„Lwów – trzy eseje” (Kraków 2005)

Książka opatrzona powyższym tytułem, autorstwa Jurki Prochaska, Natalki Śniadanko i Jurija Izdryka, jest kolejnym ukraińskim zbiorem tekstów o Lwowie, z jakimi mamy do czynienia w Polsce. Wydawnictwa takie są dosyć charakterystyczne, a ich charakter postaram się tutaj przybliżyć. Należy zaznaczyć, że książka wydana jest w formie małego albumu, autorem zdjęć zaś jest polski fotograf Jędrzej Majka, co nadaje wydawnictwu charakter polsko-ukraińskiej produkcji. Trzeci autor- Jurij Izdryk, opisuje swoje ciekawe przeżycia we Lwowie, które kształtowały jego postrzeganie miasta. Ich ocenę zostawiam czytelnikowi. Chciałbym natomiast dokonać oceny tekstu dwójki pierwszych autorów.

Interesujące w pierwszym eseju jest zdanie mówiące o tym, że początkowe siedemnaście lat życia jego autor- Jurko Prochaśko, spędził w Stanisławowie. Zdanie owo opatrzone jest nawiasem „(a tak naprawdę – w Iwano-Frankiwsku, ale wówczas prawie tego nie dostrzegałem)” (s. 9). Dla mnie, po zdobyciu odpowiedniej wiedzy historycznej, było wręcz odwrotnie. Iwano-Frankowsk stał się Stanisławowem, Iwano-Frankowe – Janowem, zaś Uniwersytet im. Iwana Franki byłym Uniwersytetem im. Jana Kazimierza, czyli swego czasu najlepszą polską uczelnią.

Autor, który publikuje również w „Tygodniku Powszechnym”, pisze o swoim przeszłym przekonaniu, że we Lwowie w skondensowanej postaci i w bogatych pokładach występuje coś, co nazwano „ukraińskim duchem”. Odnosi się tutaj głównie do „ducha” występującego w mieszkańcach miasta. Jednakże, jak wynika z kontekstu, chodzi również o „ukraiński duch” miasta w pojęciu ogólnym. W Kijowie bowiem( jak przekazuje autor ) „ukraińskie” są tylko „co najwyżej mury i zarysy dawnych cerkwi” (s.15). Można wyciągnąć stąd wniosek, że tak mury, jak i duch we Lwowie, są ukraińskie. Autor stwierdza później, że dziś już wie, iż zabudowa nie jest „czysto ukraińska” (s.15). Zatem w swojej ukraińskości ma pewną domieszkę obcą. Jaka jest to domieszka, wyjaśnia nam następna autorka, Natalka Śniadanko. Jest to według niej architektura austriackiego Lwowa (s.61). To bolesne, ze architektura jest wedle autorów ukraińska albo austriacka, jakiekolwiek cechy polskości nie są tutaj wspomniane, pomimo tego, że kilka wieków Lwów( największe śródlądowe miasto Rzeczypospolitej) budowało się pod polskimi rządami. Nawet w czasie zaborów zarząd miasta był polski lub budynki były projektowane przez polskich architektów. Wymienię tylko kilka: Teatr Wielki, przez Gorgolewskiego, kościół św. Elżbiety Talowskiego, czy dworzec Zachariewicza i Sadłowskiego. O polskości Lwowa pisze autorka, wymieniając mity związane z tym miastem. Co więcej, mitem wg niej jest nie tylko polskość Lwowa (ponieważ bezpośrednio takim wyrażeniem się nie posługuje), ale nawet „nostalgia za polskim Lwowem” (s.57). Taka nostalgia faktycznie istnieje i istniała w wielu polskich sercach, m.in. u Zbigniewa Herberta, Stanisława Lema, Mariana Hemara i wielu innych. Nawiązując do wymienionej w książce „ukraińskiej duszy” miasta powiedzieć trzeba, że jeśli Lwów posiada jakąś duszę ,to pomimo zniszczeń, przemilczeń i zmiany struktury etnicznej, jest to dusza polska, wbrew sugestii autorów. Co się tyczy Lwowa, można pozbyć się ludności, zniszczyć zabytki i zafałszować prawdę historyczną, ale z pewnością nie da rady pozbyć się polskiego ducha miasta.

Pozytywną rzeczą, jaką można o autorce powiedzieć ,jest to, iż pisząc o nierzadkich stwierdzeniach ukraińskich radnych lwowskich, że trzeba zburzyć zrujnowane zabytkowe kamienice i postawić „normalne domy” skrytykowała je, stwierdzając, że nie są one powodem do dumy… nawet kiedy są formułowane w języku ukraińskim (s.61). Natalka Śniadanko stwierdza, że Lwowianie zwykli szczycić się swoją przeszłością a zwłaszcza swoją wielokulturowością (s.63). Często u ukraińskich autorów można znaleźć stwierdzenie, jeśli nie o odwiecznej ukraińskości Lwowa, to takie w stylu „Lwów teraz ukraiński, przed wojną wielokulturowy” – tylko nie polski. Ta wielokulturowa ludność stawiła w 1918 roku opór Strzelcom Siczowym i zawieszała flagi polskie, w 1944 przegnała Niemców i również wywiesiła flagi ,tak na ratuszu, jak w całym mieście, i zapewniam, że nie ukraińskie. Autorka powołuje się na guru ukraińskich historyków- Jarosława Hrycaka, który pisze o krachu wielokulturowości, powołując się na nacjonalistyczne zabarwienie cytatów z dzienników polskich inteligentów (s.63). To polska „nacjonalistyczna” inteligencja zapewne winna jest, jak to można zrozumieć – krachowi wielokulturowości Lwowa. Dalej, kiedy autorka powołuje się na Iwana Krypjakiewicza, można przeczytać o ucisku prawosławnych, jak i Żydów, przez zazdrosnych katolików ( w domyśle Polaków), czy o nierównych prawach Ukraińców. Mowa oczywiście o nietolerancji, która zapewne przez wieki całe panoszyła się we Lwowie, kiedy ten przez wieki całe był polski, a niestety nieukraiński. Tak samo tą nietolerancję austriackiego, a faktycznie dzięki autonomii polskiego zarządu z początku wieku XX, argumentuje przewodnikami mówiącymi o piciu kawy w innych kawiarniach przez mieszczaństwo polskie, żydowskie i ukraińskie (s.63). Nie zauważając, że jest to u narodowości naturalne i takie hermetyczne kawiarnie tworzą się we współczesnej tolerancyjnej Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych, nie tylko wśród środowisk emigracyjnych. Kawiarnie, w których zbierają się dane narody, czy np. środowiska zawodowe, są czymś tak naturalnym, że przerabianie tego na dowód o segregacji czy nietolerancji jest absurdem. Z pewnością pomyśleć można, że wcześniejsza ukraińskość Lwowa, gdyby nadeszła, zwiększyłaby zakres tolerancji w mieście. Jest to o tyle śmieszne, iż autor poprzedzającego tekstu pisze o dobrym, zapewne ukraińskim( jak wynika z kontekstu), przysłowiu: „wśród studentów jest wprawdzie więcej antysemitów, ale i wśród profesorów ich nie brakuje.”. Sama autorka pisze o tym w kontekście sporów, które jedyne, jak uważa autorka zostały przejęte - jako tradycja przez współczesne „ukraińskie” miasto (pozorna krytyka „ukraińskiego Lwowa”). Opisanie mitu wielokulturowości i tego, że nie była ona bezkonfliktowa, pozornie ma postawić znak zapytania nad wielowiekową i dzisiejszą tolerancją miasta. Naprawdę zaś jest pretekstem do postawienia na piedestale nietolerancji polskiej i podkreślenia, że ów nietolerancja nawet, iż jeśli jest taka sama jak była przed wiekami – jest to jedyny przejęty „popolski” – nie ukraiński produkt. Należy się tylko cieszyć, iż autor- Jurko Prochaśko, nie opisuje cytowanego wcześniej przysłowia jako polskiego lub odnoszącego się do Polaków. Natalka Śniadanko, powołując się na innych Ukraińców, dostatecznie już bowiem napiętnowała wielowiekową polską nietolerancję. Autorka, pozornie obiektywnie przedstawiając różne sprawy, przemyca terminy „polonizacja, germanizacja, rusyfikacja Lwowa” (s.65). Oczywiście nie pisze o ukrainizacji Lwowa. Wzniosłe porównanie zastosowane przez autorkę, od kłótni o dziedzictwo (charakter narodowy) Lwowa do kłótni o przyszły spadek wuja w rodzinie, w czasie kiedy ten spadek (tak jak lwowskie kamienice) niszczeje, tylko zamydlają podświadomą wymowę książki.

Natalka Śniadanko opisuje zachowanej w większej niż innych miastach ilości - tradycji ukraińskich czy czystości ukraińskiego języka (s.57). Zachowała je prowincja ,nie miasto, i to głównie ta pod Stanisławowem. Ludność pod Lwowem, jak tym bardziej i we Lwowie, była bezsprzecznie polska, język ukraiński we Lwowie zaś jest głównie efektem przesiedleń. W swoim eseju wymienia jednego polskiego autora- Zbigniewa Herberta, i dwóch ukraińskich. Powołuje się na Guru ukraińskiej historii- Jarosława Hrycaka i innych. (s.57). Zwraca uwagę powoływanie się 90% na ukraińskich autorów piszących o Lwowie i 90% opowiadanie o ukraińskich pomnikach, wreszcie zaś wszystkich innych, w tym polskich. Jest to typowy zabieg wymieniania jednego lub kilku polskich sławniejszych postaci ze Lwowa z ich ogromnej plejady i zasypywanie ich maksymalną ilością tego małego zbiorku ukraińskich. Jest to typowa w ukraińskich książkach o Lwowie walka o jak największe przedstawienie Lwowa jako miasta bardziej ukraińskiego niż polskiego. Niewielka domieszka polskości powinna u czytelnika stworzyć wrażenie obiektywizmu, tymczasem proporcje były dokładnie odwrotne. Potwierdzeniem tego jest powtórne powoływanie się na Krypjakiewicza w odniesieniu do przedwojennej ludności. Owocuje ono zwrotem „Ukraińcy i Polacy z Łyczakowa” (s.71) ( nie zaś „Polacy i Ukraińcy”), choć ludność polska była zarówno tam, jak i w całym mieście w bezwzględnej większości, w przeciwieństwie do ukraińskiej.

Kolejnym popularnym w innych opowiadających o Lwowie ukraińskich książkach jest zabieg podobny jak w omawianej - mówienie o utopijności projektów międzywojennych i takich samych współcześnie. Jest to kolejną próbą udowodnienia, że dzisiejsza społeczność miasta jest kontynuacją tej starej autochtonicznej (s.59), wysiedlonej ze Lwowa.

Szczególnie śmieszne wydaje się zdanie „Lwowianie zawsze szczycili się swoją ukraińskością” (s.59). Nie wiem jaka jest tutaj definicja słowa” zawsze”. Na pewno w ciągu wielu wieków od powstania Lwowa, poprzez obie wojny światowe mieszkańcy Lwowa ze swoją „ukraińskością” się nie obnosili. Rzuca się w oczy wspomnienie o księciu Danielu, w odniesieniu do jego pomnika, jako o królu (s.69). Tak faktycznie podpisany jest jego pomnik, lecz jest to fałszerstwo historyczne, bowiem Daniel nigdy królem nie był, zaś nadanie mu tytułu” króla” po wiekach ma zwiększyć wagę ruskiej (w domyśle ukraińskiej) fundacji Lwowa. Jednocześnie stworzyć ma to przeciwwagę dla budowniczego Lwowa polskiego, legalnie tytularnego króla Kazimierza Wielkiego (jak i wielu innych polskich królów).

Autorka stwierdza, iż nikogo nie interesuje niszczejący Cmentarz Łyczakowski (s.71). Należy jednak zaznaczyć, że cmentarz ten zarówno niszczeje, jak i jest niszczony.

Pozytywne w książce - albumie jest pokazanie starych polskich napisów przez fotografa Jędrzeja Majkę, czy krytyka przez autorkę powstałego na pl. Mickiewicza (Mariackim) Banku i decyzji poglądów urzędników o zabudowie Lwowa na ich sposób. Porównanie jednak niegdysiejszej początkowej krytyki pomnika Mickiewicza do krytyki wspomnianego banku, wydaje się tu kolidować z ogólną i trafną wymową tego fragmentu (s.67). Nie chybione wydaje się również zwrócenie uwagi na „nowoczesne” groby na Łyczakowie jako te „brzydkie” i na dyskusja nad słowami napisu (chodzi zapewne o Cmentarz Obrońców Lwowa),miast zajmowanie się niszczejącym Cmentarzem Łyczakowskim (s.71). Obiektywne jest wspomnienie przez autorkę o likwidacji biblioteki, czy zabytkowych organów by pozbyć się Łacińskich wpływów. Autorka słusznie krytykuje też o braku pieniędzy na restaurację starych budynków i kościołów, a stawianiu nowych kościołów (cerkwi) i pomników(s.73). Jedno jest pewne: książka będzie kupowana raczej ze względu na swoją albumową formę, a teksty, są dodatkiem, które czytelnik może przyswoić.

Aleksander Szycht

Powrót
Licznik