Kolegium oo. Jezuitów w Chyrowie-Bąkowicach

Stanisław Bockenheim

Otwarcie Zakładu nastąpiło 15. 09. 1886 r., przetrwał on — nie bez burz — I wojnę światową, a w początku II wojny zakończył działalność za sprawą naszych sąsiadów Niemców i Sowietów, no i Ukraińców — tych, którzy przejmowali po nas południowo-wschodnie tereny zwane Kresami.

Pierwsze Collegium powstało w roku 1582 w Połocku. Dekret w tej sprawie podpisał król Stefan Batory i ówczesny kanclerz Sapieha. Zakład funkcjonował do czasu, kiedy w okresie pierwszych rozbiorów Polski caryca Katarzyna II zorientowała się, że owo liceum kształci młodych Polaków na bardzo wysokim naukowo poziomie i kształtuje ich patriotycznie. Zdecydowała się wówczas wysiedlić Jezuitów z posiadłości. Przenieśli się oni do Tarnopola, a w roku 1880 ówczesny rektor postanowił wybudować nowy zakład od podstaw. Po dłuższych poszukiwaniach wybrano teren o powierzchni 80 ha w pobliżu Chyrowa i za 60 tys. reńskich wykupiono w tym celu majątki ziemskie w Bąkowicach i w Polanie za Świdnicą, a w roku 1883 rozpoczęto budowę tego rozległego kompleksu, w którym łączna długość korytarzy wynosiła 1980 metrów. Stworzono w ten sposób największą w Polsce szkołę z internatem na 600 uczniów.

Zakład miał specjalną dyscyplinę, w początkowych latach używano kar cielesnych. Odpowiednikiem dzisiejszych klas były wówczas „dywizje" z oddziałami np. a, b i c. Nad dywizjami czuwał prefekt, był nim dla młodszych uczniów kleryk, a dla starszych ksiądz. Całością dowodził prefekt generalny — „pan i władca" zakładu. Nowicjusz dostawał się do klasy przygotowawczej, po niej odbywał 8 klas aż do matury włącznie. Zanim dostąpił przyjęcia, odbywał „chrzest bojowy": prefekt wprowadzał go do sali rekreacyjnej i sam się ulatniał, a starsi koledzy zarzucali nowemu koc na głowę i sprawiali manto. Wówczas prefekt zjawiał się na powrót i pytał, jak mu się szkoła podoba. Jeśli odpowiedział, że bardzo i nie poskarżył się na kolegów, zostawał wciągnięty do klanu i przyjęty do konwiktu. Zakład był na owe czasy bardzo nowoczesny, aczkolwiek elektryczność instalowano tam dopiero w początku lat dwudziestych XX w.

Rytm dnia zaczynał się od pobudki o 6.00, mycia się w miednicach (każdy uczeń we własnej, stojącej w stopach łóżka, ręczniki były też osobiste), a do śniadania nie wolno było rozmawiać. Po ubraniu się następował wymarsz do wielkiej kaplicy, gdzie każdy miał swoje miejsce, a po modlitwie uczniowie udawali się do tzw. muzeum, to jest sali, gdzie każdy miał własny stolik z przyborami do nauki, i tam przygotowywał się do lekcji, przed przejściem do szkoły.

Obsługa była ściśle męska: służący (lokaje), kelnerzy, kucharze itd. Kobiet w zakładzie nie było. Najgorszą karą był wyjazd z zakładu „w koszu" — to jest bezpowrotnie, ale gorszą jeszcze ponoć hańbą było ostrzyżenie delikwenta na „nulkę". Inną karą było założenie odpowiedniej maski i napisu na piersi „jestem osłem", w tym trzeba było spacerować po korytarzach szkolnych w czasie przerw lekcyjnych, na których też nie wolno było rozmawiać.

Nauczycielami byli na ogół księża, ale każdy z nich był specjalistą na niezwykle wysokim poziomie, bardzo oddany przedmiotowi, który wykładał.

Zakład miał swojego lekarza (przez spory czas był nim dr. Ausobsky), izolatkę — na wypadek stwierdzenia jednostkowej choroby zakaźnej i szpital o 200 łóżkach, przygotowany na okoliczność masowej epidemii w konwikcie czy nawet w mieście. Szpital ten miał dobrze wyposażoną salę operacyjną, instalację wodno—kanalizacyjną i od pocz. lat 20. — elektryczną. Oprócz kuchni była w Zakładzie własna piekarnia, pralnia, zatrudniano też krawca i szewca, którzy sprawnie reperowali odzienie wychowanków i personelu.

Była to jedna z najlepiej wyposażonych pod każdym względem szkół w Polsce. Posiadała oddzielne pracownie — np. zajęć praktycznych, która miała dwie sale: jedną do nauki stolarki, drugą do metalu i szkła. W pracowni fizyczno-chemicznej założona była instalacja gazowa i wentylacyjna. W pracowni biologicznej z muzeum przyrodniczym na każdym z 12 stołów stał mikroskop, a w humanistycznej wykładowcy mogli korzystać z epidiaskopu. Szkoła — jako jedna niewielu — posiadała własne, umieszczone na szczycie budynku obserwatorium astronomiczne z ruchomą kopułą, skąd można było obserwować nieboskłon z gwiazdami.

Olbrzymią wagę przywiązywano do sportu. Każda klasa miała swoje własne boisko do piłki nożnej i innych gier. Ćwiczenia odbywały się z reguły tylko w obrębie klas. Było też 6 pływalni, zamienianych w zimie na ślizgawki, boisko lekkoatletyczne, kort tenisowy. Położone obok zakładu tereny narciarskie przeznaczono wyłącznie do dyspozycji wychowanków. Prowadzono też zajęcia z przysposobienia wojskowego, a dla uczniów klas wyższych organizowano zawody strzeleckie.

Każdego roku w maju następował przy dźwiękach orkiestry wyjazd wszystkich chłopców na majówkę. Powrót odbywał się późnym wieczorem, z pochodniami.

Umuzykalniona młodzież mogła się uczyć dodatkowo gry na fortepianie, skrzypcach i niektórych instrumentach dętych czy na perkusji. Miejscowy teatr (drugi w Chyrowie) wystawiał sztuki, starając się czynić to w miarę profesjonalnie. Konwikt chyrowski to był polski Eton — niektórzy twierdzą, że ówcześnie stał na wyższym nawet poziomie. Opuściło go 6 tysięcy absolwentów, którzy rozsiali się, zwłaszcza w czasie II wojny światowej po całym świecie.

Zakład działał tylko 53 lata. We wrześniu 1939 r. został zamknięty, zaraz po zajęciu Chyrowa przez bolszewików. Zakonników wypędzono, pozwalając im zabrać ze sobą tylko to, co zdołali unieść w rękach. Obecnie owo olbrzymie założenie oświatowe przerobiono na obiekt wojskowy; można się tego tylko domyślać, wobec jego niedostępności — wejść strzegą uzbrojeni strażnicy. Pojedynczych księży przyjęły rodziny chyrowskie, po jakimś czasie zakonnicy wyjechali pociągami do swoich domów klasztornych — do Lwowa, a także do Starej Wsi leżącej w Bieszczadach. Kilku zakonników zasmakowało wolności, szczególnie jeśli w domach, które ich gościły, znalazły się ładne dziewczyny.

Dla sowietów najważniejszą sprawą było zdjęcie krzyża z wieży nad kaplicą, skuwał go przez kilka dni były lokaj klasztorny. Wzięto się następnie do niszczenia książek i eksponatów muzealnych; gabloty z unikalnymi motylami z muzeum przyrodniczego stały na rampie magazynowej na Posadzie Chyrowskiej i czekały w deszczu na załadunek — widział to na własne oczy Tadeusz Lewicki. Miano je ponoć dostarczyć do Drohobycza, gdzie przymierzano się do zorganizowania muzeum wojewódzkiego. Tadeusz widział też przyniesione z muzeum dwa wypchane ptaki i jeden tom encyklopedii powszechnej z hasłami od „Na" do „Ni". Zakwaterowano w Zakładzie dużo żołnierzy, w zimie zaczęto wycinać rosnące dookoła budynku drzewa na opał. Budynek niewidoczny przedtem z miasteczka, stał teraz na nagim pagórku.

Niemcy, którzy wkroczyli do Chyrowa z końcem 1941 r. zastali Zakład w okropnym stanie. Np. toalety były zabite gwoździami, a żołnierze ruscy załatwiali potrzeby fizjologiczne na strychach. Do oczyszczania budynku Niemcy zmusili miejscowych Żydów. Dali im oni też za zadanie sortowanie mnóstwa przechowywanych od zimy ziemniaków — były w większości przegniłe (czerwiec!), po przebraniu i oczyszczeniu wywożono je do gorzelni i przerabiano na spirytus. Pracujący tam Żydzi byli tak przesiąknięci okropnym aromatem, że czuć ich było na kilkanaście metrów.

Niemieccy okupanci zaczęli niebawem zwozić dużą ilość jeńców sowieckich, zziębnięci i nie dokarmieni zaczęli masowo umierać. Kiedy wybuchła epidemia tyfusu, ginęło ich co dzień kilkudziesięciu. Dożyło ich przed nadejściem frontu niewielu, reszta zmieściła się w jednym bydlęcym wagonie: scenę załadunku oglądali polscy kolejarze, między nimi Tadeusz Lewicki. Epidemia tyfusu przeniosła się na miasto, umierali przeważnie Żydzi — chyrowiacy, a też ci przywiezieni do Bąkowie spoza miasteczka. Panował wśród nich głód, a większość była ponadto osłabiona wyczerpującą, darmową pracą.

W Zakładzie miał być zorganizowany przyfrontowy szpital. Zaczęły się remonty, ale nikt nie widział, aby przywożono większą ilość rannych. Konwikt przestał ostatecznie istnieć jako instytucja po ponownym wkroczeniu wojsk ze Wschodu i wypędzeniu z tych ziem nas — Polaków.


Copyright (c) 2006 Instytut Lwowski
Warszawa
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


Powrót

Licznik