu latach „zaniedbań" wciąż się o tych publikacjach nie pamięta.

Prof. Riedl wybiera najciekawsze, choć nie zawsze najbardziej reprezentacyjne pozycje, prezentuje je na ilustracjach, przypomina znakomitych aczkolwiek niesłusznie zapomnianych autorów, cykle wydawnicze (np. Towarzystwa Miłośników Przeszłości Lwowa), sprawozdania szkół i towarzystw naukowych, często z bezcennymi wiadomościami. To jest forpoczta tematów, którymi w najbliższych latach powinni zająć się historycy i literaturoznawcy (o ile ktoś da im pieniądze na badania!). To ogromna praca, opóźniona przez wiadome wydarzenia historyczno-polityczne w tej części Europy, to zachęta do dalszych starannych badań nad pokaźną częścią naszej kultury narodowej.

Profesorowi Riedlowi serdeczne podziękowanie za to, że o tym wszystkim nam przypomina.

J.W.


Na początek strony

Lwów: miasto społeczeństwo kultura - Tom IX.

Życie codzienne miasta. Studia z dziejów miasta,

redakcja naukowa Kazimierz Karolczak i Łukasz T. Sroka


Lwów: miasto społeczeństwo kultura - Tom IX. Zycie codzienne miasta. Studia z dziejów miasta, redakcja naukowa Kazimierz Karolczak i Łukasz T. Sroka, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie


Z satysfakcją przychodzi zaprezentować materiały już XI polsko-ukraińskiej konferencji naukowej, zebrane w sygnalizowanym tomie. Konferencja ta odbyła się w 2012 roku w Krakowie, w ramach cyklu debat, organizowanych już od 20 lat pod ogólnym hasłem Lwów: miasto społeczeństwo kultura. Słuszne więc jest, aby docenić konsekwencję w realizacji zamierzenia naukowego, podjętego przez Instytut Historii Uniwersytetu Pedagogicznego, w katedrze Historii kierowanej do niedawna przez Profesora Kazimierza Karolczaka (aktualnie prorektor UP). Jest on głównym redaktorem naukowym edycji, lecz też autorem studiów w danych tomach (i w innych edycjach), ale nade wszystko (w zakresie tematyki lwowskiej, mówiąc najogólniej) autorem w ostatnich latach dwóch znaczących nie tylko w ramach historiografii „galicyjskiej" dzieł, poświęconych dziejom rodu Dzieduszyckich. Jedno z nich „Dzieduszyccy - Dzieje rodu, linia poturzycko-zarzecka" zostało w swoim czasie omówione przez piszącego te słowa w „Roczniku Lwowskim". Trzeba dodać, że monografia ta cieszyła się dużym uznaniem, uzyskała nagrodę jako najlepsza książka w dziedzinie heraldyki i genealogii (2002 r.), miała też dwa wydania, co w wypadku dzieł historiograficznych, w ostatnich czasach nie jest zbyt częste. Drugie dzieło „Rodzina Dzieduszyckich herbu Sas w XIX i XX wieku. Linia starsza. Potomkowie Tadeusza Gerwazego" (Wydawnictwo DiG, Warszawa 2013) ma charakter wręcz nowatorski, co wymaga odrębnego omówienia. Biorąc zaś pod uwagę inne ważne dzieła pracowników tej uczelni w zakresie zagadnień galicyjsko-lwowskich, trzeba wskazać, że stała się ona jednym z ważniejszych w kraju ośrodków studiów nad wieloraką problematyką lwowską.

Wspomniane konferencje odbywające się przemiennie w Krakowie i Kijowie co dwa lata gromadzą coraz więcej uczestników (także spoza obu krajów), mają każdorazowo własny odrębny temat i jest on wyrażony w tytułach kolejnych tomów (niezależnie od hasła ogólnego). Tomy 3, 6 i 8 wydano we Lwowie, w Polsce były nieosiągalne. Pozostałe tomy zrealizowało Wydawnictwo Naukowe UP, szybko stające się edytorskimi rarytasami. Wszytko to stanowi dobry prognostyk dla dalszego rozwoju w tej uczelni badań „lwowskich".

Początkowo pierwsze tomy, poza tytułem generalnym, były określane w podtytule jako „Studia z dziejów miasta", potem zawartość została ukierunkowana tematycznie przez podtytuły: Urzędy - Urzędnicy -Instytucje; Lwów - Kraków: dialog miast w historycznej retrospekcji; Ludzie Lwowa. Sygnalizowany teraz tom zawiera opracowania skoncentrowane wokół zagadnienia „Zycie codzienne miasta". Należy zauważyć, że owe ukierunkowania tematyczne wpisują się w nowsze (przynajmniej od kilkunastu lat) kierunki badań historycznych. W miejsce bardzo tradycyjnych dawniejszych nurtów historiografii polskiej, zaznaczył się wyraźnie zwrot ku genealogii, heraldyce, mikrostrukturom społecznym, życiu religijnemu i kulturze religijnej, strukturom kościelnym, mechanizmom karier duchownych i dygnitarzy świeckich, kształtowaniu się urzędów (w aspekcie instytucjonalnym i osobowym), funkcjonowaniu dworu królewskiego i książęcych; występują tematy karier mieszczańskich, kultury artystycznej w bardzo różnych przekrojach, badania mentalności (kultury umysłowej), bogaty jest temat - klasztory; ich rola w państwie i miastach, życie zakonne i duchowość zgromadzeń zakonnych, rytuały i ceremonie religijne i świeckie (dworskie), ich aspekt symboliczny, studia nad testamentami osób z różnych grup społecznych (by wymienić tylko ogólnie). I wreszcie historiografia dotycząca „życia codziennego" w poszczególnych krajach (państwach), w miastach, w centrum i na peryferiach (pogranicza), w odniesieniu do różnych okresów historycznych i różnych grup populacji, także uwzględniając mniejszości narodowe (etniczne). Ten nurt historiografii, zrodzony we Francji w II połowie XX wieku, utrwalił się już dostatecznie w wymiarze międzynarodowym, jego sygnałem w Polsce były początkowo tłumaczenia znakomitych dzieł w serii „Zycie codzienne" wydawanych systematycznie przez Państwowy Instytut Wydawniczy, by z czasem doczekać się dzieł rodzimych autorów.

Życie codzienne inaczej układa się w czasie pokojowym, inaczej zaś w okresach wojen, niepokojów społecznych, kryzysów politycznych, niosących destrukcję struktur społecznych, istotne zaburzenia życia indywidualnego, zniszczenia materialne. I tak też na dwa działy podzielone zostały artykuły: „Czas pokoju"; „Czas wojen i konfliktów", rezygnując z układu chronologicznego. Ten podział jest szczególnie istotny dla Lwowa i jego mieszkańców, przede wszystkim ze względu na ogólnie znane uwarunkowania historyczne. Przez kilkaset lat, aż do ostatnich czasów, okresy względnego spokoju przerywane były najazdami, wojnami, powstaniami, okupacjami, przechodzeniem miasta pod obcą władzę polityczno-administracyjną. Lwów kilkakrotnie zmieniał przynależność państwową, by ostatecznie funkcjonować w ramach innego państwa.

Część pierwsza (Czas pokoju) zawiera 22 rozprawy, część druga (Czas wojen i konfliktów) 7 rozpraw. Autorami są badacze polscy i ukraińscy z ośrodków naukowych: Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie, Uniwersytet Jagielloński, Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Ukrainy we Lwowie, Uniwersytet im. I. Franki we Lwowie, Instytut Ukraińskiej Archeologii Akademii Nauk Ukrainy, Ukraiński Katolicki Uniwersytet we Lwowie, Biblioteka Naukowa PAU i PAN w Krakowie, Instytut Ukrainoznawstwa Narodowej Akademii Nauk Ukrainy we Lwowie, Uniwersytet Rzeszowski, oraz University of Oxford i Uniwersytet w Lipsku (Leipzig). Trudno jest tutaj omawiać wszystkie opublikowane teksty, wymieniać wszystkich autorów i wszystkie tytuły. Z konieczności trzeba ograniczyć się do wskazania najważniejszych czy najciekawszych wątków problemowych.

Codzienność w aspekcie wieloetniczności i wielowyznaniowości dawnego Lwowa odnosi się do Ormian, Tatarów (XIII-XVIII w.) i Żydów. Obraz życia tych grup nadal jest niepełny i źródłowe opracowania przynoszą nowe ustalenia. Odnośnie pierwszej grupy -przedmiotem analizy są testamenty lwowskich Ormian i na tej podstawie charakterystyka ich religijności (wątek dyspozycji dla „ratunku duszy" zmarłych przodków i własnej - między wpływami katolicyzmu a utrzymaniem związków z własnymi obyczajami). Tatarzy osiedli w mieście od II poł. XIII wieku, m. in. tak użyteczni w różnych walkach, zostali w końcu z niego wygnani i tylko ci (nieliczni), którzy przyjęli chrzest, mogli być dopuszczeni do prawa miejskiego. Dla Żydów codzienność wiąże się m. in. z kulturą książki, przede wszystkim religijnej, Świetny tekst „Żydowska książka religijna drukowana we Lwowie w drugiej połowie XIX wieku i na początku XX stulecia" przedstawia ten problem w wielu aspektach: żydowskie oficyny drukarskie (dynastie drukarzy, tu ważne nazwisko: Bałabanowie), ich najważniejsze publikacje, oprawy i format dzieł, język (hebrajski i jidysz), rodzaje czcionek, układ stron tytułowych - kolorystyka i zdobnictwo, sposób datowania edycji, ilustracje. Wszytko to ogniskuje się wokół kwestii: książka jako przekaz tradycji i wiary. Temat jednak wymaga wielu dodatkowych badań. Odnośnie żydowskich mieszkańców miasta - pojawił się też wątek całkiem nowy: w ramach życia religijnego wystąpiło zjawisko bardzo licznej w poł. XVIII w. konwersji Żydów, zwolenników frankizmu, czyli jednego z najważniejszych nurtów mesjanistycznych w judaizmie. (Przy okazji można stwierdzić, że tematyka frankizmu ostatnio stała się obszarem wzmożonego zainteresowania; w wersji badawczej wskazać trzeba pierwszą polską monografię: Paweł Maciejko, „Wieloplemienny tłum. Jakub Frank i ruch frankistów 1755-1816", Warszawa 2014, a w oryginalnej i ciekawej wersji historyczno-powieściowej Olga Tokarczuk, „Księgi Jakubowe", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, książka określana jako „książka roku"). Zjawisko tak licznej konwersji i krótkim czasie w życiu miasta było czymś niezwykłym.

Wpływ Austrii w okresie rozbiorowym (a potocznie - wpływ Wiednia jako cesarskiej i ogólnopaństwowej metropolii) na życie codzienne Lwowa w XIX wieku - to tylko ogólny sygnał złożonej tematyki, wymagającej wielu monografii szczegółowych, wyprzedzających tak potrzebną syntezę. Kwestię tę tylko wstępnie, ogólnie zasygnalizowano w niektórych zakresach: stała obecność austriackiego garnizonu wojskowego, pojawienie się nowego stanu urzędniczego, nowa elita władzy, rozbudowa i modernizacja zabudowy urbanistycznej (obiekty użyteczności publicznej), linie kolejowe, zwiększona mobilność mieszkańców (Wiedeń jako miejsce pracy, nauki, centrum życia kulturalnego), wystawy krajowe (wzorowane na tych w Wiedniu), rozwój życia muzycznego we Lwowie (inspiracja Wiednia), ruch dziennikarski, życie teatralne, no i kuchnia (wiele potraw z dookreśleniem „po wiedeńsku") wraz ze specyfiką „klimatu" kawiarni i restauracji. Coś z tego wpływu pozostało jeszcze - np. mit „dobrego cesarza", sentyment wobec Wiednia.

Codzienność konkretnych osób: pisarza (notariusza) miejskiego we Lwowie w XIV-XVII wieku, szczególnie codzienność zawodowa, tj. tryb i zakres pełnienia obowiązków; trudne życie Antoniny Kilarskiej, córki znanego okulisty lwowskiego II poł. XIX w. (artykuł ten jest pochodną bardzo osobistej, wielowątkowej rodzinnej opowieści autorki: Karolina Grodziska, Z dziejów lwowskich rodzin Reichertów, Peterów i Negruszów, nakładem własnym, Kraków 2012; str. 319; rodzina Kilarskich skomplikowanie genealogicznie powiązana jest z wymienionymi w tytule rodzinami, i z jednej z nich wywodzi się matka Autorki, zatem do tych wielopiętrowych koligacji dochodzi jeszcze rodzina Grodziskich, reprezentowana przez osobę profesora UJ, wybitnego historyka, znawcy dziejów Galicji); Oleny Szeparowycz, córki ukraińskiego prawnika i działacza społecznego ze Lwowa w okresie międzywojennym, animatorki wśród ukraińskich kobiet ideologii feminizmu, a jej wspomnienia (dotąd niepublikowane) oddają szerszy kontakt życia codziennego zamożnych ukraińskich rodzin, z odniesieniem w tle do polskich i ukraińskich działaczy środowisk politycznych; indywidualisty i samotnika, Aleksandra Hirschberga, historyka, archiwisty, nauczyciela gimnazjalnego i akademickiego (II poł. XIX w.). W historiografii Lwowa niemal nieobecna jest specyficzna instytucja miejskiego kolegium „czterdziestu mężów" i jego przewodniczących (zwanych regentami). Zachowane diariusze trzech z nich z odnotowaniem rozmaitych wydarzeń (przebieg sesji magistratu i kolegium, podróże przedstawicieli miasta do dworu królewskiego, na obrady sejmu, stosunki ze starostami lwowskimi, konflikty w mieście, przestępstwa, wybory urzędników miejskich, uchwalanie podatków itp.) pozwalają zarysować codzienne życie publiczne miasta w połowie XVII w.

Codzienność w mieście ma różne wymiary, dotyczy więc konkretnych zbiorowości, jak emigrantów ukraińskich z Galicji, kierujących się do Ameryki, i dla których Lwów jest pierwszym etapem podróży; jak środowisko młodzieży akademickiej ze szczególną formą jej organizacji, jaką były według tradycyjnego wzoru niemieckiego korporacje studentów polskich, żydowskich i ukraińskich, powstające po 1918 r. (o nienajlepszej, mówiąc ogólnie, reputacji, zwłaszcza korporacje polskie); na zasadzie kontrastu, inny tekst podejmuje próbę przedstawienia codziennego życia studentów Uniwersytetu w okresie radzieckim. Przedstawiono środowisko gimnazjalistów lwowskich przełomu wieków XLX/XX, warunki nauczania i bytowania, w zależności od sytuacji materialnej rodziców.

Jedną z form codzienności jest życie religijne, a w tym aspekcie scharakteryzowano działalność Towarzystwa im. Księdza Piotra Skargi, jego wpływ na życie katolików rzymskich na początku XX wieku (działalność oświatowo-edukacyjna i wydawnicza, działalność antypornograficzna, tzn. akcja ograniczenia rozpowszechniania treści uznanych za niemoralne, rozszerzona na wiele miast galicyjskich, w formie instytucjonalnych działań cenzorskich, głównie w odniesieniu do „kinematografów" (filmy), krzewienie polskiego patriotyzmu). Rzeczywistość społeczną miasta określają też kwestie ubóstwa, sieroctwa dzieci, a także prostytucji i handlu kobietami. Tę tematykę dostrzegła (na podstawie dokumentów) badaczka amerykańska, związana aktualnie z Uniwersytetem w Lipsku. Uczony zaś z Uniwersytetu Oxford podjął zagadnienie „teatr jako zwierciadło życia kulturalnego i politycznego"; wyróżniony został wątek teatru ukraińskiego, poddawanego cenzurze i nadzorowi władz miasta w okresie dwudziestolecia międzywojennego.

Szarzyznę bytowania odmieniają wielkie wydarzenia: uroczyste możnowładcze zaręczyny, śluby, pogrzeby, wjazdy dygnitarzy, ingresy biskupów i urzędników miasta, z całą wielką i skomplikowaną oprawą symboliczno-ceremonialną , uroczystości te przybierają kształt wielkiego teatru, niecodziennego spektaklu trwającego niejednokrotnie kilka dni, określanego niekiedy jako „sarmackie theatrum", a w przypadku wielkich pogrzebów jako „pompa funebris". Nie można pominąć takich „spektakli", jak uroczyste procesje w święta kościelne, jak święta bractw i cechów, wjazd różnych poselstw. Odmianę (choć chwilową) przynoszą też jarmarki, zjazdy szlachty w sprawach sądowych w określonych terminach. Jest to czas spotęgowania życia towarzyskiego szlachty, czas bankietów, pokazowych kawalkad zbrojnych. Te wydarzenia są szeroko odnotowywane w korespondencji, pamiętnikach z epoki, w notach prasowych. Jest to okazja też do miejskich zabaw. Ta ciekawa problematyka została omówiona na przykładzie niektórych uroczystości magnackich we Lwowie w XVIII w. Jedną z nich było zaprzysiężenie (10 marca 1755 r.) na urząd lwowskiego starosty grodzkiego Jaśnie Oświeconego Księcia Karola Radziwiłła zwanego „Panie Kochanku", zarazem pełniącego urząd miecznika W. Ks. Litewskiego, co przedstawiona w odrębnym artykule, jego podstawą źródłową jest dokument - diariusz tego wydarzenia, zachowany w Archiwum Państwowym w Krakowie, przytoczony w pełnym brzmieniu (in extenso) w Aneksie. Dla życia miasta ważne jest to, że w tych uroczystościach uczestniczą nie tylko osoby (ich krewni), których one bezpośrednio dotyczą, lecz inne bardzo liczne gremia: miejskie duchowieństwo, mieszczanie, urzędnicy grodzcy, oddziały wojsk, postronne „towarzystwo szlacheckie". Z biegiem czasu wytwarza się tradycja tego typu uroczystości, tryb ceremonii, sposób oprawy artystycznej (iluminacja miasta, bramy powitalne, zdobienie fasad domów mieszczańskich w kobierce, girlandy kwiatów, w uroczystościach pogrzebowych - nadzwyczajne ustrajanie kirem i oświetlenie kościoła, budowa monumentalnych katafalków według wzorów architektonicznych, specjalnie projektowanych nierzadko przez wybitnych artystów, ciąg nabożeństw żałobnych a nie tylko pojedyncza msza, a wreszcie sam kondukt pogrzebowy musiał uwydatniać wielkość rodu i pozycję dygnitarską zmarłego. Pogrzeby, tak jak i wielkie śluby, stawały się nie wyłącznie uroczystościami rodzinnymi, lecz miejskimi.

Uwagę zwraca ważny artykuł „Pogrzeby i groby. Przyczynek do historii tworzenia we Lwowie ukraińskiej przestrzeni narodowej w drugiej połowie XLX i na początku XX wieku". O ile w historiografii europejskiej zagadnienie pogrzebów jako elementu kształtowania się tożsamości narodowej (a i w historiografii polskiej - patriotyczna i integrująca wspólnotę funkcja manifestacyjnych pogrzebów wybitnych Polaków) jest obecne, to w odniesieniach ukraińsko-lwowskich (XLX/XX w.) jest to temat nowy. Ukraińskie masowe ceremonie pogrzebowe spełniały analogiczne funkcje dla własnej wspólnoty narodowej, a we Lwowie stawały się częścią złożonych relacji polsko-ukraińskich, będąc elementem wzajemnej rywalizacji nie tylko w samym mieście, ale też akcentując, że jest ono centrum ruskiego kraju i życia i stolicą Rusi Halickiej.

W drugiej części dzieła (Czas wojen i konfliktów) zwraca uwagę rozprawa K. Karolczaka „Czas pokoju i zawieruchy w życiu arystokraty". Szkic ten odnosi się jednak do grupy rodzin arystokratycznych (o zróżnicowanym statusie materialnym), przebywających we Lwowie okresowo lub dłużej (rodziny np. Sapiehów, Dzieduszyckich, Potockich), tu posiadających własne pałace lub też wynajmujących stosowne kamienice czy też ich części. Scharakteryzowano: motywy przebywania w mieście (np. nauka dzieci, obejmowanie urzędów w krajowej administracji państwowej w okresie autonomii galicyjskiej, magnes oferty kulturalnej, lepsze warunki „cywilizacyjne" niż w swych dobrach na prowincji, sprawy majątkowe); różnice warunków zamieszkania w zależności od sytuacji majątkowej; życie rodzinne i towarzyskie; problemy matrymonialne; częściowo - udział w życiu politycznym; podróże jako element edukacji, poznawania innych środowisk arystokratycznych; modne podróże do europejskich kurortów (niemieckich, włoskich, austriackich, szwajcarskich, nad Morze Śródziemne). Codzienny rytm życia ulegał znacznym zakłóceniom w okresach niepokojów społecznych, powstań narodowych (choć nie ogarniały one swym zasięgiem Lwowa, niektórzy angażowali się w działalność konspiracyjną). Czas wojenny motywował do opuszczenia miasta i zintensyfikowania pobytów za granicą, powodował też niekiedy pogorszenie sytuacji majątkowej. Walki w listopadzie 1918 r. przyniosły bezpośrednie zagrożenie rodzinie Władysława Sapiehy, a na początku 1919 r. syn Stanisław zginął w obronie Lwowa.

Inne szkice przedstawiają: życie codzienne w okresie okupacji rosyjskiej 1914/1915, wyznaczone przez dążenia administracji rosyjskiej do szybkiej rusyfikacji Galicji Wschodniej, ograniczanie wpływów Kościoła greckokatolickiego na rzecz prawosławia, do włączenia tej prowincji do Imperium Rosyjskiego, próby ustabilizowania rynku wewnętrznego. Pamięć o wielkiej epidemii grypy hiszpanki (1918-1920), zbierającej milionowe ofiary w Europie (w tym w Polsce) została przysłonięta innymi wydarzeniami politycznymi w tym czasie; w książce podjęto temat walki z tą epidemią we Lwowie (jesień 1918 r.), przy początkowo bezradności czy indolencji władz.

Oto z kolei przyczynek do historii lwowskich kin i teatrów okresu II wojny światowej: zróżnicowanie narodowościowe sprawiło, że życie kulturalne pod dwiema okupacjami nie całkiem zamarło, podporządkowane jednak zostało celom politycznym; przedstawiono zróżnicowaną sytuację placówek kulturalnych w kontekście polityki okupacyjnej. Pod okupacją sowiecką odnotowano szybkie tempo powstawania nowych teatrów ukraińskich i żydowskich z utrzymaniem teatru polskiego. Pod okupacją niemiecką polska działalność teatralna została zniesiona, w teatrach ukraińskich (Teatr Opery i inne, „mniejszych form") wprowadzono odrębne terminy spektakli dla Niemców i Ukraińców, z zakazem obecności polskiej. Natomiast wielką popularnością, nawet wbrew zakazom dla Polaków ze strony władz konspiracyjnych, cieszyło się kino. Podano wykaz repertuaru kin, spektakli operowych i teatralnych. Ważne są informacje o zorganizowaniu w konspiracji polskiego życia kutluralno-teatralnego od 1942 r., w tym tzw. Teatr Młodych, teatr młodzieżowy, małe zespoły muzyczne, odbywały się koncerty, deklamacje, działał też teatr kukiełek. Gośćmi spektakli był m. in. metropolita lwowski abp Bolesław Twardowski i jego bp pomocniczy Eugeniusz Baziak, dwie znaczące osobistości wśród rzymskokatolickiego duchowieństwa lwowskiego. Tu godzi się podać nazwisko - ks. Alfons Schletz, główny inspirator tej bogatej formy działalności. (Opuścił Lwów w ramach powojennej ekspatriacji, a nie emigracji, jak to nieraz błędnie się podaje. Od 1946 roku, przez wiele lat w Krakowie był redaktorem naczelnym czasopisma „Nasza Przeszłość", najważniejszego pisma naukowego poświęconego dziejom Kościoła w Polsce; tom 36 został poświęcony Jego osobie; pismo to po śmierci swego założyciela i redaktora wydawane jest nadal przez Instytut Teologiczny Księży Misjonarzy).

Ostatnie w tomie szkice dotyczą głębokich zmian warunków społeczno-bytowych w mieście pod pierwszą okupacją radziecką, problemów związanych z migracją nowej ludności do Lwowa po wojnie, oraz polityki mieszkaniowej nowych władz, także w aspekcie przejścia mieszkań wysiedlonych Polaków do nowych użytkowników.

Tak bogaty tematycznie tom przynosi wiele nowych ustaleń, nieobecnych w dotychczasowej historiografii lwowskiej, opartych na materiałach źródłowych, z których kilka podanych jest jako dodatki do danych tekstów. Materiały publikowane są w językach narodowych, teksty w języku ukraińskim dopełnione są streszczeniem w języku polskim.

Trzeba przyznać, że są one sporządzone bardzo starannie, przy koniecznym wymogu syntezy i skrótowości pozbawione są pustosłowia i niewiele mówiących ogólników, dostatecznie czytelnie określają nie tylko tematykę, ale też główne problemy rozważane w danym artykule. To duża sztuka i bardzo się ona udała edytorom dzieła.

Maciej Miśkowiec


Na początek strony

Marcin Hałas „Oddajcie nam Lwów"


Marcin Hałas „Oddajcie nam Lwów", Wydawnictwo Bolinari Publishing House, Warszawa 2012, s. 141, liczne ilustracje czarno-białe


Wreszcie. Stało się i już nie odstanie. Powiedziane, zapisane, wydrukowane. Zasłużone w publikacjach literatury patriotycznej (szczególnie tej niechętnie widzianej w obrocie tzw. „głównego nurtu") warszawskie wydawnictwo Bolinari Publishing House wydało książkę Marcina Hałasia (bytomskiego poety, dziennikarza i pisarza z lwowskimi korzeniami i lwowską - przywiezioną w roku 1992 ze Lwowa - małżonką) o wielce znaczącym tytule „ODDAJCIE NAM LWÓW.

ODDAJCIE NAM LWÓW. Wydawać by się mogło, że to niewiele znaczący krzyk oszalałego serca poety, który ledwie wybrzmi, a już go świat między bajki złoży... i zapomni.

Ale nie, to wołanie konkretne, mocne, jednoznaczne już trwa, a poruszona nim fala rośnie i rośnie... Już nie schowamy - jak dotychczas przez ponad 20 lat tzw. wolności - problemu Lwowa i Kresów pod fałszywym korcem polsko-ukraińskiej przyjaźni i europejskiej jedności, i jakiejś idiotycznej politycznej tezy „że nie wolno nam drażnić niedźwiedzia", czy też nie wiadomo skąd biorącej się powszechnej politycznej (od postkomunistów do narodowej prawicy) minimalizacji polskich praw historycznych, wreszcie sklerozy, strachliwości i wewnętrznej cenzury ludzi nauki, kultury, sztuki.

„Oddajcie nam Lwów" - tę książkę Marcina Hałasia musi, po prostu musi mieć każdy szanujący się lwowianin. I po wielokroć czytać i pamiętać, pamiętać, pamiętać...

„I cokolwiek się stanie..." czytać i objaśniać dzieciom i wnukom to jedno zdanie -„oddajcie nam Lwów"!

No cóż - to nie będzie, bo nie może być spokojna, rzeczowa, obiektywna recenzja. Po pierwsze dlatego, że Marcin jest moim przyjacielem, że niemal współuczestniczyłem w powstawaniu tej książki (poprzez pomoc w doborze ilustracji), że wydaliśmy wspólnie z Marcinem tomik poetycki „Daleko od Lwowa", że wielokrotnie prowadzimy wspólne spotkania z czytelnikami na tematy lwowskie, kresowe, ormiańskie, śląsko-lwowskie. Ale przede wszystkim jednak dlatego, że myślę dokładnie tak samo jak autor książki, chociaż nie odważyłem się pójść na całość..., pisałem tylko „obrona Lwowa trwa"...

Autor, co prawda, kilkakrotnie zastrzega się, że nie chodzi mu o fizyczne oddanie miasta pod władzę Rzeczypospolitej Polskiej, ale o „...prawo do prawdy, do historii i dumy z polskości." I dalej „Dziś - jeżeli nie zgłaszamy pretensji o jego (Lwowa przyp. B.K.) zwrot - to żądamy szacunku dla polskiej spuścizny i tradycji tego miasta."

Ale przecież pisze też: „Stanisław Lem, lwowianin, do dziś... nazywany „papieżem science fiction". On właśnie w rozmowie przedrukowanej przez „Gazetę Wyborczą" (sic!) pozwolił sobie na uwagę, że jest pewien, iż Lwów powróci do Polski - na razie nie można tylko jasno określić okoliczności i czasu tego wydarzenia."

Podobnych cytatów jest sporo - ja pozwolę sobie przytoczyć jeszcze tylko jeden (memu sercu najmilszy, bo to wiersz lwowskiej poetki, a osobiście mojej mamy, który o moich dzieciach i wnukach traktuje) - „Z kolei Maria Kasprowiczowa pisała:
Matko Boska
z lwowskiej kamienicy wygnano nas
jeszcze do Ciebie powrócę jak wracam ciągle w snach
jeszcze do Ciebie powrócę chociażby wnukiem prawnukiem c
zekaj nas".

Ale ab ovo. W dwunastu, stosunkowo krótkich, bo skondensowanych - ale za to zarazem z dziennikarską, werwą i szacunkiem dla cytatu i szczegółu, jak i z poetyckim porywem serca i ducha - rozdziałach przedstawia Marcin Hałas polityczne, historyczne, geograficzne, kulturowe prawo Polski i Polaków do Lwowa. Poczynając od „Fenomenu polskości Lwowa", gdzie klarownie wykłada czym tak bardzo różni się Lwów od choćby Warszawy czy Krakowa i skąd ta wielka miłość lwowian do Miasta, aż po ostatni rozdział „Tam, gdzie lwowskie śpią Orlęta" - bo przecież Ojczyzna to pamięć i groby. Powinienem omówić tu wszystkie 12 rozdziałów, bo wszystkie są równie ważne dla naszej narodowej świadomości, dla właściwego czyli prawdziwego odczytywania historii i dla budowy nowych, odważnych marzeń - ale cóż by wtedy zostało dla Ciebie drogi Czytelniku... Ja po prostu polecam. Od 1989 roku napisano setki książek, zadrukowano tony papieru o Lwowie i Kresach, ale jak pisze Hałas - „...we wszystkich tych książkach czegoś brakuje." A brakuje tego co tak jednoznacznie i prosto ujął Marcin - „Musimy bronić Lwowa przed wyrwaniem go z polskości, przed kłamstwem, przed wmówieniem Polakom, że Lwów nie jest już polskim miastem. Otóż jest. Lwów był, jest i będzie polski. To zdanie powinno być jedną z podstawowych prawd każdego Polaka." Amen - co dodaję już ja

Bogdan Stanisław Kasprowicz


Na początek strony

Karolina Grodziska, Listy, liście, wspomnienia...

Z dziejów lwowskich rodzin Reichertów, Peterów i Negruszów


Karolina Grodziska, Listy, liście, wspomnienia... Z dziejów lwowskich rodzin Reichertów, Peterów i Negruszów, nakładem Autorki, Kraków 2012, s. 318, liczne fotografie, ilustracje, 5 tablic genealogicznych.


W przypadku tej książki daleko odchodzimy od uczonych rozważań. Toczy się natomiast bardzo osobista, chwilami nostalgiczna, refleksyjna opowieść rodzinna, właściwie saga rodzinna, opowiadana niespiesznym rytmem, z zamyśleniami nad opowiadanymi (czy raczej rekonstruowanymi) losami bardzo wielu osób związanych ze sobą skomplikowanymi więzami genealogicznymi, rozgałęzionymi powinowactwami, tak już dalekimi w czasie, a tak też bliskimi emocjonalnie, z wielkim zagęszczeniem obrazów konkretnych miejsc i ludzi, przywoływanych przez zachowane w staroświeckim nieraz stylu fotografie, spisane wspomnienia, miejsc i osób utrwalonych we fragmentach listów lub pamiętniczków osobistych, w kalendarzowych zapiskach, w wierszach kreowanych uczuciem, w pocztówkach.

To nie jest reporterska książka biograficzno-historyczna pisana przez obcą osobę wobec obcych sobie opisywanych osobach i rodzinach. Jest to właśnie opowieść o mojej rodzinie, o moich własnych protoplastach. Opowieść bardzo ciepła, serdeczna, pełna wzruszeń i jako się rzekło -zadumy. Bowiem osobliwością tej książki i zawartej w niej opowieści jest to, że w osobie autorki współistnieją jednocześnie dwie różne osoby, dwie odrębne natury. Jedna to bezpośrednio osoba narratora: opowiadam historię mej rodziny i w tej opowieści odnajduję się ja sama, wzruszenia i doznania „tamtych osób" są moimi, wczuwam się w ich różnoraki los, czasem wzlotów ducha i sukcesów, nierzadko niepowodzenia różnorakiego, żyję ich życiem w mojej myśli, odtwarzam ich przeżycia w moich przeżyciach, jak gdyby wskrzeszam ich, powołuję do życia, nawet jeśli są już dawno tylko naszymi drogimi zmarłymi. Są obecni przy mnie i we mnie.

Ale autorka jest zarazem historykiem, i tak „opowiadacz" łączy się w jedno z badaczem, odtwarzającym złożoną genealogię kilku rodzin związanych ze sobą, wgłębiającym się w zachowane dokumenty rodzinne, a odczytując je - stawia pytania, zastanawia się nad zdarzeniami, odnajduje nowe tropy rodzinnych historii, i podąża nimi, próbując je rozszyfrować, jak pisze - czasem przez wiele lat. Dwa człony tytułu są zrozumiałe same przez się - listy i wspomnienia - utrwalone w przeszłości, albo też dopowiedziane współcześnie przez kolejnych potomków, żyjących obecnie w innych miastach Polski po lwowskim exodusie. A liście - to odwołanie do tworzonego onegdaj zielnika, i którego okazy, zreprodukowane graficznie, są wdzięcznym elementem zdobniczym kart książki. Więc w tym zielniku kryje się duch tworzącej go osoby, ten zielnik też coś ważnego przekazuje o niej.

Dzieje rodzinne współtworzone przez historię kilku rodzin obejmują sześć generacji, od pra-pra-pradziadka do matki autorki, Antoniny z Peterów Grodziskiej. Toczą sięone w ramach rzeczywistego czasu historycznego - od 1787 roku do lwowskiej katastrofy 1944/1945 roku, a tylko uzupełniająco przez jeszcze kilka następnych lat, w innej rzeczywistości, na innym obszarze, tam, gdzie los rzucił kolejnych potomków rodzin, wygnańców z miasta nad Pełtwią. Daty graniczne określają okresy historyczne: czasy rozbioru Polski, miasto i Galicja pod panowaniem austriackim u schyłku absolutyzmu, czas autonomii galicyjskiej w ramach monarchii habsburskiej, pierwsza wojna światowa, czas odzyskanej niepodległości, nowa wojna, ze wszystkim co przyniosła i okruchy czasu nowego, może już mniej istotnego dla odtwarzanej historii rodzinnej.

Oto więc dzieje rodzinne wpisane w dzieje Galicji z tym wszystkim, co tak typowe dla procesów historyczno-społecznych w tej prowincji monarchii. Zatem dający się ściślej określić początek sagi - proces osadniczy kolonistów z Austrii, osiedlających się we wsi Königsau koło Drohobycza, a wśród nich Bernhardt Reichert urodzony ok. 1761 r., wpisany na listę kolonistów, wyruszający w drogę właśnie ok. 1787 roku. On i jego synowie rozpoczynają nowe życie jakby na obiecanej ziemi, zwolnieni od podatku i czasowo od służby wojskowej. Ta wieś ładnie się nazywała po polsku, Królewska Łąka lub Królewskie Błonie, ślad po dawnych królewszczyznach, wiele lat potem Równe ad Medenice, a po ukraińsku Riwne. Jak przystało na historyka, autorka wyjaśnia istotę owej kolonizacji, jej okoliczności, rozpoczętej w czasach panowania cesarzowej Marii Teresy.

Ale powstaje nowy etap procesów społecznych: potomkowie rolniczej rodziny i rodzin skoligaconych lecz „prostych zawodów" powoli zmieniają swój status społeczno-zawodowy trudną drogą nauki gimnazjalnej i studiów: od rolnika, szewca, stolarza, akuszerki w Bóbrce, urzędnika kolejowego w Skolem, do nauczycieli gimnazjalnych w Rzeszowie. Sokalu, Lwowie, Samborze, Krakowie, do urzędników różnej rangi w miastach Galicji, są sędziowie na eksponowanych stanowiskach, urzędnicy skarbowości, pojawi się m. in. burmistrz Rymanowa, bardzo znany lekarz-okulista we Lwowie, Józef Kilarski. To ważna też postać genealogicznie. Nurt życia zwiąże rodzinę Kilarskich z Reichertami: córka Józefa Kilarskiego Antonina wyjdzie za mąż za Józefa Reicherta, radcę Wyższego Sądu Krajowego i u końca drogi awansów sprawującego kierownictwo III Sądu Powiatowego we Lwowie (dziś powiedzielibyśmy - I prezes tego Sądu, w hierarchii urzędniczej to już jest „coś", co budzi szacunek, powszechne poważanie). Z tego związku zrodzą się cztery siostry i tak narastać będą kolejne pokolenia. Te siostry zaś, tzn. drogi ich życia, staną się jedną z głównych osi całej złożonej opowieści. Ich życie będzie podzielone między Lwów i Kraków.

Jako się rzekło, rozpoczyna się etap wchodzenia w pierwsze generacje polskiej inteligencji. Ten inteligencki status, zdobyty niemałym wysiłkiem, wyrzeczeniami, samozaparciem, jest umacniany i kontynuowany w kolejnych pokoleniach. Zrodzą się nauczyciele akademiccy, wybitni, z mocnym charakterem opartym na wewnętrznej sile moralnej pedagodzy, po latach wystąpi ksiądz Michał Peter, wybitny profesor teologii i bib-lista, z tejże rodziny jakże zasłużony lekarz Janusz, wpisany w historię Tomaszowa Lubelskiego, wybitna artystka-rzeźbiarz (czy też zgodnie z nową nowomowa -„rzeźbiarka"?).

W opowieści rodzinnej siłą rzeczy pojawia się ten oto motyw, ten kolejny rys charakterystyczny dla galicyjskiej prowincji, lecz ukazany dyskretnie: obcy przybysze z Austrii, Czech, Moraw polonizują się. Powiedzmy też tak: proces polonizowania się obcych przybyszów na polskie ziemie ma wymiar ogólniejszy, przebiega w różnych regionach zwłaszcza od XVIII wieku, jest niemal coś tajemniczego w sile oddziaływania polskiej kultury, ale w Galicji od Lwowa po Kraków jest szczególnie nasilony, stąd te najpierw obce, z różnych krain cesarskich (czy niemieckich lub niekiedy francuskich), a potem polskie rodziny Hawełków, Wenzlów, Estreicherów, Zollów, Longchamps de Berier we Lwowie (a teraz w Warszawie), we Lwowie spolonizowane rodziny ormiańskie z jeszcze dawniejszych czasów (Rzeczpospolita Obojga Narodów) itd.

I znowu coś bardzo charakterystycznego, co jest oddane w książce - Galicja, tygiel różnych narodowości, wyznań, i w tym kontekście nowe koligacje. Z matki, ochrzczonej Żydówki (pra-pra-prababki) zrodzi się córka, która poślubi Wincentego Petera, przybysza z Moraw. W następnym pokoleniu drogi życia rodziny Peterów z Moraw i Rei-chertów z Austrii złączą się, tworząc już polskie rodziny. Oprócz śladu żydowskiego jest trop ormiański. Prowadzi on do rodziny Negruszów, do miasta Seret, nad rzeką tejże nazwy, na Bukowinę, a także rozsiedlonych koło Czerniowiec i w samej Galicji. Z tej rodziny wywodzić się będzie m. in. wykładowca Akademii Górniczej w Krakowie z pocz. XX w., z kolei Roman Negrusz, wybitny profesor Uniwersytetu Lwowskiego w naukach fizycznych, uzdolniony konstruktor przyrządów naukowych, wykształci grono uczniów, tworzących „szkołę". Jego syn będzie w kolejnym czasie profesorem Politechniki Wrocławskiej. I właśnie w salach uniwersyteckich spotkają się drogi życia profesora Romana Negrusza i jego studentki, asystentki panny Neli Reichert. Takie historie czasem się zdarzają, starszy o wiele pan i młoda dziewczyna, właśnie - profesor i studentka. Może i banalne, ale ta historia jest ładna a nie trywialnie romansowa. Stworzą udaną rodzinę, jej potomkowie są naszymi współczesnymi.

Z biegiem lat, z biegiem dni (kojarzy się tu dawny wielki spektakl w dawnym Teatrze Starym w Krakowie, brawurowo na kompilowanym materiale polskiej dramaturgii ukazujący dzieje krakowskiej rodziny przełomu wieków) - dołączać będą kolejne familie wskutek małżeństw dzieci. Oprócz rodzin wymienionych w tytule, dołączą te: Kilarskich, Syruczków, Kałużów, Tyrowiczów, ślady prowadzą ku różnym nacjom. Stopniowo tworzy się „wielka rodzina", coraz bardziej złożona pokoleniowo, przybywa dziadków, babek, wujków itd., pojawiają się krewni krewnych, te koligacje trudno jest niekiedy ogarnąć, i jawią się one nam jak rzeka, która gdzieś rozgałęzia się, płynąc różnymi nurtami, różnymi korytami, jedna rzeka, a rozczłonkowana.

Mapa topograficzna rodzinnych historii jest bardzo rozległa: od wspomnianych Moraw i właściwej Austrii, ku okolicom Drohobycza i Sanoka, po Skole i Kraków, od innego dalekiego praprzodka Kilarskiego z połowy XIX wieku - Dukla, Stryj, Chyrów, a przede wszystkim Lwów, z biegiem lat Leszno Wielkopolskie, Tomaszów Lubelski, Gorlice i (krakowskie) Podgórze, i wiele innych miejscowości, lecz raczej skupionych w Galicji, a po wojnie, po lwowskim exodusie - znów typowe zjawisko: lwowscy różni krewni osiedlą się na ogół w miastach śląskich, jak setki innych lwowskich rodzin, piastując tam często znaczące stanowiska w wielu dziedzinach.

W tej geografii rodzinnej jest punkt szczególny: tak miła rodzinnym sercom Dębina (rejon Skole), miejsce wakacyjnych wyjazdów rodziny Reichertów, innych powinowatych, grona przyjaciół, potem z własnym domem letnim; ten urokliwy czas skończy się z wojną 1939 roku. Autorka włożyła trochę serca w obszerny opis uroków wakacyjnej Dębiny, jej malowniczego położenia, ale idzie tu za utrwalonymi wspomnieniami rodzinnymi. Jest to miejsce jakoś znaczące, miejsce pobytu nie tylko rodzinnego, ale też np. Młodnickich ze Lwowa i ich córki Maryli Wolskiej i z kolei jej córki Beaty Obertyńskiej; obie znane poetki utrwalą Dębinę w swych wierszach i wspomnieniach; inne skojarzenie z Dębiną: miejsce pobytu p. Kruszelnickiej, ukraińskiej wielkiej śpiewaczki operowej (niekiedy uznawanej za polską), święcącej triumfy w świecie, dodajmy - niezrównanej w swoim czasie wykonawczyni roli Halki w operze St. Moniuszki.

W losach rodzinnych zapisuje się polski los lub spleciony z nim: jeden z przodków Peterów uczestnikiem kampanii węgierskiej gen. Józefa Bema; ślady uczestnictwa w powstaniu narodowym 1863/1864 roku i pamiątka po nim: narodowa, żałobna biżuteria; z czasów I wojny światowej wojenna ewakuacja rodzin do Brna i Wiednia, inny z Peterów w tymże czasie w austriackiej służbie wojskowej; niewola włoska i armia Hallera i III powstanie śląskie; w kolejnej wojnie światowej spośród krewnych, znajomych, z kręgów młodzieńczych przyjaźni, jedni zostaną wywiezieni ze Lwowa w Sybir, ktoś dostanie się do armii gen. Andersa, kogoś dotknie też kaźń Katynia, ktoś ucieka do Rumunii, codzienne zagrożenie za sowietów, życie zostaje zdezorganizowane, porwane, zmiany mieszkania, aresztowania, długo by tu wyliczać, autorka czyni to dokładniej.

O czym jeszcze opowiada ta książka? Opowiada dla osób postronnych może banalne w swej powszechności, zwyczajne historie, których tak wiele w każdych czasach, a dla konkretnych osób ważne, znaczące, określające indywidualny los, zawsze jedyny, wyjątkowy, osobiście przeżyty, wpisujący się w najgłębsze treści własnego życia. Ot, panny spotykają młodzieńców, młodzieńcy panny, jakieś pierwsze wzruszenia, zauroczenia, ich ślad - to wiersze, które przetrwały zawieruchy dziejowe a ich fragmenty odnalazły się na kartach książki; coś się spełniło, niekiedy nie; marzenia i nadzieje; choroby odciskające się brzemieniem cierpienia i śmierć; borykanie się czasem z niedostatkiem; rozmaite rozczarowania; walka o własny indywidualny byt; zwłaszcza jeśli to się splata z artystycznymi lub intelektualnymi aspiracjami; problemy małżeńskie; trudności finansowe; żmudne zdobywanie samodzielności życiowej. Kolejne małżeństwa, rodzą się kolejne dzieci, losy, jako się rzekło splatają się wieloma nurtami. Jest też konkretny dom, kamienica rodzinna, lwowski adres: Kurkowa 25. Dobra ulica, dobry miejski adres; narrator-historyk zlokalizuje ją dokładnie w przestrzeni miasta, dopisze nazwiska znaczniejszych mieszkańców na tej ulicy i pokrótce historię tej kamienicy, a wśród jej dawniejszych lokatorów ważne nazwisko: Agaton Giller. Dom ten będzie ostoją rodzinną od 1900 r. do 1944 roku. Tak czy inaczej, jawić się będzie, jako znak domowego ogniska. Są jakieś epizody, ot - dla Ukraińców wielka postać, I. Franko, a co on wspólnego ma z jedną z naszych opowieści? No to czytajmy, czytajmy...

Na plan w opowieści pierwszy wybijają się sylwetki kilku osób, wybitnych osobowości, którym wypada poświęcić choć parę słów, idąc za Autorką. Z czterech sióstr Reichert (ich życie jest osią całej opowieści), najstarsza, Maria, starannie wykształcona na Uniwersytecie Lwowskim, stanie się Marią Peterową; po wczesnej śmierci męża przeniesie się na lata do Krakowa. Jest wybitnym pedagogiem, wizytatorką żeńskich szkół zawodowych. Potem powierzoną jej szkołę żeńską z dawnymi tradycjami doprowadzi do niezwykłego rozkwitu; w czasie okupacji niemieckiej rozwinie nauczanie konspiracyjne w zakresie polskich przedmiotów zakazanych, zorganizuje pomoc dla uczennic i nauczycieli, odmawia podpisania volkslisty. I znamienne dla nowych czasów powojennych wydarzenie w Krakowie, mające już swoją spisaną historię: 3 maja 1946 r, poprowadzi swe uczennice ogólnomiejskie patriotyczne zgromadzenie w Rynku, zgodnie z utrwaloną tradycją w II Rzeczpospolitej, zgromadzenie rozpędzone przez siły UB i milicji, z użyciem broni i masowymi aresztowaniami. Nowa demokratyczna władza wprowadza nowe demokratyczne porządki. Pani Maria Peter staje się „elementem niepożądanym", zostanie usunięta ze swej szkoły, usunięta na boczny tor życia.

Oto Janusz Peter zwiąże swój los z Felą Reichertówną. Osiądą w Tomaszowie Lubelskim, dokąd znakomity lekarz przeniesie się ze Lwowa, w drodze konkursu obejmując dyrekcję małego miejscowego szpitalika. Tak, bo chce być w pełni samodzielny. Zrobi z niego dzieło swego życia, wspaniale zmodernizuje obiekt, rozbuduje, zaskarbi sobie poważanie pacjentów i personelu, w czasie okupacji niemieckiej sprawdzi się jego wysokie morale - odwaga - i pełny etos lekarski: ratować i ukrywać w swym szpitalu będzie partyzantów czy inne osoby z konspiracji. Sprawdzi się też lojalność całego personelu szpitalnego: brak donosu do władz okupacyjnych. Działalność lekarska to jednak za mało: spełni swe aspiracje naukowe w dziedzinie historii i kolekcjonerstwa. W jednym zakresie powstaną prace dotyczące lokalnej historii, w drugim - zbierane konsekwentnie eksponaty archeologiczne i inne wartościowe dzieła zebrane zostaną w utworzonym przez pana doktora muzeum. Oba obiekty trwają do dziś jak pomnik. I jeszcze to: do Tomaszowa zdążać będą rodzinni rozbitkowie, jak do pierwszej przystani w powojennej wędrówce, znajdą tu serdeczne przyjęcie.

Spośród sióstr Reichert inna znów (rzeźbiarka) została już tu wspomniana, ale jakby mimochodem i bezimiennie. Oto więc Janina, wybierze samodzielną drogę artystyczną, realizując marzenie o rzeźbiarskiej karierze; jej marzenie zmaterializuje się potem w rzeźbie monumentalnej, dokonania artystki wpiszą się w nowszą historię rzeźby polskiej (czy lwowskiej), lecz droga artystyczna jest niełatwa, burzliwa, pełna różnych rozczarowań, rozgoryczenia, napięcia z nauczycielami w krakowskiej akademii sztuk pięknych, trudności z odnalezieniem się w środowisku krakowskim; powróciła do Lwowa nie ukończywszy studiów, dalej szła już sama; wróci do Krakowa w 1946 r., kiedy dawne miasto Lwów umarło, przechodząc już tylko we wspomnienie. Z jej wizji artystycznych powstanie wiele pięknych dzieł: anioły w kościele św. Marii Magdaleny (Lwów), rzeźby w kościele w Krośnie, figury ołtarza głównego w kościele św. Elżbiety (Lwów), ołtarz główny w Tarnopolu; medaliony portretowe; popiersie marsz. Piłsudskiego, inne dzieła. Czy jako artysta była spełniona? Tu towarzyszy nam niedopowiedzenie, wydaje się, że nie całkiem. Czas wojny nie był dla niej łaskawy, wiele prac uległo zniszczeniu, rozproszeniu, zachowany dorobek powojenny spotkał los niepojęty: choć przekazany w darze w Nowym Sączu, zamiast w sali muzealnej spoczywa na strychu ratusza. Strych ten pełni więc rolę lamusa w staropolskim znaczeniu: miejsce przechowywania rzeczy niepotrzebnych, no - rupieci..., a dzieła sztuki zmieniają swój status właśnie na rupiecie. Wolno mi to dopowiedzieć? - lokalna władza daje o sobie świadectwo ubóstwa... Dobrze więc, że Autorka poświęciła odrębne monografie i Janinie, i jej mężowi, także rzeźbiarzowi.

Ostatni rozdział ukazuje panoramę powojennych dziejów nowych pokoleń początkowo galicyjsko-lwowskich rodzin. Zamykamy ostatnią stronę i gdy ogarniemy całość, wtedy przychodzi ta myśl: o czym jeszcze jest ta opowieść?

Trzeba zatem wejść głębiej w te pozornie banalne historie, odkryć ich pełniejszy wymiar. A więc jest to wielowątkowa opowieść o wielkiej sile rodzinnych więzi, o wzajemnym przywiązaniu, co dzisiaj tak szybko nieraz ulega rozchwianiu; o wzajemnym wspieraniu się w trudnych chwilach; a może jeszcze tak: o cieple i serdeczności domowego ogniska, albo inaczej: po prostu czułość w rodzinnym obcowaniu; o przyjaźniach z lat młodzieńczych, nieprzelotnych, głębokich, trwałych, są to przyjaźnie, które łączą inne jeszcze rodziny, i tu przyjaźń przetrwa w nich latami, i zostanie przeniesiona ta przyjaźń ponad złe czasy do dziś. Oto opowieść o sile charakteru, o ambicjach i upartym dążeniu do ich urzeczywistnienia, w bohaterach rodzinnych historii wyczuwa się jakąś siłę moralną. Odszukamy imperatyw obowiązku; imperatyw realizowania własnych pasji poza ramami zawodowymi. Czyż to mało?? Można wzbogacać jeszcze zakres tych myśli. Ale ponad wszystkie te wątki dominuje ten: jest to opowieść o mocy pamięci,

Maciej Miśkowiec


Na początek strony

Franciszek Jaworski. O szarym Lwowie


Franciszek Jaworski. O szarym Lwowie, wydanie nowe, Warszawa: Wydawnictwo Most 2013, ss. 216.


Franciszek Jaworski. Lwów stary i wczorajszy, wydanie nowe na podstawie wydania z 1910 r., Warszawa: Wydawnictwo Most 2014, ss. 200.


Nakładem wydawnictwa MOST Andrzeja Karczewskiego ukazały się dwie klasyczne książki wybitnego badacza dziejów Lwowa, archiwisty, dziennikarza i publicysty Franciszka Jaworskiego:

Franciszek Jaworski był chyba najbardziej lwowskim z historyków lwowskich, choć z wykształcenia był prawnikiem. W 1906 r. był współzałożycielem Towarzystwa Miłośników Przeszłości Lwowa. Opublikował m. in. Ratusz lwowski (1906), Królowie polscy we Lwowie (1907), Cmentarz gródecki (1908), Nobilitacja Lwowa (1909), Lwów za Jagiełły (1910) oraz Uniwersytet Lwowski. Wspomnienie jubileuszowe (1912). W przeciwieństwie do wymienionych monografii, prezentowane - wydane na nowo tomy - są zbiorami esejów (szkiców i opowiadań - jak je nazwał sam autor). W stosunku do wydań pierwotnych nowe edycje są wersją gramatycznie i ortograficznie nieznacznie unowocześnione.

Książka O szarym Lwowie powstała przed 1914 r., ale ukazała się dwa lata po śmierci twórcy (Franciszek Jaworski, ur. 21 listopada 1873 r. w Gródku Jagiellońskim zmarł na gruźlicę we Lwowie 18 marca 1914 r. - w wieku nieco ponad czterdziestu lat), z przedmową prof. Ludwika Finkla, podtytułem „szkice i opowiadania", w serii „Biblioteka Historyczna Altenberga" (H. Altenberg, 1916, ss. 245). Książka stanowi klasykę gatunku. Opisano w niej codzienne życie Lwowa w odległych czasach, place miejskie, budynki, zrzeszenia, wydarzenia. Jaworski opisał to z dziejów Lwowa, czego unikali inni historycy i miłośnicy Lwowa - „tkankę miasta" nie eksponowaną na plakatach, w katalogach i albumach.

Lwów stary i wczorajszy jest wcześniejszą pracą Franciszka Jaworskiego. Powstała przed 1910 r., a po raz pierwszy wydana została właśnie w roku 1910. Rok później pojawiło się jej znacznie rozszerzone i - co istotne - poprawione wydanie. Szkoda, że wydawca nie zdecydował się oprzeć wydania z 2014 r. na wydaniu z 1911 r. (ss. 362), a korzystał z wydania z roku 1910 (ss. 472), w którym zabrakło kilku ważnych szkiców dodanych do drugiego wydania.

Wydania zostały poprzedzone przedmowami - esejami o Lwowie i autorze książek autorstwa emigracyjnej pisarki, znawczyni historii literatury polskiej, wykładowczyni Uniwersytetu w Oxfordzie oraz Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, Niny Taylor-Terleckiej, żony śp. Tymona Terleckiego, pisarza, krytyka literackiego i teatralnego, wykładowcy, organizatora polskiego życia literackiego i naukowego w Wielkiej Brytanii, wychowanka prof. Juliusza Kleinera i doktora Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie.

Cennym uzupełnieniem książek są fotografie z końca XLX w. oraz z okresu międzywojennego. Obie książki wydane są na kredowym papierze, w eleganckiej twardej oprawie. Z pewnością stanowić będą cenną pozycję w księgozbiorze miłośników dziejów Lwowa.

Warto odnotować, że obie omawiane książki ukazały się w ostatnich latach także we Lwowie w przekładzie na język ukraiński - nakładem wydawnictwa „Centrum Europy". (ВидавництвоЦентр Європи") - Про сірий Львив (2012, ss. 288) oraz Львив давній і вчорашній (2014, ss. 312). Przekładu obydwu pozycji na język ukraiński, z zachowaniem możliwie wiele ze stylistyki Franciszka Jaworskiego, dokonała Ludmiła Bublik.

Adam Redzik


Na początek strony

Tadeusz Marcinkowski, Skarby pamięci


Tadeusz Marcinkowski, Skarby pamięci, Zielona Góra 2013, Regionalne Centrum Animacji Kultury, s.365, il.


Tadeusz Marcinkowski jest wybitnym kolekcjonerem pamiątek związanym z Wołyniem, prezentował je na kilku wystawach, nie tylko w Zielonej Górze. Od lat spotykaliśmy się na aukcjach książek, zwłaszcza w Krakowie, gdzie poznaliśmy się i zaprzyjaźnili dzięki wspólnemu znajomemu, nieżyjącemu już niestety, lwowiakowi, Staszkowi Dustanowskiemu. Obaj zresztą namawialiśmy zielonogórskiego Wołyniaka, by kiedyś opisał swoje dzieje, gdyż ciekawie opowiadał nie tylko o swoim rodzinnym Łucku, ale i o koszmarze syberyjskiego zesłania, jaki przypadł jemu i jego rodzinie.

Pewien szczegół tych wspomnień zaintrygował mnie szczególnie. Otóż Marcinkowski, siedmioletni zesłaniec, zabrał na przymusową wędrówkę swoją ulubioną książkę, którą był „Orli Szpon" Bronisława Zielińskiego. Tak się złożyło, że była to obok „Wodnej Lilii", tego samego autora, ulubiona książka mojego lwowskiego dzieciństwa. Kiedy Marcinkowski wspomniał w jakiejś przypadkowej rozmowie, że autor naszych ulubionych powieści był Prezydentem Lucka, wcześniej dziennikarzem i podróżnikiem (być może także emigrantem), zacząłem namawiać go, aby pogrzebał w swoich kolekcjonerskich szpargałach i napisał coś o tak nietypowym autorze. Ale mój przyjaciel wymigiwał się od pisania, jako że był z zawodu ekonomistą i pisanina jakoś go nie rajcowała. Wreszcie przed kilkoma laty temat podjęła Małgorzata Ziemska, córka Tadeusza i artykuł o tak nieznanym, zapomnianym całkowicie autorze i działaczu społeczno-politycznym wreszcie został napisany i miał być opublikowany w „Roczniku Lwowskim". Niestety, na skutek perturbacji z terminowym wydawaniem naszego pisma, autorka zamieściła go w lwowskim „Kurierze Galicyjskim". Też dobrze.

Ale... Tu niespodzianka. Pani Ziemska, razem z Ojcem, opracowała pierwszą część omawianej książki z jakże wyrazistym tytułem i podtytułem - „Łuck - miasto moich przodków. O stolicy Wołynia w okresie dwudziestolecia międzywojennego oraz w czasie wojny i okupacji".

Jest to opowieść, gawęda niemal, oparta nie na dokumentacji archiwalnej, o której nie wiemy nawet czy istnieje i w jakim zakresie. Opowieść oparta na pamięci autorów, mieszkańców Łucka i na materiałach zgromadzonych w powojennych kolekcjonerskich wędrówkach po całej Polsce. Bogato ponadto ilustrowana nie tylko widokami budowli historycznych i budynkami użyteczności publicznej, ale przede wszystkim fotografiami ludzi różnych profesji, należących do przeróżnych organizacji społecznych i kulturalnych, portretami i tzw. zbiorówkami.

Jest to chyba jedyna, jak dotąd, tak szeroko opisana historia kilkudziesięciu lat wołyńskiego miasta w ten sposób opowiedziana - połączenie gawędziarskich niemalże wspomnień z dokumentami uratowanymi z wojennej i nie tylko wojennej zawieruchy, ocalonych także z wmawianej nam przez lata, konieczności zapomnienia o tamtym dziedzictwie.

Trudno te książkę recenzować, trzeba ją przeczytać, zadumać się nad historią i współczesnym losem naszych Kresów oraz podziwiać upór nielicznych ludzi, takich jak T. Marcinkowski, którzy poświęcili większą część swojego życia na pionierską, nie nagradzaną państwowymi odznaczeniami, nie mówiąc już o pomocy materialnej, działalność społeczną, która stała się pasją ich życia, gdy państwowe placówki naukowe nie mogły lub nie chciały się tym tematem zajmować.

Druga część książki to „Wspomnienia" Tadeusza Marcinkowskiego; zapiski, notatki, od pogodnego dzieciństwa, wybuch wojny, zesłanie, szczęśliwy, ale nie bardzo powrót do rodzinnego miasta, kolejny exodus, tym razem w ramach tzw. repatriacji. A więc Zielona Góra, szkoła, studia, klub filmowy, jazzowy, praca zawodowa, kolejne próby poszukiwania śladów Ojca, zamordowanego przez bolszewików w Bykowni na Ukrainie, kolejne wyjazdy na Wołyń, przyjaźnie z dawnymi i obecnymi mieszkańcami Wołynia. Wszystko to także bogato ilustrowane. Kolejny cenny dokument o naszej bolesnej przeszłości i gorzkiej od wspomnień teraźniejszości.

J.W.


Na początek strony

Copyright (c) 2012 Instytut Lwowski
Warszawa
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


Powrót

Licznik