Włodzimierz Kalicki

„Stara lwica mocno śpi”

Źródło:Gazeta Wyborcza (30-01-2002)

Lwów. Minister choruje, wyjechał, choruje

O zrabowanych we Lwowie rysunkach Duerera przez 40 powojennych lat było cicho. Nieoczekiwanie przypomniał sobie o nich konający Związek Sowiecki. Nieoficjalnie wiadomo, że w grudniu 1991 roku Moskwa wystąpiła o zwrot rysunków do kilku zachodnich muzeów. Zanim muzea te zdążyły przygotować odpowiedzi, w białowieskiej puszczy Związek Sowiecki rozwiązano.

Cisza trwała jeszcze przez parę lat, dopóki się nie okazało, że inicjatywę w sprawie Duerera przejęła Lwowska Biblioteka Naukowa im. Stefanyka. Lwów (mimo istnienia międzyrządowej komisji wspólnej zajmującej się przemieszczonymi w czasie wojny dobrami kultury) długo nie informował Warszawy, że wystąpił do zachodnich muzeów o rysunki z Muzeum Lubomirskich. Dyrekcja Ossolineum dowiedziała się o tym nieoficjalnie. Pod koniec lutego 2001 roku kanadyjska "The Montreal Gazette" ujawniła, że zaraz po wysłaniu w styczniu tego roku przez dyrektora Juzwenkę z Ossolineum wniosków restytucyjnych do zachodnich muzeów Kijów zażądał zwrotu rysunków Duerera z National Gallery w Ottawie. W marcu 2001 roku Ukraińcy oficjalnie poinformowali stronę polską, że domagają się zwrotu wszystkich Duererów.

Jak jednak uzasadniali swe żądania wobec zachodnich muzeów, oficjalnie dowiedzieć się nie sposób.

Minister Ołeksandr Fedoruk, szef Państwowej Służby Kontroli Przemieszczeń Dóbr Kultury przez Granicę Państwową, jest dla dziennikarza "Gazety Wyborczej" nieosiągalny. Choruje, podróżuje służbowo, choruje. Jego podwładni bez zgody szefa rozmawiać nie mogą.

W latach 90., podczas polsko-ukraińskich rozmów o zbiorach Zakładu Narodowego im. Ossolińskich zatrzymanych po wojnie we Lwowie, urzędnicy ukraińscy argumentowali prosto: skoro Lwów został przyłączony we wrześniu 1939 roku do Ukrainy, to wszystko, co się w nim znajduje, jest ukraińskie.

Lwów. Hrabia Józef umawia się z księciem Henrykiem

Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Lwowie powołał w 1817 roku - jako fundację finansowo opartą na dochodach z własnych dóbr ziemskich - Józef Maksymilian hrabia Ossoliński. Polski arystokrata był wybitnym, sławnym w Europie kolekcjonerem.

Dręczyła go jednak świadomość, że jest ostatnim z rodu. Na trzy lata przed śmiercią doprowadził do zawarcia umowy z Henrykiem księciem Lubomirskim dotyczącej dalszych losów Biblioteki Ossolińskich.

Urodzony w 1777 roku książę Henryk był postacią barwną nawet w tamtej niespokojnej, pełnej bujnych indywidualności epoce. Adoptowała go i wychowała ciotka, księżna Elżbieta Lubomirska, z domu Czartoryska. Skupiła w swych rękach ogromne majątki ziemskie obu rodów. Była damą wyrafinowaną, sławną kolekcjonerką dzieł sztuki, które gromadziła w swych pałacach w Wilanowie, Łańcucie i Krzeszowicach. W młodym księciu Henryku rozbudziła podobne pasje. Stał się on jednym z wybitniejszych kolekcjonerów końca XVIII i pierwszej połowy XIX wieku. Wspaniałe zbiory obrazów, grafiki, rysunków, broni, monet, medali i narodowych pamiątek gromadził na swym zamku w Przeworsku.

Hrabia Ossoliński zaproponował księciu Henrykowi włączenie jego kolekcji do swej fundacji, wszelako z zachowaniem formalnej odrębności - odtąd miała ona nosić miano Muzeum Lubomirskich. Książę Lubomirski zgodził się i zobowiązał do utworzenia ze swych dóbr w okolicach Przeworska ordynacji przeworskiej, dochody z której po wsze czasy przekazywane miały być na Ossolineum. W zamian za to on i jego kolejni potomkowie, panowie na Przeworsku, mieli piastować najważniejsze w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich stanowisko kuratora literackiego.

W biurokratycznej monarchii austriackiej umowa taka wymagała zatwierdzenia przez najwyższe władze. Wiedeń jednak sprzeciwiał się, jak mógł, włączeniu pysznych zbiorów przeworskich do narodowej instytucji Polaków i ustanowieniu mającej je finansować ordynacji. Trzeba było wielu lat starań kolejnego z Lubomirskich - Jerzego, syna zmarłego w 1850 roku księcia Henryka - by cesarz zezwolił na utworzenie ordynacji przeworskiej i połączenie jej zbiorów z kolekcjami zakładu Ossolińskich.

- Obaj polscy arystokraci utworzyli bardzo poważną instytucję narodową, utrzymywaną z funduszy prywatnych, obliczoną na wieczyste trwanie, niezależnie od wymierania starych rodów i zmian granic państwowych - mówi dyrektor Juzwenko.

Chlubą kolekcji Muzeum Lubomirskich był zespół rysunków największych europejskich malarzy. Oprócz 30 rysunków Rembrandta liczyła ona 27 rysunków Albrechta Duerera. Wybitny historyk sztuki prof. Mieczysław Gębarowicz, kustosz Muzeum Lubomirskich, napisał w 1929 roku: "Rysunki Duerera (...) należą do podstawy tego bogatego zbioru sztuki".

Lwów. Dwóch uczonych wykrywa: Duerer kombinował

Historię duererowskiej kolekcji księcia Lubomirskiego okrywa tajemnica. Książę Henryk wiele dzieł sztuki odziedziczył po księżnej Elżbiecie z Czartoryskich Lubomirskiej, jeszcze więcej zaś kupował: w Polsce, Austrii, Włoszech, Belgii i Rosji. Nie zachowały się jednak żadne potwierdzenia przejęcia rysunków Duerera w drodze spadkobrania ani też rachunki za ich zakup. Po prostu w pierwszej połowie XIX wieku, deus ex machina, pojawiły się w kolekcji na zamku Lubomirskich w Przeworsku. Wszystkie, z wyjątkiem jednego, zostały z polecenia księcia Henryka Lubomirskiego naklejone na jednolite, niebieskie kartony. Tylko dwa z nich posiadały znaki własnościowe poprzednich posiadaczy.

W latach 20. wybitni historycy sztuki, dr Mieczysław Gębarowicz i dr Hans Tietze, podjęli się analizy rysunków mistrza Albrechta ze zbiorów Ossolineum i opracowania naukowego ich katalogu. Na "Porwaniu Europy" obaj historycy sztuki zidentyfikowali tzw. suchą pieczęć z umieszczonym w kole monogramem M.C. lub też M.G. Mogła być znakiem własnościowym prywatnego kolekcjonera, zapewne poprzedniego posiadacza. Niestety, nie udało się ustalić, kto mógłby ukrywać się pod inicjałami umieszczonymi w okrągłej pieczęci.

Na odwrociu "Madonny z Dzieciątkiem", noszącej sygnaturę Duerera i datę 1515 rok, Gębarowicz i Tietze zidentyfikowali podpis "Frantz Buch". Frantz Buch był malarzem działającym w niemieckim Ulm w latach 1542-1568. Czyżby podpis na odwrociu mógł świadczyć, że autorem rysunku był Buch, a sygnaturę Duerera sfałszowano? Gębarowicz i Tietze przeprowadzili sumienną kwerendę w muzeach niemieckich i środkowoeuropejskich w poszukiwaniu rysunków sygnowanych nazwiskiem Bucha. W Orszagos Magyar Szepmueveszeti Muzeum, Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie, znaleźli sześć rysunków z kolekcji księcia Esterhazyego, niewątpliwie dzieł rozmaitych artystów niemieckich, a podpisanych tym samym co na odwrocie "Madonny z Dzieciątkiem" stylem pisma: "Frantz Buch". Obaj badacze udowodnili zatem, że malarz Buch, jak wielu innych szesnastowiecznych artystów, był także kolekcjonerem i zakupił do swych zbiorów rysunek sławnego już wówczas mistrza Albrechta.

Szukając najdrobniejszych śladów, które mogłyby pomóc w ustaleniu, skąd rysunki Duerera trafiły w ręce księcia Henryka Lubomirskiego, Gębarowicz i Tietze poczynili zaskakujące odkrycie. Na grafice, którą rozpoznali jako studium "Syna marnotrawnego", znaleźli naniesioną ręką Duerera datę "1508". Ba, jednak jej styl i temat nieodparcie nasuwały myśl, że powstała ona w początkowym okresie twórczości Duerera, przed rokiem 1495. Co więcej, monogram artysty, niewątpliwie autentyczny, choć dopisany innym tuszem, posiadał cechy charakterystyczne dla młodzieńczej twórczości Duerera. Podobną osobliwość z podwójnym, odmiennym datowaniem badacze znaleźli na rysunku z kolekcji Oppenheimera w Londynie - tam zresztą wcześniejszą datę zatarto. Ktoś po mistrzowsku fałszował daty na rysunkach Duerera. Ale kto? Żaden kolekcjoner przy zdrowych zmysłach nie zacierałby przecież wcześniejszej, autentycznej daty powstania dzieła i nie nanosiłby późniejszej! Wyjaśnienie tej tajemnicy znaleźli w jednym z rysunków z Ossolineum, delikatnym szkicu kobiety ze zwierciadłem i udrapowaną tkaniną. Na jego odwrociu znajdował się rysunek mistrza Albrechta przedstawiający bardzo uproszczony zarys tej samej sylwetki kobiecej. Odwrocie to zostało podklejone, jak ustalili w swych badaniach Gębarowicz i Tietze, tuż po powstaniu rysunku. Najpewniej dokonał tego sam Duerer; na podklejce pozostała bowiem odbitka sylwetki kobiety, pochodząca od świeżego jeszcze tuszu oryginału. Artysta zakleił zatem jedno z dzieł. Dlaczego?

Obaj historycy sztuki doszli do wniosku, że po zakończonej wielkim sukcesem artystycznym podróży do Włoch, gdy Duerer stał się artystą sławnym i chętnie kupowanym, sprzedawał on wszystko, co miał, wyjąwszy fragmentaryczne ćwiczenia, doraźne, niedbałe próby, mało czytelne fragmenty. To dlatego Duerer zakleił pośpieszny, nieatrakcyjny dla kupującego szkic sylwetki kobiety na odwrociu jej pełnego wizerunku. To dlatego wyprzedawał szkice z lat młodzieńczych, fałszując daty ich powstania, tak by kupującym zdawało się, że otrzymują dzieła z późniejszego, naznaczonego sukcesem okresu jego twórczości.

Wiedeń. Albrecht zbiera Albrechta w Albertinum

Gębarowicz i Tietze niczym wytrawni detektywi ułożyli okruszki nieco szalbierczej układanki z rysunkami sprzed pięciuset lat. Nie byli jednak w stanie dociec, co działo się z tymi samymi rysunkami przed laty stu. Z ciężkim zatem sercem musieli przyznać, że coś musi być na rzeczy we lwowskich i wiedeńskich plotkach, że rysunki Duerera z kolekcji księcia Henryka zostały wcześniej wykradzione ze sławnego zbioru wiedeńskiej Albertiny.

Ta wyjątkowa kolekcja rysunków i rycin założona została pod koniec XVIII wieku przez księcia cieszyńskiego Albrechta Kazimierza, syna króla polskiego Augusta III Sasa i Marii Józefy, córki austriackiego cesarza Józefa I. Książę żył lat 90, ale jego lata dojrzałe i schyłek żywota nie były przyjemne. Konfederaci barscy oferowali mu polską koronę, lecz wiedeński dwór uznał próbę przechwycenia tronu za awanturę zbyt ryzykowną. Trochę dla otarcia łez Wiedeń przyznał księciu Albrechtowi posadę wielkorządcy Niderlandów austriackich, czyli dzisiejszej Belgii. Szybko jednak musiał on stamtąd uciekać przed rewolucyjnymi armiami francuskimi do Wiednia. W związku z arcyksiężną Krystyną Albrecht nie doczekał się dzieci - tym samym dynastia książąt cieszyńskich skończyła się na jednym tylko pokoleniu. Starzejący się książę Albrecht bez reszty związał się z Austrią. Tak pisał Julian Bartoszewicz: "Miał ogromne dochody, i robił z nich piękny użytek, ale dla Austryi. Tak np. zbierał galeryję najpierwszych malarzy szkoły włoskiej, niderlandzkiej i niemieckiej, tudzież ryciny i sztychy. Ze zbiorów swoich ustanowił przed śmiercią rodzaj majoratu, który zapisał arcyksięciu Karolowi".

W 1804 roku stanął w Wiedniu śliczny pałac księcia Albrechta, który od książęcego imienia zyskał miano Albertinum. Od nazwy pałacu, w którym książę złożył swe zbiory, wzięła też nazwę jego kolekcja.

Była zaiste wspaniała. Olśniewał zwłaszcza niebywały zbiór rysunków artystów od XIV wieku aż po czasy księciu współczesne. Ostatecznie w kolekcji tej znalazło się ponad 30 tys. rysunków najwybitniejszych artystów, w tym największe na świecie zbiory rysunków Duerera i Rubensa, oraz kilkaset tysięcy rycin, w tym wielkie zespoły rycin Duerera i Rembrandta.

Książę Albrecht, wypędzony przez rewolucyjne armie francuskie z Belgii, niedługo miał w spokoju cieszyć się skarbami Albertinum. W wojnie 1805 roku Napoleon pobił armię austriacką. Po zwycięstwie pod Austerlitz Francuzi weszli do Wiednia. Książę Albrecht utracił kontrolę nad zbiorami Albertinum. Francuzi narzucili swojego kuratora zbiorów - Levebre'a. Zarządzał on skarbami Albertinum osobliwie: cenne partie zbiorów znikały z pałacu, pośrednicy oferowali je w Wiedniu innym zbieraczom, wiele dzieł wywożono na Zachód.

Historycy Mieczysław Gębarowicz i Hans Tietze u schyłku lat 20. na podstawie zachowanych dokumentów w Wiedniu i w Przeworsku nie byli w stanie stwierdzić, czy kolekcja rysunków Duerera w Muzeum Lubomirskich została wykradziona z Albertinum. Musieli jednak przyznać, że "pomysł ten, choć niczem nie poparty, miałby za sobą pewne prawdopodobieństwo: czas powstania niniejszej kolekcji [tzn. kolekcji ks. Henryka - przyp. W.K.] i teren Wiednia, w którym ks. Henryk Lubomirski dłużej przebywał, zdają się za tą możliwością silnie przemawiać".

Stanisław Kozak, kustosz działu grafiki wrocławskiego Ossolineum, uważa jednak, że przynajmniej część lwowskich rysunków Duerera mogła znajdować się w polskich kolekcjach już od XVI wieku. Przez wiele lat bowiem żył i pracował w Polsce Hans Duerer, brat mistrza Albrechta. W Krakowie, przy ul. Grodzkiej, miał on dom z pracownią; tam też zmarł w 1534 roku. Hans projektował między innymi ołtarz do Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu i wawelskie freski. W pracy wykorzystywał grafiki genialnego brata.

- Skoro Hans miał w Krakowie zbiór grafik Albrechta, to bardzo możliwe, że miał także tekę jego rysunków - mówi Stanisław Kozak.

Jeśli zaś w krakowskim domu przy Grodzkiej były rysunki Albrechta Duerera, to po śmierci Hansa w 1534 roku zapewne trafiły one w ręce możnych polskich kolekcjonerów, a w końcu, na początku XIX wieku, do zbiorów ks. Henryka Lubomirskiego.

Lwów. Zamiast księcia - Borejsza

Cesarska zgoda na utworzenie ordynacji przeworskiej i Muzeum Lubomirskich w ramach Ossolineum przyszła z Wiednia dopiero w roku 1866. Wtedy też pośpiesznie powierzono ważne zadanie sporządzenia inwentarza nie opracowanych zbiorów profesorowi Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie Władysławowi Łuszczkiewiczowi. Profesor działał szybko i fachowo. 20 grudnia 1869 roku podpisał inwentarz rysunków i sztychów. Z liczącej 30 rysunków kolekcji duererowskiej prof. Łuszczkiewicz zakwestionował trzy prace, które jego zdaniem nie wyszły spod ręki Duerera. Pozostałym 27 wystawił certyfikaty autentyczności.

Całą kolekcję Duerera wraz z resztą zbiorów przewieziono do Lwowa. Tam przez długie lata była ona raczej rarytasem dla wtajemniczonych, lwowskich historyków sztuki.

Zawieruchę I wojny światowej, rozpadu monarchii austro-węgierskiej, powstawania niepodległego państwa polskiego Zakład Narodowy im. Ossolińskich przetrwał szczęśliwie. Zbiory nie uległy ani zniszczeniu, ani rozproszeniu. Ocalały budynki, przetrwała kadra naukowa.

Wielkie dni rysunków Duerera z Muzeum Lubomirskiego nadeszły w marcu 1927 roku, gdy o istnieniu tej wspaniałej kolekcji napisali znani europejscy krytycy. W roku 1928 rysunki pokazano na wystawie w Muzeum Lubomirskich we Lwowie i na wielkiej wystawie jubileuszowej w Germanisches National-museum w Norymberdze. W 1936 roku III Rzesza wypożyczyła je na wystawę z okazji olimpiady. Eksponowano je w dziale "Wielcy Niemcy".

We wrześniu 1939 roku nie ewakuowano zbiorów. Lwów zajęli Sowieci.

Pod koniec listopada władze sowieckie mianowały dyrektorem Ossolineum polskiego komunistę Jerzego Borejszę.

2 stycznia 1940 roku decyzją Rady Komisarzy Ludowych Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej powołano Lwowską Filię Biblioteki Akademii Nauk USRS w Kijowie, która przejęła zbiory Biblioteki Ossolińskich. W maju 1940 roku Komunistyczna Partia Ukrainy podjęła decyzję o rozparcelowaniu zbiorów Muzeum Lubomirskich pomiędzy inne lwowskie muzea. Zbiory graficzne przeniesiono do budynku Biblioteki Baworowskich. [...]

Lwow, Wrocław, Ossolineum - inne czy jednak to samo?

I kwestia ostatnia: czy wrocławskie Ossolineum przestało istnieć w 1939 roku, czy też wrocławski Zakład Narodowy jest tym samym Ossolineum, które we wrześniu 1939 roku opuścił ostatni kurator, książę Andrzej Lubomirski?

Strona ukraińska w sporach z Warszawą o zbiory Ossolineum ciągle powołuje się na dekret Rady Komisarzy Ludowych USRS z 2 stycznia 1940 roku, likwidujący Zakład Narodowy, i na decyzję Komunistycznej Partii Ukrainy z maja 1940 roku o likwidacji Muzeum Lubomirskich. Tymczasem decyzje te w istocie były nacjonalizacją zbiorów Zakładu Narodowego, a nie jego prawną likwidacją! A poza wszystkim decyzje te były skutkiem układu Ribbentrop - Mołotow, narzuciły je sowieckie władze okupacyjne, zatem nie mogą być prawnie skuteczne, argumentują w Ossolineum.

Niemcy po zajęciu Lwowa zachowali odrębność biblioteki Ossolineum. W listopadzie 1941 roku władze okupacyjne GG utworzyły z bibliotek lwowskich Staatsbibliothek, Bibliotekę Państwową. Zbiory Ossolińskich stanowiły jej Oddział II. Niemcy mianowali prof. Mieczysława Gębarowicza komisarycznym zarządcą tego oddziału. Kurator literacki ks. Andrzej Lubomirski po konsultacji z władzami polskiego Państwa Podziemnego mianował prof. Gębarowicza konspiracyjnym dyrektorem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Przez cały czas okupacji ks. Lubomirski potajemnie słał z Przeworska poważne sumy na utrzymanie tajnych struktur Ossolineum i na opiekę nad jego zbiorami. Zakład Narodowy - w konspiracji - trwał.

Sowiety powtórnie zajęły Lwów w lipcu 1944 roku. Ze zbiorów Ossolineum utworzono Sektor Polski Lwowskiej Biblioteki Akademii Nauk USRS. Kierownikiem tego sektora mianowano początkowo prof. Gębarowicza. Ciągłość personalna legalnego kierownictwa naukowego i ciągłość zwartości zbiorów zostały, mimo sowieckiej władzy, zachowane.

Zaraz po wojnie Biuro Rewindykacji i Odszkodowań warszawskiego Ministerstwa Kultury i Sztuki zaplanowało repatriację wszystkich zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. W 1945 roku wicepremier Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej W. Bażan oficjalnie zadeklarował, że zbiory te będą przekazane do Polski. Wróciła tylko część księgozbioru.

We Lwowie pozostał cały zasób Muzeum Lubomirskich. Pozostał też prof. Gębarowicz, który odrzucił propozycję objęcia kierownictwa przeniesionego do Wrocławia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. We Lwowie był strażnikiem narodowego dziedzictwa. Zdegradowany do funkcji prostego bibliotekarza, aż do śmierci w 1984 roku opiekował się zbiorami Ossolineum.

Polskie władze w 1946 roku zlikwidowały wszystkie ordynacje ziemskie. Także ordynację przeworską, będącą podstawą utrzymania Ossolineum.

- Czy to znaczy, że Ossolineum przestało istnieć? Oczywiście, że nie - mówi dyrektor Juzwenko.

Podstawy Zakładu Narodowego tworzyli wtedy we Wrocławiu uczeni repatriowani ze Lwowa. Już 10 listopada 1946 roku samorzutnie doprowadzili do restytucji funkcjonującego we Lwowie Towarzystwa Przyjaciół Ossolineum. Wykazali się zresztą sporą zręcznością polityczną: na wiceprzewodniczącego powołali Jerzego Borejszę, którego Sowieci po zajęciu Lwowa w 1939 roku mianowali dyrektorem Ossolineum. Rektor Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej prof. Stanisław Kulczyński przekazał na ossolińskie zbiory gmach przy ul. Świętego Macieja. Byli pracownicy Zakładu Narodowego ze Lwowa porządkowali tam zwrócone przez USRS zbiory.

Aż do 1949 roku eksperci Towarzystwa pracowali nad reaktywacją Ossolineum jako fundacji. Władze nie dały im szans. Prezydent Bolesław Bierut dekretem z października 1952 roku zniósł wszystkie fundacje w Polsce.

- Ale nie Ossolineum! - śmieje się dyrektor Juzwenko.

Dekret przewidywał bowiem, że likwidacji nie podlegają fundacje, których część lub całość majątku znajduje się za granicą.

Późniejsze wcielenie Ossolineum do PAN było zatem bezprawne także z punktu widzenia prawa peerelowskiego.

W 1991 roku dyrektor Juzwenko nawiązał kontakt z mieszkającym w Wiedniu Mieczysławem hrabią Ledóchowskim i zaprosił do udziału w pracach rady naukowej, a od 1995 roku rady kuratorów Ossolineum. Ongiś, po wygaśnięciu rodu Ossolińskich, kuratorię ekonomiczną Zakładu Narodowego im. Ossolineum objął, w myśl zapisu założycielskiego, ród Bajerów. Gdy przed wojną ród ten także wygasł, kuratorię winien był objąć hrabia Ledóchowski, ojciec Mieczysława. Ten jednak zrzekł się zaszczytu i w 1936 roku na kuratora ekonomicznego zaprzysiężony został 16-letni hrabia Mieczysław Ledóchowski. Z racji niepełnoletności nie zdążył on jednak do wojny objąć kuratorii.

Teraz hrabia Mieczysław Ledóchowski zatwierdza reformy dyrektora Juzwenki. Także te najważniejsze, przywracające stare, dobre galicyjskie porządki.

W 1995 roku Sejm przyjął ustawę przywracającą Ossolineum pierwotny status fundacji. Restytuowano Towarzystwo Przyjaciół Ossolineum zlikwidowane przez komunistów w roku 1953. - Losy Ossolineum po 1 września 1939 roku dowodzą, jak trafna i silna była idea jego założycieli, jak zręcznie skonstruowali oni status Zakładu Narodowego, który przetrwał zmiany granic, ustrojów, praw, przetrzymał najgorszych wrogów i nigdy nie przestał służyć polskiej nauce i kulturze - ocenia dyrektor Juzwenko.

© Gazeta Wyborcza

Powrót
Licznik