W TYM MIEJSCU NIEGDYŚ BYŁA WIEŚ

„Jeśli zapomnę o nich,
Ty Boże zapomnij o mnie”.
„Dziady cz.III” A. Mickiewicz

Jan Biernacik wraz z ojcem Stanisławem przyjechali do Lwowa. Jan mieszka w Szwajcarii, pan Stanisław w Zgorzelcu Zwrócili się do mnie z prośbą aby pojechać do miejscowości pod Lwowem. Pojechaliśmy najpierw do Zubrzy, gdzie urodził się pan Stanisław. Potem byliśmy w Rakowcu, gdzie znaleźliśmy ruiny kościółka do którego chodziła niegdyś śp. żona pana Stanisława . Ktoś z rodziny opowiadał, ze jeśli przejść przez las około 6 km to są ruiny jeszcze jednego kościoła niegdyś wsi Huciska, spalonej w 1944 roku przez banderowców.

Pojechaliśmy już we wrześniu, kiedy obaj panowie przyjechali po raz drugi do Lwowa. Huciska nie dawały spokoju Janowi, chciał zobaczyć wioskę, w której urodziła się jego Matka. Nie dawały spokoju również 84- letniemu panu Stanisławowi, w pamięci były straszliwe wspomnienia zmarłej w ubiegłym roku żony Anny.

Okazało się, że do Hucisk można trafić od strony Bóbrki. Pojechaliśmy, jak nam poradzono, najpierw do Bóbrki, potem do Suchodołu. Dalej mój samochód by sobie nie poradził, niestety nie mam terenówki. Wciąż pytaliśmy miejscowych jak znaleźć Huciska, a właściwie miejsce, gdzie niegdyś była wioska. Szczęśliwym trafem okazało się, że w Suchodole mieszka Petro G., który wozem konnym już kilka razy woził tam Polaków. Znaleźliśmy podwórko pana Petra. Niepewnie popatrzył na dwóch Polaków mężczyzn, zapytał czy jestem z nimi i dopiero kiedy upewnił się, że nie jestem cudzoziemką, zgodził się odwieźć. Było już dość późno, godzina 16-ta. W jedną stronę 9 kilometrów i z powrotem tyle samo, a ponieważ to już był koniec września, obawialiśmy się, że nie zdążymy przed zmrokiem. Chwila namysłu i wsiadamy na wóz.

Pierwsza połowa września w tym roku nie rozpieszczała nas słonecznymi dniami, pół września padał deszcz. Uprzedzono nas, że droga nie będzie łatwa, na piechotę byśmy sobie nie poradzili również ze względu na podmokły teren. Najpierw koniki wiozły nas w górę, na dole pozostawała wioska Suchodół pięknie położona wśród pagórków.(fot) Dalej jechaliśmy wąską drogą i zaczęły się pierwsze utrudnienia, koleiny i dołki. Wóz był dosyć mały i zupełnie niepewny. Zaczęło nas rzucać we wszystkie strony, potem stara kobyła i jej sześcioletnia córka po kolana w wodzie wydobywały z kolejnej dziury. Pan Petro nie bił koni, rozmawiał z nimi, a nieraz nawet prosił je. Pojawiły się wśród lasów pierwsze chaty, okazało sie że to pozostałych kilka chat sąsiedniej wioski. Naszym celem była wioska Huciska.

Małomówny pan Petro zaczął opowiadać, że pamięta wioskę - miał wówczas czternaście lat. To, co dalej widzieliśmy trudno nazwać wioską. Pagórkowaty teren, otoczony lasem, jechaliśmy nadal wąską drogą. Niegdyś uprawiane łąki były zarośnięte wysoką trawą, poprzez którą ledwośmy się przedzierali. Dalej pan Petro zaczął komentować: tu zaczynała się wioska Huciska, tu był sklep, tu szkoła. Usiłujemy włączyć swoją wyobraźnię. Natrafiliśmy na pierwszy krzyż, obok stał znicz. (fot) Potem drugi krzyż pod drzewem, tam też stał znicz, zapaliliśmy kolejny. To był krótki pierwszy przystanek. Przed wyjazdem uzyskaliśmy informacje że pozostały w Huciskach ruiny kościoła i powinna tam być tablica pamiątkowa. Po drodze pan Petro dodaje, że dwa lata temu wiózł kilka starszych pań z Polski, urodzonych w tej wiosce. Najstarsza miała 90 lat, więc nic dziwnego, że nasz miejscowy przewodnik obawiał się o nią. Wówczas w tym wyjeździe brała udział około siedemdziesięcioosobowa grupa młodzieży z Polski.

Po krótkim przystanku jedziemy dalej. Okazało się, że ten teren jest już wykupiony przez biznesmena ponoć ze Lwowa. Planuje w tym miejscu zbudować ośrodek wypoczynkowy ze stawami i innymi cudami. Pierwsze kroki już poczynił – część lasu wyrąbał, zasiał kukurydzą pola, jak nam powiedziano, aby karmić dziki. Jan siedział przede mną z kamerą i aparatem fotograficznym. Ja z panem Stanisławem z tyłu tez z aparatem fotograficznym, obawiając się, aby nie wyleciał mi z rąk, ponieważ trzeba mocno się trzymać za łańcuch przed nami, aby nie wypaść. Droga jest coraz trudniejsza. Pan Stanisław wciąż pyta czy jeszcze daleko i może już wrócimy. Ja mam myśli różne, ale oddalam je od siebie. Na dodatek sprawdzam komórkę, okazało sie, że jesteśmy poza zasięgiem. Dalej jedziemy przez las, trzeba było się cały czas nachylać, aby gałęzie nie uszkodziły nam twarzy.

Raptem przed nami w lesie wynurza się kościółek, bez dachu, ale boczne ściany są. Na pierwszy rzut oka przypomniał mi kościół św. Jana Chrzciciela we Lwowie. Mniej więcej takiej samej wielkości.(fot) Weszliśmy do środka, wnętrze zarośnięte trawą i krzewami. Pośrodku zobaczyliśmy starą płytę z figurą Chrystusa (fot), a z tyłu krzyż ustawiony dwa lata temu z napisem: "W 62 rocznicę bestialskiego wymordowania rodzin w Hucisku i Miedziakach w dniu 12 kwietnia 1944r. Składamy cześć i Hołd. Żegnamy – z ciężkim sercem i w oczach ze łzą. Zawsze pamiętająca Rodzina. Jeśli zapomnę o nich, Ty Boże zapomnij o mnie". Zapalamy znicze i pozostajemy w skupieniu...

Panu Stanisławowi zakręciła się łza w oku, potem długo i rozpaczliwie płakał. Jan zebrał ziemię do woreczka. Gdy wyszliśmy z kościoła, obok wśród drzew natrafiliśmy na niegdysiejszy cmentarz. Pozostała płyta i piękna pochylona rzeźba anioła, którą mógłby być zaszczycony niejeden cmentarz europejski.(fot) Obok w folii wieniec ze sztucznych kwiatów i znicze. Pan Petro, nasz przewodnik, mówi że już kilka razy przyjeżdżał starszy pan z Polski, którego też wiózł bryczką w to samo miejsce i to on zostawił ten wieniec na grobie swojej babci. Rozpoznał ten grób i tego anioła, zresztą może jako symbol pozostał anioł na cmentarzu którego nie ma?

Jan, pan Stanisław i ja zastygliśmy w milczeniu To ich żona i matka chodziła do tego kościoła, opowiadała im jak wyglądała wioska Huciska, jak przez las chodziła do kościoła w Rakowcu, w którym śpiewała w chórze, jak się żyło i jak było pięknie dookoła, dopóki pewnego dnia wieś nie została spalona i mieszkańcy bestialsko zamordowani Wszystko wiedzieli z opowiadań, i to miejsce, w którym niegdyś była wioska nie dawało im przez te lata spokoju. Pani Anna zmarła rok temu i po jej śmierci Jan specjalnie przyjechał ze Szwajcarii do Zgorzelca, gdzie mieszka jego ojciec i razem wyruszyli do Hucisk. Droga z powrotem wydawała nam się krótszą. Koniki pewniej i szybciej wracały do domu. Zdążyliśmy przed zmierzchem.


Niżej przytaczam fragment z książki S.Siekierki, H.Komańskiego, K.Bulzackiego "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie lwowskim 1939-47" Wrocław,2006 www.na-rubieży.republika.pl
”Zyta Malec – Hucisko, parafia Rakowiec, Gmina Chlebowice Wielkie (12.04.1944r.)

Tego tragicznego 12 kwietnia 1944 roku miałam 13 lat i mieszkałam z rodzicami w polskiej wsi Hucisko. To, co widziałam i przeżyłam pozostało mi na zawsze w pamięci i nigdy o tym, co się wtedy zdarzyło nie zapomnę. Około godziny 13.00 do naszej wioski nadciągnęły hordy banderowskich rezunów. Bez żadnego ostrzeżenia zaczęli palić kolejno domy od krańca wsi. Zabierali mężczyzn, a do uciekających strzelali jak myśliwi do kaczek. W ten sposób zabili wielu mieszkańców. We wsi wybuchła panika. Jedni uciekali, drudzy ukrywali się w różnych kryjówkach, inni biegli powiadomić o niebezpieczeństwie sąsiadów i krewnych w głębi wsi, gdzie nie było jeszcze rezunów ukraińskich. Szczęście mieli jednak ci, którzy o tej porze znajdowali się poza domami w głębi wsi. Tak było z moim ojcem, który udał się do szewca w głębi wsi, a gdy nastąpił napad ukrył się do pobliskiego lasu i tam ukrył się w leśnej gęstwinie, dzięki czemu przetrwał, aż do rana następnego dnia.

Ja z mamą, gdy dom nasz zaczął się palić, uciekłyśmy z kuchni do piwnicy i tam ukryłyśmy się. Na szczęście, dzięki niewielkiemu otworowi do wsypywania ziemniaków, miałyśmy dostęp do świeżego powietrza. To nas ocaliło od uduszenia sie dymem z płonącego domu. W piwnicy przesiedziałyśmy aż do rana. Nagle usłyszeliśmy ciche wołanie. To był głos naszego ojca, który powrócił z lasu i nas wołał.

Jak potem nam powiedział, był pełny złych przeczuć, i sądził, że my juz nie żyjemy. Był to głos rozpaczy. Po wyjściu z piwnicy to co zobaczyłam było straszne. Wszystkie domy były spalone, mężczyźni którzy schwytani przez banderowców zostali zamknięci w jednej ze stodół i tam dokonano masakry. Odcięto im uszy, nosy, wydłubano oczy, niektórych przecinano piłą stolarską, odrąbywano ręce i nogi, rozpruwano brzuchy jak np. Wawrzyńcowi Blachowskiemu, leżącemu pod płotem, wyszarpnięto wnętrzności i zawieszono je na sztachetach płotu. Mego wujka, brata mojej mamy, banderowcy dogonili pod lasem i tam zarąbali siekierami. Wokół były zgliszcza i trupy ludzkie.

13 kwietnia 1944 roku wszyscy, którym udało sie przeżyć ten bandycki napad, opuszczali stopniowo wieś, udając sie do innych polskich wsi, jak do Zubrzyc, Sokolnik i do Lwowa. Ja z rodzicami wyprowadziłam sie do Lwowa, gdzie zamieszkałyśmy u naszej ciotki, aż do wyjazdu do zachodniej Polski w 1945 roku.

Uważam, że o zbrodniach ukraińskich rezunów nie wolno nam milczeć, ani zapomnieć chociażby dlatego, że ze strony sprawców taj tragedii dotychczas nie padło słowo – przepraszamy, wręcz odwrotnie – szukają oni usprawiedliwienia dla swoich zbrodni, a nawet szczycą się tym"

Tekst Anna Gordijewska
Zdjęcia Jan Biernacik, Anna Gordijewska

Jan Biernacik chętnie chciałby porozmawiać z osobami, które wiedzą więcej na ten temat. Podaję namiary do niego agnes_biernacik@gmx.ch



Data modyfikacji strony: 2008-11-09

Powrót
Licznik