Piotr Marek Stański

Okoliczności powstania i otwarcia Lwowskiego Teatru Wielkiego we Lwowie

Na mocy cesarskiego przywileju, uzyskanego przez Stanisława Skarbka w 1837 r., wzniesiony został specjalnie na potrzeby teatru budynek, oddany miastu w bezpłatne użytkowanie na pięćdziesiąt lat. Stanął on przy ówczesnym Krakowskim Przedmieściu, według planów Ludwiga Pichla, dostosowanych do miejscowych warunków przez Jana Salzmana.

18 marca 1842 r. odbyło się ostatnie przedstawienie "Piątego Aktu" Józefa Korzeniowskiego w zaadaptowanym na teatr pofranciszkańskim kościele św. Krzyża przy placu Castrum, utworzonym na miejscu dawnego Niskiego Zamku. Natomiast dziesięć dni później otworzył swe podwoje Teatr Skarbkowski, którego widownia pomieścić mogła 1460 osób. Jak donosiła "Gazeta Lwowska" nr 38 z 31 marca 1842 r. "podczas gdy się zasłona podnosi, podciągają i lampion w środku wiszący, aby amfiteatr był w cieniu, przez co dla widzów lepiej scena się wybija". Zarazem jednak według współczesnych przekazów dawać się miały we znaki przeciągi oraz brak foyer. Inauguracji dokonał zespół niemiecki, przedstawiając sztukę Franza Grillparzera "Życie snem", a nazajutrz zespół polski dat "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry. W tym miejscu nadmienić należy, że polska trupa dzieliła budynek z niemiecką, grając w "gorsze" dni (poniedziałki, środy, piątki). W niepodzielne władanie objęła tę scenę dopiero w roku 1871, wraz z ustanowieniem galicyjskiej autonomii.

We wspomnianej komedii Fredry w roli swojej imienniczki wystąpiła Aniela Aszpergerowa. Ta sama aktorka 58 lat później, 9 września, zasiadła w jednej z lóż podczas ostatniego w tym gmachu przedstawienia, zamykającego cykl historycznych składanek, zawierających również scenę ze "Ślubów panieńskich". Były to imprezy komitetu artystów, zawiązanego w celu zapewnienia im środków do życia na okres interregnum po rezygnacji dotychczasowego dyrektora Ludwika Hellera, a przed nastaniem nowego.

28 marca 1892 r. wygasł przywilej Stanisława Skarbka i odtąd miasto musiało z tytułu użytkowania budynku płacić rocznie czynsz w wysokości 17 tysięcy złotych reńskich, a więc dość wygórowany, jeśli zważy się daleko posuniętą dekapitalizację obiektu. W tej sytuacji zdecydowano się postawić obok nową siedzibę Teatru Miejskiego. Na rozpisany z tej okazji konkurs, w którym uczestniczyć mogli jedynie architekci pochodzenia polskiego lub ukraińskiego, wpłynęły ostatecznie cztery prace, przy czym dwie zdyskwalifikowano z powodu przekroczenia terminu. Drugą nagrodę przyznano twórcy Teatru Miejskiego w Krakowie - Jerzemu Feintuch-Zawiejskiemu - którego projekt stanowił syntezę eklektycznych wzorców budownictwa teatralnego z terenów Austro-Węgier i Niemiec. Zwycięzcą okazał się natomiast Wielkopolanin Zygmunt Gorgolewski, dyrektor miejscowej Szkoły Przemysłowej. Przypadło mu 6 tysięcy koron oraz prawo wzniesienia budowli, która stała się dziełem jego życia. Koszt całej inwestycji oszacowano na milion koron (ostatecznie zamknął się w kwocie półtora miliona), z czego władze miejskie wyasygnowały siedemset tysięcy, a krajowe, czyli Galicji, dołożyły pozostałe trzysta tysięcy.

30 kwietnia 1898 r. położono kamień węgielny, a już dwa lata później oddano gmach do użytku. Niczym Bievre pod Operą Paryską Garniera, tak zasklepiona Pełtew toczy swe wody pod lwowskim teatrem, co spowodowało skądinąd osunięcie się fundamentów, tak że wbrew pierwotnym zamierzeniom wchodzi się do niego wprost z poziomu ulicy, a nie po paradnych schodach. Posiada on cechy stylowe włoskiego renesansu, wzbogaconego pierwiastkami klasycy żujący m i (wieńczy fasadę tympanon). Najmniej fortunnym rozwiązaniem okazała się kopuła nadscenia, przypominająca nieco architekturę ówczesnych dworców. Zwrócił już na to uwagę obecny na uroczystości otwarcia warszawski pisarz Antoni Sygietyński (ojciec Tadeusza, założyciela "Mazowsza"), pisząc w "Kurierze Lwowskim" z 9 października 1900 r.: "Jeśli chodzi o stronę zewnętrzną, to teatr lwowski imponuje przede wszystkim rozmiarami, a następnie wybornie tłumaczy się w całości.

"Nie jest to zbieranina przystawek i przybudówek, westybuli, sali i sceny nakrytej oddzielnym dachem, ale gmach jednolity, związany w korpusie liniami, a fantastycznie uwieńczony w górze żelazną kopułą z takąż glorietą na samym wierzchu. Nie czuć w tym wdzięku artystycznego, to prawda, ale jest w tym logika." Widownia obliczona została na 1200 osób, przeważając w tym względzie ówczesny Teatr Wielki w Warszawie. Szczególnie reprezentacyjne były dwie loże prosceniowe l piętra: cesarska i marszałkowska, z salonami i odrębnymi toaletami, przy czym do pierwszej prowadziło osobne wejście. Zastosowano też najnowocześniejsze rozwiązania technologiczne, jak system betonowych fundamentów, hydrauliczna maszyneria sceniczna, oświetlenie elektryczne i centralne ogrzewanie.

O tym ostatnim tak pisał warszawski "Tygodnik Ilustrowany" nr 40 z 1899 r.: "System ogrzewania będzie także bardzo praktyczny, uniemożliwiający przeciągi i wznoszenie się kurzu w sali widzów, rozprowadzający normalnie świeże powietrze ogrzane, a uprowadzający zepsute powietrze, użyte już przez publiczność". A przy tym - jak ogólnie podkreślano - wszystko to było dziełem rodzimego przemysłu (np. konstrukcje żelazne wykonała nowosądecka fabryka wagonów) i wzniesione własnymi, miejscowymi siłami.

Zgodnie z duchem epoki i jej gustem, zdobnictwo elewacji oraz wystrój wnętrz posiadały wybitnie alegoryczny charakter. W ryzalitach, okalających loggie na wysokości foyer, umieszczono kamienne statuy Tragedii (po prawej) i Komedii (po lewej) w siedzących pozach, a ich szczyty wieńczyły miedziane figury Poezji (z prawej) i Muzyki (z lewej) oraz uskrzydlonego Geniusza na tympanonie. Podobne zasady rządziły polichromią w palarni oraz kompozycją mitologiczną na kurtynie Henryka Siemiradzkiego, bliźniaczej wobec krakowskiej. Na marginesie warto wspomnieć o unikalnym przyozdobieniu żelaznej kurtyny wedutą miasta, widzianego od strony Łyczakowa, a wykonaną przez teatralnego dekoratora Stanisława Jasieńskiego. l wreszcie nadszedł z dawna wyczekiwany dzień inauguracji - 4 października roku 1900 - o którym tak pisała nazajutrz "Gazeta Narodowa": "po dwutygodniowej spiekocie, dzień wietrzny i mniej upalny, niebo zasnute chmurami". Z tej okazji prezydent Lwowa Godzimir Małachowski zwrócił się z apelem do członków rady miejskiej "aby jawili się (...) w strojach polskich. Dla wszystkich zresztą obowiązuje strój galowy. Spodziewać się należy, że nie tylko radni, ale i liczni zaproszeni goście pojawią się w strojach narodowych" ("Dziennik Polski" z 3 października). Spotkało się to jednak z częściowym zaledwie odzewem, albowiem według późniejszych relacji prasowych na uroczystościach przeważały fraki i gdzieniegdzie tylko można było dojrzeć kontusze, a nawet sukmanę posła Jakuba Bojki.

Po mszy, odprawionej w Katedrze Łacińskiej o godzinie jedenastej, zebrano się w teatralnym westybulu, gdzie w obecności m.in. pastora Grafla i rabina Ezechiela Caro, poświęcenia dokonał arcybiskup ormiański Izaak Issakowicz, ponieważ stolice dwóch pozostałych obrządków pozostawały nieobsadzone po śmierci ich ordynariuszy, co odnotowywał Akt Pamiątkowy, podpisywany przez zgromadzonych. Po oficjalnych przemówieniach kolejnych uczestników (prezydenta miasta, namiestnika Leona Pinińskiego, marszałka krajowego Stanisława Badeniego) rozlegały się hymny: austriacki, polski i czeski. Ten ostatni odegrano na cześć praskiej delegacji z burmistrzem Vladimirem Srbem i byłym dyrektorem Narodowego Divadla Františkiem Adolfem Šubertem. Całości dopełniła okolicznościowa kantata Jana Galia do słów Witolda Schreibera z Tarnopola. Wieczorem odbyło się premierowe przedstawienie. Otworzyło je poetycko-choreograficzne widowisko "Baśń nocy świętojańskiej", ze słowami Jana Kasprowicza i oprawą muzyczną Seweryna Bersona. Po nim nastąpiły "Odludki" Aleksandra Fredry, najbardziej związanego z Lwowem pisarza scenicznego. Głównym punktem programu była jednak dwuaktowa opera werystyczna Władysława Żeleńskiego "Janek", specjalnie na tę okazję zamówiona i skomponowana. Układ ten nie był przypadkowy, gdyż inaugurowany teatr miał być w równej mierze domem artystycznym dramatu literackiego, jak i muzycznego (już niebawem miały tu mieć miejsce pierwsze polskie wykonania kolejnych ogniw Wagnerowskiego cyklu "Pierścień Nibelunga").

Dyrekcję nowej instytucji powierzono Tadeuszowi Pawlikowskiemu, który zdążył się już sprawdzić w tej roli, kierując analogiczną placówką w Krakowie. "Dziennik Polski" z 4 października sformułował pod jego adresem następujące postulaty, które zwłaszcza obecnie znów nabrały aktualności: "teatr ma także niezaprzeczenie wartość czynnika cywilizacyjnego i społecznego. Ma ją, jeśli wierzy niezachwianie wyższym ideałom, nie ogranicza się na poziomie przedsiębiorstwa finansowego, lecz usiłuje oddawać swemu społeczeństwu usługi, jako propagator ojczystego słowa, jako krzewiciel zdrowych haseł i idei, jako nauczyciel i przewodnik nieskażonego niczym smaku estetycznego". Anachronicznie brzmi natomiast z dzisiejszego punktu widzenia zapowiedź południowego bankietu w ratuszu, uświadamiając zarazem przepaść, jaka dzieli nas od tamtych czasów w zakresie obyczajowości: "Po uroczystości bezpośrednio odbędzie się przyjęcie w sali ratuszowej - po staropolsku poczęstunek - na które rada miejska zaprosiła uczestników zebrania, naturalnie tylko mężczyzn. Artystki nie są proszone, bo ani charakter, ani pora zebrania nie nadawała się do zapraszania pań. Natomiast artystki zaproszone zostały na główny akt uroczystości, tj. poświęcenie, jakkolwiek z reguły pań nie proszono. Wieczorem odbędzie się również męskie zebranie u marszałka krajowego". Z kronikarskiego obowiązku godzi się odnotować, że w tym ostatnim przypadku usprawiedliwione to było nieobecnością Cecylii Badeni z powodu żałoby po śmierci matki. Panie dopuszczono natomiast do rautu w Kole Literackim. Wydany on został po drugim spektaklu 5 października na cześć Tadeusza Pawlikowskiego, w którego ręce toast perswadował Ludwik Solski.

W przywoływanym "Dzienniku Polskim" dano ponadto wyraz przekonaniu, że "wznieśliśmy twierdzę, która ma być po wieczne czasy nie tylko świadkiem wymownym naszej miłości i szacunku dla sztuki, ale także jednym z ognisk polskiej oświaty". Podobne akcenty znalazły się również w przemówieniach, wygłoszonych na ceremonii inauguracji. Zygmunt Gorgolewski nawoływał, "aby ten budynek poświęcony sztuce narodowej był rzeczywiście przybytkiem sztuki w najszlachetniejszym znaczeniu, aby w nim długie lata i wieki rozbrzmiewała polska mowa i pieśń serdeczna oraz uczucie narodowe, których w innych dzielnicach polskich publicznie wyznawać nie wolno", a Godzimir Małachowski zapewniał, że "w tym gmachu i z niego brzmieć będzie zawsze nasza droga mowa ojczysta na pożytek miasta, narodu i wiekopomną sławę polskiego imienia". Szczególnie z dzisiejszej perspektywy zdania te nabierają gorzkiego posmaku. Dla równowagi warto jednak nadmienić, że z kolei w statucie niemieckiego Teatru Miejskiego w Poznaniu (dziś Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki) zastrzeżono, że w jego murach nigdy nie padnie polskie słowo. Stało się inaczej, choć częściowo zapis ten odżył, odkąd opery grywa się w oryginalnych wersjach. We Lwowie natomiast w nowszych czasach polski język i sztuka powróciły dwukrotnie w progi Teatru Wielkiego (obecnie Ukraińskiej Opery im. Salomei Kruszelnickiej). Po raz pierwszy w dniach 20-24 października 1990 r. za sprawą gościnnych występów warszawskiego Teatru Wielkiego "Halką" i "Strasznym dworem" (granym tu osiem lat wcześniej po ukraińsku jako "Zaczarowany zamek"). 12 października 1999 roku zagrano natomiast "Credo" Krzysztofa Pendereckiego pod dyrekcją samego kompozytora.

Copyright (c) 2003 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót

Powrót
Licznik