Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (2006)


  1. Tadeusz Lewicki, Stanisław Sosnowski: Nasz dawny Chyrów — wspomnienia, Karol Lewicki: Chyrowskie popioły
  2. Piosenki lwowskie i biesiadne. Domowe muzykowanie
  3. Galicyjskie Spotkania 2005
  4. Emil Hlib: Moje chodzenie po Lwowie i okolicy, część 2. Zagłada Żydów lwowskich
  5. B. Melnyk: Wulycjamy starowynnoho Lwowa
  6. Dowidnyk perejmenuwan wulyc i płoszcz Lwowa stolittia XIII—XX
  7. Jarosław Isajewicz: Storinki istorii


Tadeusz Lewicki, Stanisław Sosnowski: Nasz dawny Chyrów — wspomnienia

Karol Lewicki: Chyrowskie popioły


Tadeusz Lewicki, Stanisław Sosnowski: Nasz dawny Chyrów — wspomnienia. Wrocław-Londyn 2005; Karol Lewicki: Chyrowskie popioły. Wrocław 1989, Wydawnictwo Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej.

Ciche galicyjskie miasteczko u podnóża Bieszczad dostąpiło tego zaszczytu, że wspomniał je niegdyś sam Aleksander hr. Fredro w swoich pamiętnikach Trzy po Trzy. „Już z Chyrowa, gdzie droga kamienista kręciła się wzdłuż Strwiąża, a często i jego łożyskiem, trudno było wysiedzieć w pojeździe, siadaliśmy więc na konie, a gdzie tylko Strwiąż pozwalał, biegliśmy przed końmi [...] Za Chyrowem, gdzie cała ludność robi pończochy na drutach, widzieliśmy po prawym ręku piękny zamek w Laszkach Murowanych nad Strwiążem w zupełnie jeszcze dobrym stanie. W tych czasach matka moja odwiedzała w nim panią Mniszchową, matkę pani Ksawerowej Krasickiej i pana Stanisława Mniszcha".

Rangę miasteczka podniosło założenie w końcu XIX w. przez Ojców Jezuitów klasztoru i konwiktu w pobliskich Bąkowicach i rozbudowująca się kolej. Chyrów stał się ważnym węzłem komunikacyjnym, zwłaszcza kiedy powstała na Posadzie Chyrowskiej towarowa stacja kolejowa. Dzięki tej inwestycji mieszkańcy mieli okazję zobaczyć cesarza Franciszka Józefa, który kiedyś przejeżdżał tamtędy w swej podróży. Kroniki odnotowały, że pociąg specjalny zatrzymał się na dworcu, a księżniczki Sułkowskie, ubrane w krakowskie stroje, wręczyły Jego Cesarskiej Mości czerwono-białe kwiaty.

Mimo, że od ponad sześćdziesięciu lat Chyrów znajduje się w granicach Ukrainy, jego nielicznych już dawnych polskich mieszkańców wciąż coś tam ciągnie, pamięć o tej miejscowości wzbudza wzruszenia i emocje, czego potwierdzeniem mogą być dwie książeczki. Jedną wydana w 2005 r. Nasz dawny Chyrów napisali Tadeusz Lewicki z Wrocławia i Stanisław Sosnowski z Londynu, a wcześniej, w 1989 r. ukazała się publikacja pióra śp. Karola Lewickiego (brata Tadeusza) "Chyrowskie popioły". Wszyscy trzej Autorzy, będąc wówczas jako rdzenni mieszkańcy Chyrowa bardzo młodymi mężczyznami, w początku września 1939 r. dowiedzieli się ze strzępów wiadomości radiowych i rozmów z wieloma uciekinierami, że na wschodzie Polski tworzą się gotowe do walki oddziały wojskowe, do których będą mogli się zaciągnąć. Zdecydowali włączyć się w obronę Kraju i udali się wraz z trzema innymi śmiałkami w drogę. Przygoda, którą można nazwać anabasis zakończyła się niebawem powrotem do domu. Była to więc podróż...z Chyrowa do Chyrowa". Opisuje ją Tadeusz Lewicki w I części książeczki. Druga, znacznie dalsza podróż, też zatytułowana żartobliwie „z Chyrowa do Chyrowa", stała się udziałem Stanisława Sosnowskiego, a zaczął ją po powrocie z tej pierwszej, od wywózki w kwietniu 1940 r. do Kazachstanu. Po pięciu latach wojny osiedlił się w Londynie i w 1995 r. przyjechał w pierwsze od tego czasu odwiedziny do swego rodzinnego miasta, po przebyciu w sumie 40 tysięcy kilometrów. Doznane w tej drodze przygody opisuje w II części książeczki.

Karol Lewicki wspomina natomiast czasy przedwojenne i czasy pod okupacjami na przemian, niemiecką i sowiecką. W 1939 r. Chyrów zajęli bolszewicy, w 1941 Niemcy, a w sierpniu 1944 wkroczyła tam ponownie Armia Czerwona. Mimo że sam spędziłem w tym miasteczku zaledwie kilka pierwszych lat życia, wciąż jeszcze widzę żywych ludzi, pamiętam miejsca, pejzaże i budynki. Mój sentyment do tego, co utrwaliło się w pamięci z mego dzieciństwa nie tylko nie ustał, ale w miarę upływu lat wciąż się wzmaga, toteż obie te książeczki przeczytałem z wielkim zainteresowaniem. Znam osobiście obu panów Lewickich (pana Sosnowskiego niestety nie pamiętam), im zaś była nieobca moja chyrowska rodzina: dziadkowie, obie babcie, moi rodzice, stryjkowie, wujostwo. Wymieniają np. wuja Adama Krużyńskiego, a postacie niewiele starszego ode mnie stryja Juliusza Bockenheima i jego pierwszej żony Myszki Mierzyńskiej ukazują się na jednej z licznych fotografii. Są tam również zdjęcia dworca, gdzie mieszkałem u dziadków wraz z matką (dziadek był zawiadowca stacji) i narysowany przez pana Sosnowskiego odręczny plan miasta, z ul. Wałową, na którym chyrowianin pan Jan Car (mieszkający obecnie w Warszawie) wskazał mi miejsce, gdzie stał domek zajmowany przez drugich dziadków Bockenheimów i ich dzieci.

Anabasis Lewickich i Sosnowskiego zaczęła się 9 września; poszli w kierunku Sambora, a po drodze zrobili sobie nad rzeczką mały postój, żeby się posilić. Do dalszej drogi zbierali się marudnie, co prawdopodobnie ocaliło im życie. Nad pełną uciekinierów szosę nadleciały niemieckie samoloty, dziesiątkując ich bombami i seriami z broni pokładowej. Kiedy później, już w nocy odważyli się pójść w dalszą drogę, mogli ujrzeć spustoszenie: mnóstwo zabitych ludzi, końskie trupy i porozrzucany dobytek. W Przemyślanach wstąpili do miejscowego RKU, gdzie im oświadczono, że nikogo już do wojska nie przyjmują. Poszli więc dalej i dobili do czysto polskiej wsi Hanaczów. Tam — rozmyślając co dalej robić — nocowali w stodołach i byli karmieni przez gospodarzy. W tym czasie dochodziły już słuchy o wyczynach band ukraińskich, a kiedy 17 września gruchnęła wieść o uderzeniu na Polskę armii sowieckiej, nie pozostało im nic innego, jak wrócić do domu. Okazało się to jednak nie takie wcale łatwe.

Dalsze strony Części I poświęcone są opisowi chyrowskich zdarzeń, przy czym przeszłość — zarówno ta sprzed wojny, jak i z czasów sowieckiej i niemieckiej okupacji — mieszają się z sobą. Autor opowiada o losach instytucji i pojedynczych ludzi, starając się objąć dawną rzeczywistość jak najszerzej.

Kościółek katolicki, którego fundamenty pamiętają początek XVI w., został zaraz po powtórnym wejściu Sowietów przedzielony w poziomie okien stropem i zamieniony na tancbudę w parterze i pałac ślubów na piętrze. Miejscowe władze po dziś dzień nie zwróciły go wiernym, a nabożeństwa odbywają się w kaplicy urządzonej w prywatnym mieszkaniu. Udało się natomiast odbudować na cmentarzu mauzoleum, w którym grzebano zakonników. W czasie rosyjsko-niemieckiej wojny ks. Wolski, wracający któregoś dnia od ciężko chorej, został zatrzymany wieczorem przez sowiecki patrol dowodzony przez oficera-kobietę. Ta po zorientowaniu się, że ma do czynienia z księdzem, kazała go natychmiast na miejscu rozstrzelać.

Zakład Ojcowów Jezuitów w Bąkowicach został zajęty przez czerwonoarmiejców zaraz po 17 września, a zakonników niebawem z niego przepędzono. Jednym z pierwszych zadań nowych gospodarzy było usunięcie z wieżyczki nad kaplicą krzyża, co wymagało sporo trudu. Zaraz potem żołdactwo wzięło się za demolowanie pięknych wnętrz i niszczenie wyposażenia, żeby móc się swobodnie usadowić w uzyskanych w ten sposób koszarach. Wszystko wraz ze zbiorami muzealnymi (m.in. wspaniała kolekcja motyli) zostało zniszczone, lub wywiezione przez „kulturnyj naród". Niemcy po zajęciu miasta próbowali konwikt uporządkować i wyremontować, żeby urządzić tam szpital, ale chyba z tym nie zdążyli, a w każdym razie nie zdołali zbyt wielu rannych doprowadzić do zdrowia. Zainstalowali tam za to obóz dla jeńców wojennych, z których wszyscy niemal zmarli w czasie epidemii tyfusu. Więzili też w jakiejś partii gmachu Żydów, żeby mieć pod ręką niewolników do pracy; poddawali ich stopniowo eksterminacji. O tym w książeczce nie ma, ale mój znajomy śp. Włodzimierz Klimkiewicz opowiadał mi, jak udało mu się przekupić pilnującego go esesmana i uciec stamtąd przez lasy do swoich znajomych bytujących w jakiejś odległej miejscowości, szedł podobno 3 doby, robiąc jedynie bardzo krótkie, kilkuminutowe postoje na złapanie tchu. A sam klasztor wraz z konwiktem i innymi zabudowaniami do chwili obecnej jest niedostępny i pilnie strzeżony. Nie wiadomo, co się obecnie w jego murach mieści.

Dalsze krótkie rozdziały tekstu pana Tadeusza noszą dość wymowne tytuły: Towarzystwo Gimnastyczne Sokół, Policja ukraińska w akcji, Manifestacja ludności ukraińskiej w 1938 r., Krwawe wesele, Karambol na kolei, Mój lipiec w 1944 r. Powtórne wkroczenie Sowietów, Nadleśnictwo w Starzawie, Zimowe igraszki, W Chyrowie nad Strwiążem, Edukacja w Chyrowie w okresie II RP, Lecznictwo w Chyrowie, Szkoła średnia, Edukacja muzyczna, i Moi znajomi.

W sali Sokoła urządzano przed wojną potańcówki, a teatr amatorski reżyserowany przez Augusta Strycharskiego wystawiał różne sztuki. Tadeusz pamięta zwłaszcza jedno przedstawienie pod tytułem „Zagroda Sobkowej". które publiczności bardzo się podobało. Główną rolę grał sam reżyser — mój rodzony dziadek ze strony matki. Sokół pełnił wiele funkcji, w jego obrębie znajdowały się sala gimnastyczna, boiska do siatkówki i koszykówki i ziemna kręgielnia. W sali odbywały się też akademie w dni świąt państwowych. Zarówno pomieszczenia w budynku, jak i urządzenia terenowe były czynne codziennie. Nie sposób w recenzji streścić wszystkiego, podkreślić jednak warto, że Cześć I książeczki napisana jest barwnie, pełno w niej anegdot i facecji, a nade wszystko figurują w niej dobrze scharakteryzowani, żywi ludzie ze swymi zaletami i wadami, często ze śmiesznostkami. Autor najwyraźniej nie sili się na zrobienie dzieła literackiego, ani nie idealizuje swoich bohaterów, ale to właśnie zapewnia wspomnieniom autentyzm, a postacie uplastycznia.

Przypomina m.in. ciekawą, filmową niemal postać Kazimierza Boruty, członka wielodzietnej chyrowskiej rodziny. Usadowił się on po II wojnie w Brzegu na Dolnym Śląsku, gdzie jego rodzina wciąż się powiększała. Wszyscy, jak ich było ponad stu, mieszkali przy jednej ulicy, którą nazywano między mieszkańcami ulicą Borutów. Byłem tam kiedyś z braćmi Lewickimi w czasie świąt Wielkiej Nocy i miałem zaszczyt poznać kilkunastu jej niezwykle gościnnych członków.

Autor opisuje też wielu innych swoich kolegów i przyjaciół, a także sportowców, nauczycieli, lekarzy, muzyków — i wymienia trzech burmistrzów. Wspomnienia dodatkowo uatrakcyjnia mnóstwo fotografii z czasów dawnych i współczesnych, których tematem są pejzaże z okolic miasta, samo miasto i mnóstwo jego mieszkańców. Są wśród nich dwa zdjęcia wykonane z pięknie umundurowanymi strażakami podczas jakiejś uroczystości. W jednym z oddziałów straży pożarnej służył ojciec pana Jana Cara, o którym napomknąłem wcześniej — oboje z małżonką wiedzą ponoć o Chyrowie wszystko, pamiętają jego mieszkańców, a nawet zdrobnienia ich imion. Ojciec pana Tadeusza znał tam też niewątpliwie wszystkich — był farmaceutą i miał w Chyrowie aptekę.

Część I kończy się omówieniem wrażeń ze zwiedzania Chyrowa przez Autora w roku 1994.

Część II napisana przez Stanisława Sosnowskiego zaczyna się pobieżnym opisem dziejów rodziny Strzeleckich i Sosnowskich zamieszkałych w Chyrowie przed drugą wojną. Jego ojciec był dowódcą II baonu w dziesiątym pułku piechoty w Przemyślu, w randze kapitana. W czasie walk pełnił rolę zastępcy dowódcy pułku. Brał udział w odsieczy Lwowa w dywizji dowodzonej przez pułkownika Sikorskiego. Podczas walk z Ukraińcami w 1918 r. przechodził wraz z swoim oddziałem przez Chyrów. Zmęczony postanowił odpocząć na ławce i tam — śpiącego — zobaczył przechodzący przypadkowo burmistrz Strzelecki. Obudził go i zaprosił do domu na obiad i na bardziej "Judzki" wypoczynek. Kapitan poznał wtedy jego córkę Marię i zdarzenie to zakończyło się w parę lat później małżeństwem.

II wojna dla Stanisława Sosnowskiego zaczęła się w ten sposób, że w końcu sierpnia, wkrótce po powrocie z pięknej przejażdżki po polach tzw. linijką jednokonką do majątku Krasińskich, u których spędzał ostatnie dni wakacji, przyszedł do Białobłoków k.Przeworska telegram wzywający jego chyrowskiego kolegę do natychmiastowego powrotu, w związku z ogłoszeniem mobilizacji. W Chyrowie Stanisław zdążył jeszcze odprowadzić ojca na dworzec, podziwiając przy okazji, jak wspaniale prezentuje się on w mundurze majora, kiedy stała się rzecz nieoczekiwana: „Tato wychyla się z okna wagonu i woła do mnie — Stasiu, zapomniałem o szabli! Do odejścia pociągu było jeszcze kilkanaście minut i zdążyłem wrócić, zdjąć ją znad łóżka i mu donieść. Nigdy w życiu nie biegłem tak szybko, bo nie dopuszczałem myśli, że tato mógłby pójść na wojnę bez szabli". Wojna dla jego ojca wkrótce się skończyła, dostał się do niewoli niemieckiej, uciekł z wagonu kolejowego wiozącego go do oflagu i dotarł na powrót do Chyrowa. Już w początku października został jednak „zwinięty" z domu i wywieziony na wschód. Więcej go w życiu nie zobaczył, a potem nieraz myślał, że gdyby ojciec nie uciekł z transportu, mógłby w niemieckim obozie przeżyć wojnę, podobnie jak wielu innych polskich oficerów.

Dalsze opowiadanie dotyczy samej zsyłki do Kazachstanu, pobytu na tej nieludzkiej ziemi — w wiosce Aleksiejówce — i wreszcie wyjazd stamtąd w roku 1942 do tworzącej się na terenach południowych ZSRR Armii Polskiej. Potem ewakuacja przez Persje do Iraku i dalsze typowe dla wielu Polaków przygody, zakończone osiedleniem się w Anglii. Został tam lotnikiem, ale nie zdążył walczyć, bo wojna się skończyła, a on — jak sam o sobie pisze „głupi dwudziestolatek" — miał pretensje do Hitlera, że zbyt szybko się poddał i nie dał mu się nawojować. Został w końcu inżynierem, specjalizował się w systemach paliwowych silników Diesla i był twórcą lub współtwórcą kilku ważnych wynalazków, które zatrudniająca go firma opatentowała na całym świecie.

Ta druga podróż pana Stanisława „od Chyrowa do Chyrowa" prowadziła przez Aleksiejówkę, Taszkient, Krasnowodsk, Pahlavi, Teheran, Suez, Durban w południowej Afryce, stolicę Argentyny Rio de Janeiro, Freetown w zachodniej Afryce, Glasgow. Londyn, Warszawę. Mieszka z żoną w Anglii. Bardzo podobną drogę przebył wraz z rodzina mój stryjeczny brat Jerzy Bockenheim. który żyje wraz swą rozgałęzioną rodziną w Manchesterze. Jego żona Bożena też w taki okrężny sposób dostała się na Wyspy. Żadne z nich, rozpoczynając swoje przymusowe przygody, nie znało jeszcze słów żołnierskiej piosenki „It's a long way to Tiperrary".

Powiem jeszcze o wspomnianej na wstępie książeczce Chyrowskie popioły pióra Karola Lewickiego, starszego brata Tadeusza — to napisany równie pięknym językiem, z nieprzymuszoną swobodą, młodzieńczy pamiętnik o Chyrowie z lat przedwojennych. Bez niego trudno sobie wyobrazić powstanie obu kolejnych wspomnień. Wszystkie trzy stanowią bowiem jakiś rzadki tematyczny tryptyk, choć żaden z Autorów literatem zawodowym nigdy nie był. O tej publikacji nic nie wiedziałem do czasu, kiedy został wydany „Rocznik Lwowski" 2000—2001, w którym zamieściłem swoje Wspomnienie o Chyrowie. Przeczytał je Tadeusz Lewicki, znów mnie po latach odnalazł i nawiązaliśmy ponownie kontakty. A przy jakiejś okazji wręczył mi dziełko swego brata, którego niestety wówczas już między żywymi nie było.

Karol Lewicki zdołał w konwikcie OO. Jezuitów zdać w 1939 r. maturę, a już niedługo później uciekał przed Niemcami, w nadziei, że będzie mógł zaciągnąć się gdzieś do wojska (o czym pisałem wyżej). Jego wspomnienia o tę przygodę jedynie zahaczają, a koncentrują się głównie na okresie przedmaturalnej egzystencji i dotyczą przygód związanych z uczęszczaniem do gimnazjum i liceum, panujących tam zwyczajów; opisuje w nich swoich kolegów, nauczycieli zarówno „cywilnych" jak i umundurowanych w habity, a także postacie dorosłych mieszkańców Chyrowa. Osoby i wydarzenia podawane są malowniczo i plastycznie, z pewną dozą życzliwego, nostalgicznego humoru. Był jednym z niewielu, którzy nie mieszkali w konwikcie, a do szkoły dochodzili z miasteczka. Dom jego (ich) ojca stoi nadal, a jego zdjęcie figuruje w Naszym dawnym Chyrowie.

Rozdziały zatytułowane są: Klasa wstępna, Ojciec Kazimierz Konopka, Liriodebderon Tulipifera, Ojciec Stefan Weidel, Profesor Roman Konstankiewicz, Profesor dr Julian Zachariewicz, Teatr szkolny, Prace ręczne, Orkiestra szkolna, Złocisty, Disce puer łatine, Przysposobienie wojskowe, Po maturze. Krótki opis wojennych losów konwiktu. Książeczka bez ilustracji, jedynie na końcu znajduje się mapka z okolicami Chyrowa: Dobromil, Herburt, Terło, Laszki Murowane, Sambor i Stary Sambor, Ustrzyki Dolne. Brakuje umiejscowienia Zamku w Felsztynie, położonego bardzo blisko miasta.

Ojciec Konopka uczył historii w ten sposób, że podzielił klasę na dwie partie: jedną stanowili Grecy, drugą Rzymianie. Toczyli oni zaciętą walkę, zadając sobie nawzajem pytania z przerobionego materiału. Wszyscy dokładali sił, żeby się nie dać pognębić przez przeciwników. Na jednej z lekcji ojca Weidla swoje zadanie domowe zaczął czytać Kazio Szymański. Początek brzmiał tak: „Słońce, niby głowa łysego mędrca, chyliło się właśnie ku zachodowi, gdy na łąkę otoczoną kirem zieleni wynurzył się z lasu żubr". Ojciec Funio parsknął śmiechem i kazał Szymańskiemu siadać. Klasa przez kilka minut trzęsła się ze śmiechu. Kazio odzyskał jednak niebawem twarz, kiedy po południu na meczu szczypiorniaka obronił kilka ostrych strzałów Bocheńskiego.

Na pierwszą lekcję geografii wszedł do klasy szczupły wysoki pan w okularach, z niezwykłych wprost rozmiarów nosem. Efekt tego entrée był wprost piorunujący, uczniowie chowali się pod ławki, żeby nie zauważył ich roześmianych twarzy. Nowy belfer okazał się jednym z najlepszych nauczycieli. Autor spotkał go 1958 r. w Puławach — rozpoznając głównie jego organ powonienia — i zagadnął go: — Czy pan profesor Konstankiewicz? — Tak, a skąd pan mnie zna? — Uczył mnie pan geografii w konwikcie. — Tak, tak... To były dobre czasy.

Germanista dr Julian Zachariewicz napisał swą pracę doktorską, pod tytułem: „Adam Mickiewicz a Stany Zjednoczone Ameryki Północnej", w której wyjaśniał m.in. znaczenie tajemniczej liczby 44 w III części „Dziadów". Pracę odrzucił na Uniwersytecie Jagiellońskim słynny historyk literatury Ignacy Chrzanowski, skutkiem czego stał się śmiertelnym wrogiem niedoszłego doktoranta. Konwiktorzy wkrótce odgadli jego słabostkę, wystarczyło sprytnie podejść do wykładowcy, zagadując go na drażliwy temat, by ten popadł w trans i zacietrzewiony mówił o krzywdzie, jakiej wówczas doznał. Kiedy sięgał po zegarek, nie miał już na ogół czasu na przepytanie uczniów.

Teatr szkolny miał wielki aspiracje. Wystawiano tam Makbeta i Kupca Weneckiego, Noc Listopadową, Mieszczanina szlachcicem, Jasełka Rydla, a do żelaznego repertuaru należał dramat "Triumf Krzyża" napisany przez księdza Piątkowskiego. Spektakl kończył się pojawieniem olbrzymiego świetlistego krzyża oraz runięciem posągu Astarte. Wyglądało trochę groteskowo, kiedy upadająca, wykonana z tektury bogini, wzbijała dobrze widoczny w świetle kurz. Teatr dysponował bogatą garderobą oraz zbrojownią. Posiadając komplety historycznych kostiumów, mógł wystawiać sztuki z różnych okresów historycznych. Po zajęciu Chyrowa w 1939 r. przez Sowietów, garderoba teatralna wzbogaciła stan posiadania żon oficerów zwycięskiej armii.

Przedstawienia dawały niekiedy młodsze klasy. W jednej ze sztuk bohaterka wygłosiła przed trybunałem mowę obrończą, zaczynającą się od słów:
„Biedna kobieta czy się w grzechu wyzna,
Gdy ją do złego nakłoni mężczyzna".

Starsze klasy ogarnął naraz ogromny śmiech, a potem rozległa się burza oklasków. Malcy na scenie stali zupełnie skonsternowani, nie wiedząc, z czego wziął się ten aplauz. Żarty żartami, ale jest sprawą poważną, że w kilkutysięcznym prowincjonalnym podgórskim miasteczku, funkcjonowały wówczas aż dwa teatry.

Osobliwością było również i to, że oprócz strażackiej, występowała tam też i szkolna orkiestra. Profesorem muzyki w Zakładzie był kiedyś sam Józef Nikorowicz. twórca chorału „Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej". Grób na cmentarzu, w którym został pochowany, zdobił metalowy wieniec z dwiema gałązkami wawrzynu. Jego imieniem nazwana też była ulica prowadząca na cmentarz, biegnąca dalej ku Dobromilowi. Za czasów Autora, dyrygentem był ojciec Olesch, wielbiciel Mozarta, a potem muzyk Józef Nawratil — Czech z urodzenia, który się wprawdzie spolonizował, ale nigdy nie nauczył dobrze mówić po polsku. Słynne były jego wpadki towarzyskie. Siedząc kiedyś na przyjęciu obok damy posiadającej tytuł baronowski, zagaił rozmowę w ten sposób: „Czy pani baranina ma sem jiż pomadki z Chyrowa?" Mnie ta postać była znana według przekazów rodzinnych, z opowiadanej przez niego anegdoty o pacjencie dr. Ausobskiego, który przyszedł kiedyś mu się pożalić, że ma kłopoty, bo kiedy „to" robi. jest mu zawsze albo za zimno, albo za gorąco. Doktor zapisał mu jakieś tabletki, ale potem spotkał żonę pacjenta, a ta mu wyjaśniła zagadkę słowami: „On to robi tylko dwa razy w roku, raz w zimie i raz w lecie". Repertuar orkiestry był urozmaicony, obejmował klasyków, romantyków, ale także lżejsze utwory. Nie było natomiast mowy o muzyce tanecznej, raz tylko wyjątkowo Nawratil zgodził się zagrać Tango... Albeniza.

W rozdziale dziesiątym Karol Lewicki opisuje życie sportowe wychowanków i ich rywalizację z kolegami z Dobromila na zawodach urządzonych z okazji dnia PW (przysposobienie wojskowe). Zbyszek Herman, nazywany „Złocistym", zawsze niezawodny (grający dobrze również na skrzypcach), pobiegł na sto metrów jak wicher na czele stawki, gdy wtem jakby się zachwiał i zwolnił. W czasie owego biegu na 100 metrów pękł mu obcisły kostium i chyrowiak stanął wobec alternatywy; kończyć konkurencję czy narazić się na ryzyko, że opadną mu spodenki. Zdrowa ambicja sportowa wzięła jednak u niego górę, jednak moment zawahania kosztował go utratę złotego medalu, przybiegł jako drugi za kolegą z Dobromila. Uniknął jednak w ten sposób żenady, bo zaraz po biegu jakaś wytworna dama zeszła z trybuny, aby gorąco ucałować zwycięzcę. Autor przeżywał „okazje" sportowe w sposób szczególnie mocny. W zakończeniu rozdziału pisze: „Kiedy dzisiaj zamkniemy oczy, możemy zobaczyć Zbyszka Hermana na bieżni, Władka Dylińskiego na rzutni, Karola Czosnkowskiego przelatującego nad poprzeczką i Maćka Styczyńskiego na bramce. Dawali nam więcej przeżyć i wzruszeń, niż dzisiejsi kadrowicze".

W rozdziale Disce puer latine odnalazłem dwa cytaty, które pamiętam do dzisiaj: „Gallia est omnis divisa in partes tres, ajuarum umam incolunt Belgae, aliam Aajuitani, tertiam qui ipsorum lingua Caelte. nostra Galii apellantur". Tego fragmentu z Commentarii de hello Gallico nie znali ani moi wykształceni przyjaciele Belgowie, ani Holendrzy i musiałem im go z trudem przetłumaczyć na angielski i niemiecki.

Inny przytoczony tam tekst, początek słynnej mowy Cycerona: „Quousque tandem abutere Catillina patientia nostra? Quam diu etiam furor iste tuus nos eludet?" — w tłumaczeniu na ruski brzmiał podobno: „Kak dołho budesz Katylyno w kukuruzu naszu sraty?"

Sam Autor, przyciskany do rzetelnej nauki łaciny (a też i greki) przez ojca Popiołę, pochwalił się, że obudzony w środku nocy z najgłębszego snu, mógłby — zapytany — odpowiedzieć natychmiast: „Calcar" — ostroga — rodzaj nijaki, deklinacja trzecia, typ odmiany według gramatyki Smolewicza — trzeci. Ile szkód przyniosło wyeliminowanie w czasach komuny łaciny ze szkół średnich? Właściwa odpowiedź na to pytanie wprawiłaby być może dzisiaj w kłopot niejednego z tych, którzy przyłożyli do tego ręce.

W końcowych rozdziałach jest mowa o nauczaniu przysposobienia wojskowego w gimnazjum i liceum, oraz o pomaturalnej służbie w Junackich Hufcach Pracy (JHP). Kiedy budowali umocnienia wokół Węgierskiej Górki, słowa piosenki „Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie weźmie nic" nie były dla nich pustym frazesem. Ich ówczesny zapał nie zdał się jednak na wiele, bo wkrótce rozpoczęła się II wojna światowa. Polska obrona zatrzymała wprawdzie natarcie niemieckiej 7 dywizji piechoty, wzmocnionej lotnictwem i jednostkami dodatkowymi, zadając nieprzyjacielowi ciężkie straty (500 żołnierzy zabitych i rannych), ale w nocy z 2 na 3 września dowództwo Armii Kraków zdecydowało odwrót nad Nidę i Dunajec. Jeden z fortów został zdobyty przez Niemców, a jego załoga dostała się do niewoli.

Obie książeczki warte są tego, aby przeczytał je każdy, a zwłaszcza ci. którzy do dziś zafascynowani są Kresami. Samych rdzennych chyrowiaków wśród żyjących nie ma już wielu, ale ich rozsiane po całym świecie dzieci i wnuki doznają z pewnością w czasie lektury miłych wzruszeń.

Stanisław Bockenheim


Piosenki lwowskie i biesiadne. Domowe muzykowanie

Tom II — zebrał i opracował Emil Hlib

Drukarnia VIDER, Radwanice koło Wrocławia, s. 311.


W „Roczniku Lwowskim 2005" przedstawiłem czytelnikom wydany w roku 2004 śpiewnik opracowany przez Emila Hliba pt. „Piosenki lwowskie i kresowe". Minęły dwa lata i oto ukazał się drugi tom tej publikacji, obejmujący 220 piosenek.

Kryteria doboru materiałów do tomu drugiego różnią się zasadniczo od tych, którymi kierował się autor w części pierwszej. O ile bowiem w śpiewniku wydanym w 2004 r. zdecydowanie dominowały piosenki typowo lwowskie, o tyle w części drugiej opublikowanej w roku 2006 stanowią one już tylko około 20 procent całości. Przyczyny tego stanu rzeczy możemy się domyślać: przygotowując materiały do tomu drugiego autor chciał pokazać, że w rozśpiewanym i kochającym muzykę przedwojennym Lwowie popularność zyskiwały nie tylko piosenki sensu stricte lwowskie (czyli takie, których tematem jest Miasto nad Pełtwią, jego mieszkańcy i charakterystyczne realia), ale również inne szlagiery polskie i zagraniczne, z natury rzeczy nie mające żadnych cech „lwowskości".

Znaczna część utworów zamieszczonych w drugim tomie śpiewnika powstała w czasie II wojny światowej i w okresie powojennym. Również i w tym materiale piosenki o typowo lwowskim charakterze stanowią mniejszość.

Przynależność gatunkowa i tematyka utworów zgromadzonych przez Emila Hliba jest bardzo różnorodna. Znajdziemy tu więc piosenki estradowe, kabaretowe, biesiadne, miłosne, żołnierskie a także pieśni religijne, bogato reprezentowana jest też twórczość typowo folklorystyczna (przykładem są tu np. tak charakterystyczne dla Lwowa piosenki uliczne, najczęściej anonimowe i tworzone w bałaku). Autor umieścił też w drugim tomie śpiewnika około dwudziestu ludowych piosenek ukraińskich.

Łączna objętość obu tomów śpiewnika Emila Hliba to prawie 650 stron druku. Autor zbierał piosenki do tej publikacji przez kilkadziesiąt lat. Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż znacząca część zamieszczonych w niej utworów to pierwodruki, które tylko dzięki szlachetnej pasji zbierackiej autora zostały utrwalone w druku i w ten sposób ocalone od zapomnienia.

Śpiewnik ten, obejmujący w znacznej większości utwory twórców polskich, ma dużą wartość dokumentacyjną, zawiera bowiem nie tylko teksty utworów, ale również ich zapis nutowy. Z pewnnością zainteresuje on nie tylko amatorów — miłośników piosenki, ale także muzykologów zajmujących się profesjonalnie badaniami nad tym gatunkiem twórczości.

Andrzej Mierzejewski


Galicyjskie Spotkania 2005,

Tom studiów pod redakcją prof. dr hab. Urszuli Jakubowskiej

Fundacja Dziedzictwo im. Chome Shmeruka, Warszawa, s. 280.


W czerwcu 2005 r. odbył się w Przemyślu kolejny Wielokulturowy Festiwal Galicja. W programie tego spotkania znalazła się sesja naukowa z udziałem grupy badaczy dziejów Galicji, zorganizowana przez działającą w Warszawie Fundację Dziedzictwo im. Chome Shmeruka. Podstawowym celem tej Fundacji jest inicjowanie badań na temat wspólnej przeszłości Polaków i Żydów. W roku 2003 Fundacja rozszerzyła zakres swych zainteresowań, inicjując badania nad dorobkiem kulturowym także innych nacji i stała się równocześnie organizatorem corocznego Wielokulturowego Festiwalu Galicja, w którym uczestniczą naukowcy z Austrii, Czech, Izraela, Polski, Rumunii, Słowacji, Ukrainy i Węgier.

W omawianej tu publikacji zamieszczono teksty 16 referatów wygłoszonych w czerwcu 2005 roku w ramach wspomnianej sesji. Tematyka tych wystąpień jest bardzo różnorodna. Obok prac ściśle historycznych znajdujemy tu referaty z dziedziny socjologii, rozważania dotyczące literaturoznawstwa i teatrologii, historii sztuki a także filmu, dociekania z zakresu genealogii i zagadnień wyznaniowych. Warto przyjrzeć się bliżej tematyce wystąpień poszczególnych uczestników sesji.

Zacznijmy od referatu Anny Sulimowicz pt. „Społeczność karaimska w Haliczu". Autorka przypomina tu mało znany fakt: Karaimi zamieszkujący od kilkuset lat dawną Rzeczpospolitą mieli swe siedziby nie tylko na terenie dzisiejszej Litwy, ale również w galicyjskim Haliczu, gdzie pojawili się już w XIV wieku.

Barbara Lasocka zajmuje się działalnością społeczną Galicjan u schyłku XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku.

Tematykę teatrologiczną reprezentują referaty: Olgi Ciwkacz „Z dziejów opery amatorskiej Towarzystwa im. St. Moniuszki w Stanisławowie (1871—1914)", Diany Poskuty-Włodek „Teatrostrada Kraków — Lwów. O współpracy teatralnej dwóch kulturalnych stolic w okresie galicyjskim i w dwudziestoleciu międzywojennym" i Niny Taylor-Terleckiej „Lwowski teatr 1930—1932. Wzloty i upadki — wstępne rozeznanie". Do tego samego nurtu tematycznego zaliczyć wypada szkic biograficzny autorstwa Anny Kuligowskiej-Korzeniewskiej o wybitnym dziewiętnastowiecznym aktorze Bogumile Dawisonie, który przed wyruszeniem w świat, pierwsze sukcesy sceniczne odnosił we Lwowie.

Urszula Jakubowska w swym referacie pt. „Codzienne problemy mieszkańców Lwowa na przełomie XIX i XX wieku" skupiła się na takich sprawach jak: dostarczanie mieszkańcom wody, kanalizacja, utrzymanie czystości i estetyka miasta, zaopatrzenie w żywność, organizacja służby zdrowia i budownictwo miejskie.

Pisząc o sezonie literackim 1934/1935 we Lwowie Switlana Ukrainiec-Michałek skupia się na ówczesnym konflikcie pokoleń młodych adeptów literatury ze środowiskiem pisarzy starszej generacji.

Działalność greckokatolickiego metropolity lwowskiego Andrzeja Szeptyckiego i stosunek do niej środowisk endeckich jest tematem rozważań Magdaleny Nowak. Z tematyką tego referatu wiąże się częściowo prelekcja Eugeniusza Koko o historyku Franciszku Rawicie-Gawrońskim, zajmującym się rozwojem ukraińskiego ruchu narodowego. Jednym z głównych promotorów tego ruchu był właśnie metropolita Szeptycki.

Trzech autorów biorących udział w sesji prezentuje prace z dziedziny historii sztuki: Katarzyna Winiarska przypomina postać zapomnianego XVIII-wiecznego rzeźbiarza lwowskiego Franciszka Olędzkiego. Marta Trojanowska pisze o malarce z Medyki Leli z Wolskich Pawlikowskiej, wreszcie Maria Lewańska podejmując temat Galicji i Galicjan w sztukach pięknych koncentruje się na portrecie Ignacego Daszyńskiego autorstwa Witkacego i na cyklu rysunków Teresy Roszkowskiej ze Szlembarka.

W szkicu zatytułowanym „Z Galicji w filmowy świat. Krótki przegląd biograficzny" Roman Włodek przedstawia sylwetki szeregu artystów pochodzących z Galicji, którzy zrobili międzynarodową karierę w dziedzinie sztuki filmowej.

Anna Hannowa odtwarza genealogię znanej galicyjskiej rodziny hrabiów Dzieduszyckich.

Dla miłośników nadpełtwiańskiego grodu szczególną wartość ma esej Grażyny Pawlak pt. „Lwów Jana Parandowskiego miasto magiczne". Analizując twórczość pisarza autorka już na wstępie stwierdza: „Lwów, miasto dzieciństwa i młodości Parandowskiego, miało zawsze dla niego niewypowiedziany urok". Dla udowodnienia tej tezy Grażyna Pawlak odwołuje się do licznych cytatów z utworów twórcy „Nieba w płomieniach", w których tak wspaniale utrwalony został obraz magicznego Miasta pod Wysokim Zamkiem.

Cennym uzupełnieniem omawianego tu referatu są udostępnione przez rodzinę Jana Parandowskiego fragmenty listów kierowanych do pisarza przez czytelników — lwowian. Jako przykład tej wzruszającej korespondencji pozwolę sobie przytoczyć następujący fragment listu z 1967 r. od czytelniczki zamieszkałej we Lwowie: „Chcemy w tym pisaniu zawrzeć najserdeczniejsze, najmocniejsze podziękowania za nasz kochany i zawsze wierny Lwów, utrwalony, pokazany teraźniejszości i przekazany przyszłości Pana piórem."

„Galicyjskie Spotkania 2005" to publikacja bardzo wartościowa. Historycy kresów południowo-wschodnich znajdą w niej szereg, często mało znanych informacji, wzbogacających wiedzę o dziejach i kulturze tego regionu.

Pewnym mankamentem jest jedynie brak jakichkolwiek informacji o autorach zamieszczonych referatów. W przypadku gdyby w przyszłości miała się ukazać kolejna edycja „Galicyjskich Spotkań" byłoby wskazane umieszczenie w niej notek biograficznych referentów zawierających m.in. dane o ich dorobku naukowym i narodowości.

Andrzej Mierzejewski


Moje chodzenie po Lwowie i okolicy, część 2. Zagłada Żydów lwowskich

Emil Hlib

Oficyna Wydawnicza „SUDETY", Wrocław 2006, s. 289.


W roku 1998 Emil Hlib wydal we wrocławskiej Oficynie Wydawniczej „SUDETY" książkę pt. „Moje chodzenie po Lwowie (do 1945 r.)". Publikacja ta obejmowała wspomnienia autora o życiu codziennym Lwowa w latach trzydziestych oraz w okresie okupacji sowieckiej i niemieckiej.

Książka wydana w roku 2006 stanowi drugi tom wspomnianej pracy i jest ponad dwukrotnie obszerniejsza od części pierwszej. Wypada tu zaznaczyć, że podtytuł drugiego tomu — „Zagłada Żydów lwowskich" nie jest w pełni adekwatny do treści. Martyrologia ludności żydowskiej Lwowa jest co prawda jednym z ważnych tematów tej książki, ale nie jedynym, treść jej jest bowiem znacznie bogatsza.

Omawiany tu tom można nazwać swoistą „silva rerum", czyli zbiorem najrozmaitszych wiadomości i refleksji o Lwowie. Obok wspomnień autora z dzieciństwa, lat młodzieńczych oraz tragicznych czasów okupacji sowieckiej i niemieckiej, znajdujemy tu gawędy historyczne i impresje z licznych współczesnych wycieczek do Miasta nad Pełtwią. Pewne wątki tematyczne zasługują na bardziej szczegółowe przedstawienie.

Emil Hlib rozpoczyna swą opowieść od dziejów dawnego Lwowa. Mamy tu szereg szkiców na takie tematy jak np. lwowska społeczność ormiańska, świątynie chrześcijańskie i żydowskie, dzieje Uniwersytetu Jana Kazimierza, czy Lwów za czasów austriackich.

Kolejny temat to garść własnych wspomnień autora o przedwojennym Lwowie: o domu rodzinnym, nauce w szkole, dziecięcych zabawach, imprezach sportowych i artystycznych oraz o działalności towarzystw oświatowych. Autor poświęca też sporo uwagi bogatej lwowskiej twórczości satyrycznej i piosenkarskiej, które stanowiły charakterystyczny rys kolorytu lokalnego Miasta.

Jako ciekawostkę warto tu odnotować, że autor zadał sobie trud opracowania listy 27 kin czynnych we Lwowie w okresie międzywojnia, opatrując ją informacjami o ich późniejszych powojennych losach. Przyszły badacz dziejów polskiej kinematografii będzie mógł z pożytkiem wykorzystać ten cenny materiał faktograficzny.

W książce znajdujemy też wiele — często mało znanych — informacji z czasów II wojny światowej — o prześladowaniu przez okupantów ludności polskiej, masowych deportacjach do łagrów sowieckich oraz o systematycznym zacieraniu śladów polskości Miasta. Odrębnym tematem jest dokonany przez Niemców w roku 1941 mord profesorów lwowskich na Wzgórzach Wuleckich oraz masowe zbrodnie dokonywane na Polakach przez Niemców, Sowietów i nacjonalistów ukraińskich spod znaku OUN i UPA.

Po ekspatriacji w roku 1945 Emil Hlib zamieszkał w Legnicy. Nieustanna tęsknota do utraconego Lwowa powoduje, iż co roku tam pielgrzymuje. Omawiana książka jest kolejną cenną próbą ocalenia od zapomnienia wizerunku Lwowa jako wielowiekowego bastionu polskości, tak okrutnie oderwanego od macierzy w wyniku układów jałtańskich.

W krótkim posłowiu do książki Henryk Ostrowski tak charakteryzuje sylwetkę duchową Emila Hliba: „Właściwie cały jego świat obraca się nieustannie w kręgu spraw związanych z przeszłością i teraźniejszością Lwowa ... Tworzy oryginalny obraz życia miasta w oczach zakochanego w nim dziecka i świadka".

Trafność tych słów jest uderzająca dla każdego, kto wsłucha się w przesłanie relacjonowanej tu opowieści.

Andrzej Mierzejewski


Wulycjamy starowynnoho Lwowa

B. W. Melnyk

wyd. 2. Lwiw 2002, s. 272, Wydawnictwo „Świt"


Recenzowana książka posiada zachęcającą szatę graficzną — twarda oprawa, a na okładce obraz przedstawiający ulicę Pańską we Lwowie z około połowy XIX stulecia, z kolei na 2 i 3 stronie okładki reprodukcja akwareli A. Gattona z 1847 r. przedstawiającej Plac Ferdynanda, wewnątrz liczne, stare i nowe fotografie obrazujące zabytki starego Lwowa — zarówno te istniejące, jak i te już nieistniejące. Słowem wygląd zachęcał do zagłębienia się w lekturę działa i pospacerowania za autorem „ulicami starodawnego Lwowa".

Książka rozpoczyna się dość nietypowo, bo tuż po stronie tytułowej znajduje się kolorowa, ośmiokartkowa, wklejka ze zdjęciami akwareli z końca XIX i początku XX w. A. Kamienobrodzkiego, F. Kowalyszyna i A. Langego. Po niej rozpoczyna się część merytoryczna.

Rozprawa składa się ze wstępu i czterech części. Wszystkie one napisane są w trzech językach: ukraińskim, angielskim i polskim. Wersja ukraińska jest najobszerniejsza, co nie dziwi, ze względu na fakt, że opracowanie skierowane jest w głównej mierze do czytelnika ukraińskiego. Polska i angielska wersja w zasadzie pokrywają się.

Wstęp zajmuje kilka stron. Jest to krótka historia Lwowa napisana w sposób nie budzący zastrzeżeń u polskiego czytelnika. Język jest gładki w swej wymowie i z przyjemnością czyta się kolejne ustępy. Chronologicznie wstęp doprowadzony jest do końca XVIII w.

Część pierwsza poświęcona jest centralnemu placowi Lwowa — Rynkowi — jak pisze autor — sercu Lwowa. Powstał on, jak zauważa autor już w pierwszym zdaniu, niedługo po tym, jak nowej lokacji Lwowa dokonał król Kazimierz Wielki. Wcześniej centrum miasta znajdowało się w okolicy dzisiejszego placu „Stary Rynek". Rynek lwowski był świadkiem historii Lwowa. Tu w 1410 r. przywieziono 52 sztandary wojenne zdobyte pod Grunwaldem. Przebywały tu znakomite postaci historyczne. W rynku od XV w. stał pręgierz, który został uszkodzony w 1826 r., kiedy to zawaliła się wieża ratusza. W 1793 r. przy rynku wybudowano cztery fontanny, a w roku 1894 przez Rynek poprowadzono pierwszą linię tramwajową. Handel na Rynku odbywał się od lokacji (a nawet jeszcze wcześniej) do 1944 r., choć od XIX w. z ograniczeniami. W centrum Rynku znajduje się ratusz, a cztery krawędzie placu zabudowane są pięknymi, pochodzącymi z różnych okresów kamienicami. Te najbardziej znane, to „Czarna Kamienica" (kamienica nr 4) i kamienica królewska, którą odziedziczył po ojcu król Jan III Sobieski (kamienica nr 6).

O ile Rynek był sercem Lwowa, o tyle wspomniane ulice jego systemem zasilającym, przy którym mieszkali rzemieślnicy oraz drobni i średni kupcy — pisze autor. Część drugą książki poświęca więc ośmiu ulicom dochodzącym do Rynku (Ruskiej, Serbskiej, Halickiej, Placowi Katedralnemu, Szewskiej, Krakowskiej, Drukarskiej [przed 1949 r. Grodziskich] i Stawropigijskiej [przed 1946 r. Dominikańskiej]) oraz ulicom tworzącym drugi kwadrat wokół Rynku, a więc Teatralnej (wraz z PI. Pidkowy i ul. Pamwy Beryndy [w latach 1871—1992 Kilińskiego]), Ormiańskiej, Iwana Fedorowa (do 1949 r. Blacharskiej) wraz z placem Muzejnym (przed wojną Dominikańskim) oraz Starojewrejskiej (przed wojną Boimów) i Arsenalskiej (przed 1946 r. Za Zbrojownią). Omawia liczne zabytki architektury oraz szkicuje historię ulic oraz ich zabudowań.

Część trzecia nosi tytuł „Pod murami". Autor przybliża w niej dzieje i architekturę dawnego podwala, a więc ulice: Podwalną (przed 1944 r. Podwale), Plac Soborny (do 1945 r. Bernardyński) oraz Plac Halicki ze stojącą tu niegdyś fontanną „Świtezianka".

Część czwarta pt. „Osiem promieni" to opis istniejących dziś ośmiu ulic dochodzących do Lwowa, które ukształtowały się wskutek rozbudowy miasta według klasycznego modelu promienisto-radialnego. Drogi te powstawały od średniowiecza, a na ostateczny ich kształt miała wpływ zwiększająca się zabudowa główniej szych tras oraz zanik mniejszych dróg dojazdowych. Owe osiem promieni tworzą dziś ulice: Zamarstynowska, Chmielnickiego (przed wojną do 1936 r. Żółkiewska, a od 1936 r. Stanisława Żółkiewskiego), Łyczakowska, Zielona, Stryjska, Kulparkowska, Gródecka i Szewczenki (Janowska).

Na zakończenie zamieszcza autor polski i angielski opis wszystkich zamieszczonych w tekście fotografii, których jest w książce 294. W znacznej większości są to zdjęcia i pocztówki stare (przedwojenne). Fakt ten wpływa dodatnio na całość opracowania. Pewnym błędem, powstałym zapewne w czasie tłumaczeń, jest fakt, że część polskich nazwisk przetłumaczono na język angielski w formie ukraińskiej np. „Batchewskyj" zamiast „Baczewski"(s. 269) czy „Talovsky" zamiast „Talowski" (s. 270). Wypada więc zauważyć, że nazwiska polskie zapisuje się w języku angielskim w oryginalnym — polskim — zapisie. Drugim brakiem jest nie zawsze dobry język polski. Tłumaczenia są czasami niezrozumiałe, a wyrazy nieodpowiednio użyte lub w niepoprawnej formie. Czytającemu brakuje też spisu choćby podstawowych źródeł, z których autor korzystał. Możemy się jedynie domyślać, że opierał się na szerokiej literaturze, ale jakiej? Charakter popularnonaukowy opracowania tylko częściowo zwalnia autora z tego obowiązku.

Książka jest jednym z nielicznych opracowań historii lwowskiego śródmieścia i jego architektury w języku ukraińskim. Napisana jest według ciekawej konstrukcji. Wersję ukraińską czyta się bardzo dobrze. Dwie pozostałe są potraktowane jedynie hasłowo, ale dla osoby nie znającej historii Lwowa będą z pewnością skarbnicą wiedzy. Książka — podkreślę to jeszcze raz — zawiera przepiękne i liczne fotografie i choćby z tego powodu zasługuje na zapoznanie się z nią.

Adam Redzik


Dowidnyk perejmenuwan wulyc i płoszcz Lwowa stolittia XIII—XX

B. W. Melnyk

Lwiw 2001, s. 128, Wydawnictwo „Świt".


Praca niniejsza jest po trosze uzupełnieniem książki tegoż autora Wulycjamy starowynnoho Lwowa. Jednak przede wszystkim jest ona samodzielnym i bardzo pożytecznym opracowaniem, zarówno dla naukowców, jak i dla miłośników dziejów Lwowa. W szczególności zaś dla tych, którzy posługują się przedwojennymi nazwami ulic i placów zasłyszanymi od dziadków lub rodziców. Przyjeżdżając do Lwowa mają oni często problem z ustaleniem, która ulica nazywała się niegdyś Jagiellońską, Pańską, Sobieskiego, Sapiehy czy Mochanckiego. Przybliżana pozycja stanowić będzie dla nich idealną pomoc.

Autor podjął się zadania polegającego na ustaleniu wszystkich istniejących niegdyś w historii nazw ulic i placów we Lwowie — począwszy od średniowiecza, a skończywszy na dniu dzisiejszym. Musiał ustalić również datę zmian ulic, wydzielania nowych, opisania nieistniejących, itp. Praca była więc mrówczą. Trudno wyobrazić sobie, aby nie zdarzyły się przy niej pomyłki (np. ul. Św. Marii Magdaleny). Stanowią one jednak przypadki marginalne. Piszącemu te słowa ten pożyteczny informator służy pomocą już od trzech lat. Znacznie trudniejsze byłoby poszukiwanie dawnych ulic bez jego pomocy, gdyż niektóre z nich zmieniały się dość często, nawet w okresie II Rzeczypospolitej.

Praca składa sie ze wstępu oraz trzech części. We wstępie szkicuje autor cel powstania opracowania oraz opisuje przyjętą konstrukcje. Cześć pierwsza, to alfabetyczny spis ulic współczesnego Lwowa. Pod każdą z nazw znajduje sie krótki opis, gdzie się ona znajduje (pomiędzy jakimi ulicami), a następnie chronologicznie przedstawione nazwy wcześniejsze.

Część druga to z kolei spis wcześniejszych nazw ulic w języka ukraińskim z ich współczesnym odpowiednikiem.

Dla polskiego czytelnika najistotniejsza jest część trzecia. Zawiera ona alfabetyczny spis wszystkich istniejących niegdyś we Lwowie ulic i placów w języku polskim i niemieckim (s. 98—126). Obok dawnej nazwy zapisanej alfabetem łacińskim zamieszczona została obecna nazwa, często z zaznaczeniem, że nazwa przedwojenna odpowiadała części ulicy dziś istniejącej lub odwrotnie, że dzisiejsza ulica jest częścią dawnej.

Mimo pewnych niewielkich pomyłek książkę zasługuje na polecenie każdemu odwiedzającemu Lwów szlakami przodków, bądź odbywającemu podróż sentymentalną poprzedzoną lekturą przedwojennych opracowań lub wspomnień byłych lwowiaków. Stanowić będzie ona bez wątpienia ważne narzędzie spacerów po Lwowie. Dostępna jest ona w części lwowskich księgarni w cenie około 20 hrywien.

Adam Redzik


Storinki istorii

Jarosław Isajewicz

Lwiw, Piramida 2005, s. 128.


W 2005 r. nakładem lwowskiej agencji wydawniczej „Piramida" ukazała się mała książeczka formatu zbliżonego do A7 pt. Lwiw. Storinki istorii. Autorem tego kieszonkowego opracowania historii lwowskiego grodu jest prof. Jarosław Isajewycz — wybitny historyk ukraiński pracujący w Uniwersytecie im. Iwana Franki, posiadający tytuł akademika, co związane jest z faktem, że jest on członkiem Ukraińskiej Akademii Nauk oraz Towarzystwa Naukowego im. T. Szewczenki. Książeczka jest opracowaniem kieszonkowym historii miasta, pisanym dla odbiorcy ukraińskiego, w związku z czym jest ukrainocentryczna, ale mimo to dość obiektywna.

W czasie ostatniej konferencji z serii: „Lwów: miasto — społeczeństwo — kultura", która odbyła się we Lwowie w dniach 18—20 maja 2006 r. prof. Isajewycz miał wykład na temat historii Lwowa. Padło wówczas stwierdzenie, że recenzowane opracowanie jest wstępem do szerokiego opracowania historii Lwowa według Isajewycza, które ma zostać opublikowane w 2006 r., z okazji 750-lecia miasta.

Książeczka składa się ze wstępu, sześciu rozdziałów oraz wykazu podstawowej literatury o Lwowie. Wstęp rozpoczyna autor od cytatu wiersza Wasyla Symonenki, który w 1962 r. opisywał swoje wrażenia z pobytu we Lwowie, konkludując, że jego zachwyt jest zrozumiały, gdy porówna się Lwów z centrami miejskimi Naddnieprza, skąd przybył. Nieco dalej autor zauważa, że przez wieki Lwów był największym pod względem ludności miastem Ukrainy, wielkim centrum handlu i rzemiosła, przez które biegły szlaki z Europy Zachodniej do brzegów Morza Czarnego, do Kijowa, a także do Azji Mniejszej i na Bałkany. Według autora Lwów był centrum kultury nie tylko dla Ukraińców, ale również dla Polaków, Żydów, Austriaków, Ormian i Greków (s. 8—9). Rozwijała się w nim nauka i myśl polityczna wielu narodów, a na pierwszym miejscu wymienia polski.

W rozdziale I zatytułowanym „Dawny Lwów" omawia autor najstarsze dzieje Lwowa w składzie Księstwa Halicko-Wołyńskiego. Począwszy od pierwszej wzmianki w 1256 r. analizuje dane na temat założenia Lwowa skłaniając się ku koncepcji, że to Lew założył Lwów podczas panowania swojego ojca Daniły (s. 13—15). W dalszej części informuje o zajęciu Lwowa przez króla polskiego Kazimierza Wielkiego w 1340 r. i ponownie w latach 1349—1370 — wówczas według autora istniała swoista unia personalna Królestwa Ruskiego i Polski, potem zmiany przynależności i statusu, w końcu okres od 1387 do 1772 r. kiedy Lwów należał nieprzerwanie do Rzeczpospolitej. Zauważa, że w okresie tym miał miejsce szybki rozwój Lwowa, w szczególności po nowej lokacji miasta przez Kazimierza Wielkiego w 1356 r. Podaje jednak w wątpliwość fakt, że lokacja kazimierzowska była pierwszą (s. 18). Omawiając dzieje miasta, często próbuje uzasadnić tezę o istnieniu w mieście od średniowiecza silnych ośrodków ukraińskich (ruskich) podkreślających swe odrębności narodowe i dbających o nie, jak w XVI w. bractwo przy Cerkwi Uspieńskiej (s. 32). Wydaje się, że idzie w tym za daleko, a odrębności i zrzeszanie się miało naszym zdaniem charakter wyłącznie religijny, a nie polityczno-narodowy. Omawia powstanie Chmielnickiego i zajęcie Wysokiego Zamku prze Maksyma Krzywonosa (s. 35) oraz próby zajęcia miasta przez Turków. Rozdział kończy się na roku 1772, kiedy to w wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej Lwów został wcielony do Austrii.

Rozdział II, to opis dziejów Lwowa jako stolicy Królestwa Galicji i Lodomerii, a więc umownie w latach 1772—1918. Autor przybliżył poszczególne zmiany, jakie zachodziły w mieście, wzrost znaczenia na politycznej mapie Europy, a tym samym rozwój miasta, widoczny w szczególności w II połowie XIX w. Pisze o życiu kulturalnym i naukowym — powstaniu pełnego uniwersytetu w 1784 r. (i ponownie w 1817 r.), pierwszych gazet, w tym „Gazety Lwowskiej", Zakładu im. Ossolińskich itp. (s. 47—48). Omawia Wiosnę Ludów 1848—1849 oraz przejście do autonomii. Przybliża też tworzenie się pierwszych partii politycznych ukraińskich, polskich a także żydowskich, pierwsze ukraińskie wiece polityczne z lat osiemdziesiątych XIX stulecia oraz prasę polityczną. Wymienia znanych literatów ukraińskich, polskich i żydowskich, którzy w okresie tym tworzyli we Lwowie, a także ludzi nauki.

Rozdział III poświęcony jest Lwowowi „między dwoma wojnami" 1919—1939. Pisze, że w okresie tym „Lwów był pod kontrolą Polski, w składzie której w grudniu 1920 r. został centrum administracyjnym Województwa Lwowskiego" (s. 73—74). Autor pisze, że znaczenie Lwowa znacznie zmalało, a „nowa władza" na wszelkie sposoby ograniczała możliwość rozwoju ukraińskiej nauki i kultury. Dotychczas częściowo dwujęzyczny uniwersytet stał się w 1919 r. wyłącznie polskim, na którym —jak zauważa — pracowało wielu wybitnych uczonych (s. 75). Obok działały w latach 1921—1925 ukraińskie podziemne szkoły wyższe. Omawia też partie i stowarzyszenia funkcjonujące w społeczeństwie ukraińskim. Autor umiarkowanie krytykuje II RP. Bez wątpienia zdaje sobie sprawę z faktu, że mimo ograniczeń kultura i nauka ukraińska we Lwowie rozwijała się dość prężnie, poprzez naukowe Towarzystwo im. T. Szewczenki, szkoły średnie oraz różnej maści towarzystwa. Wychodziło też ponad 90 tytułów prasowych w języku ukraińskim, a liczba studentów ukraińskich w uczelniach lwowskich od połowy lat dwudziestych stale rosła.

Rozdział IV zawiera omówienie krwawych dziejów Lwowa w czasie II wojny światowej (1939—1944), a więc okupacji sowieckiej z lat 1939—1941 oraz niemieckiej z lat 1941—1944. Autor pisze o włączeniu Lwowa w skład USRR, a następnie o likwidacji partii politycznych i organizacji społecznych, bez względu na narodowość. Widzi prześladowanie ludności oraz mordy dokonane masowo tuż przez opuszczeniem Lwowa przez Sowietów. Wspomina o zamordowaniu wielu polskich wybitnych uczonych i wymordowaniu Żydów lwowskich w gettach i obozach w tym w Obozie Janowskim (s. 91—91). Nie mogło zabraknąć informacji o próbie utworzenia rządu ukraińskiego w lipcu 1941 r. oraz utworzeniu OUN.

Dwa ostatnie, krótkie rozdziały poświęcone są odpowiednio Lwowowi w składzie ZSRR oraz Lwowowi współczesnemu, jako miastu niepodległej Ukrainy. Na zakończenie wymienia autor spis opracowań o Lwowie, które poleca czytelnikowi. Ponad dwadzieścia z nich to pochodzące z różnych okresów opracowania ukraińskie, czternaście polskie, a kilka w językach angielskim i niemieckim. Książka jest bogato ilustrowana fotografiami i obrazkami z przeszłości Lwowa, które mimo iż nie są dobrej jakości, są dobrym jej uzupełnieniem.

Wydaje się, że książeczką tą autor chciał zaprezentować, jak widzi dzieje Lwowa i w jaki sposób będzie pisał „dużą historię Lwowa". Przyjęta koncepcja zdaje się być dość obiektywna, a język Autora nie razi polskiego czytelnika. Dlatego też z zainteresowaniem można oczekiwać pojawiania się zapowiadanej przez autora „Historii Lwowa" w wersji szerszej.

Adam Redzik

Na początek strony

Copyright (c) 2007 Instytut Lwowski
Warszawa
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


Powrót

Licznik