Arcybiskup Józef Bilczewski
O MIŁOŚCI OJCZYZNY
List Pasterski na Wielki Post 1923


(fragmenty)

Fragmenty pochodzą z tekstu, zamieszczonego w tomie: Arcybiskup Józef Bilczewski. Listy Pasterskie, odezwy, kazania i mowy okolicznościowe. Tom III. Biblioteka Religijna, Lwów 1924. Redakcja składa podziękowanie Pani Krystynie z Bilczewskich Strzeleckiej za udostępnienie i wybór tekstu. Skróty zostały dokonane przez Redakcję za Jej zgodą.

Umiłowani moi!

Przez wiek przeszło wołał naród za prorokiem w świątyniach i domach: Zlituj się, Panie nad Syjonem w dobroci swej; spraw, niech odbudują mury Jeruzalem. Pięć pokoleń wznosiło błagania: "Pozwól nam Panie modlić się się znowu do Ciebie obyczajem przodków na polu bitwy z bronią w ręku, przed ołtarzem zrobionym z bębnów i dział, pod baldachimem zrobionym z orłów i chorągwi naszych". I wysłuchał Pan w miłosierdziu swojem modły, składane usty, łzami matek, żon, sierot, poparte krwią najlepszych mężów w narodzie. Mamy zwrócone fundamenty naszego Jeruzalem, ojczyzny naszej. Od krańców do krańców naszej ziemi odprawia się najświętsza Ofiara na ołtarzach, otoczonych własnem wojskiem i działami naszemi, pod baldachimami zrobionemi z orłów i chorągwi naszych. Teraz czas na odzyskanych fundamentach odbudować wielki, trwały, praworządny gmach państwowy. Zadanie to nie łatwe. Spełnić je mogą jedynie ludzie, mający duszę pełną miłości ojczyzny. Miłość bowiem jedna cierpliwa jest, nie szuka swego, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko wytrwa. Z niż i przez nią trud nawet największy przestaje być trudem, przemienia się w jarzmo słodkie i w brzemię lekkie. (...)

Mamy sporo mężczyzn, niewiast, młodzieży płci obojej - z radością to podnoszę - którzy przez czyny swe ofiarne w całej pełni zasługują na zaszczytne miano patriotów, czyli prawdziwych miłośników ojczyzny.

Obok tych istnieją krocie takich, których patriotyzm jest płytki, niski, zwyczajna miedź brząkająca frazesami w święta pamiątek narodowych, a nierzadko ku chwale i korzyści własnej, osobistej. Patrioci to dla siebie a nie dla ojczyzny. Wielu z tych krzykliwych patriotników próbuje nawet ześwicczyć miłość ojczyzny, wyzuć ją z treści religijnej, zastąpić godło praojców: "Bóg i Ojczyzna" hasłem: Honor i Ojczyzna, jak gdyby honor ludzki, nieoparty o honor Boga, mógł ostać się na dłuższą metę. (...)

Najliczniejsi zaś są ci, co z winy, a może i bez winy własnej, niedość są uświadomieni, jak wielkim dobrem jest ojczyzna i własne państwo, stąd niedość czują się zespoleni z cxałością narodu, niedość dbają o rozwój jego życia zbiorowego, żyją tylko, albo prawie tylko, dla siebie, dla swojej rodziny. Masa to rzec wolno, bierna jeszcze w życiu narodowem i państwowem, ciało tylko z ciała ojczyzny, a nie duch z jej ducha.



Copyright © 2001 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Oddział w Krakowie.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Fragmenty listu pasterskiego
św. ks. abp. Józefa Bilczewskiego,
metropolity lwowskiego, 1923 r.

Życie, stosunki rodzinne, społeczne, polityczne, nastręczają każdemu człowiekowi, od młodości, aż do deski grobowej, różnych i licznych sposobności, do ujawnienia, praktykowania prawdziwej świętej miłości ojczyzny. (...) Najpierw o źródle, z którego miłość ojczyzny czerpać mamy, o pierwszej podstawie, na której się wspierać, o najwyższej pobudce, którą ona stale kierować się powinna. Otóż chrześcijanin, jak wszystko inne, tak i swoją ojczyznę ma kochać w Bogu i dla Boga. Kochać ojczyznę w Bogu i dla Boga znaczy najpierw tyle, co przyznawać zawsze i wszędzie, w umyśle i w sercu, i w działaniu radośnie i szczerze pierwsze miejsce Bogu, czyli Boga, Jego najświętszą wolę, kochać w ojczyźnie swojej. Podnieta, pobudka, w której poprzez ojczyznę, poprzez jej całe dzieje wciąż wypatrujemy, widzimy Boga, to ideał, który, rozumie się, nie tylko nie rozkłada, nie niszczy, nie osłabia uczucia, cnoty miłości ojczyzny, ale im nadaje najszlachetniejszą formę, nadludzki rozmach, zapał, Bożą siłę ku poświęceniu się co dzień dla jej dobra aż do oddania za nią życia. (...)

Postawienie Pana Boga na pierwszym miejscu, ojczyzny na drugim, jest prostym nakazem wiary i zdrowego rozumu. Ojczyzna, naród, państwo są bowiem tworem Pana Boga. Stwórca zawsze musi iść przed swoim stworzeniem. Dotknęliśmy tej myśli powyżej, trzeba nam ją jeszcze rozprowadzić. Rzecz jasna, że ojczyzna, naród, państwo nie jest tworem Bożym w taki sam sposób jak Kościół katolicki, który został ustanowiony bezpośrednio przez Syna Bożego i jest konieczny dla zbawienia wszystkich. Możliwe nawet, że w pierwotnym planie Bożym, tj. na wypadek, gdyby Adam nie był podniósł buntu przeciw Stwórcy i przez ten bunt nie był wprowadził rozprężenia w duszę własną i swego potomstwa, ludzkość byłaby została jednojęzyczną i tworzyła jeden tylko naród przez cały czas swego pielgrzymowania na ziemi. Gdy jednak rozbicie się pierwotnej rodziny ludzkiej stało się rzeczywistością, Bóg, który wszystkie swoje dzieła prowadzi ku coraz większemu rozwojowi, postanowił też z pyłków szczepowych, plemiennych, rasowych wytworzyć ustroje wyższego rodzaju, to jest narody i państwa. Na wykonawców tej swojej woli, na pomocników do wypracowania tych ustrojów powołał równocześnie najmędrszych, najdzielniejszych przedstawicieli poszczególnych ludów. Niepodobna określić w szczegółach, ile Bóg, a ile ludzie są twórcami narodu. Dopiero na sądzie ostatecznym okaże się w całości, co Bóg pierwotnie stworzył, co o każdym ludzie zamierzył, co popierał, a co tylko w tworzeniu się państwa dopuścił. Wtenczas też dopiero wyjdzie na jaw, co ze swej strony człowiek z myśli Bożej rozwinął, a co spaczył i wykrzywił. W każdym razie jest rzeczą pewną, że Bóg zapoczątkował poszczególne narody przez to, że wyposażył jednostki, rodziny, gromady, szczepy osobnymi talentami, siłami już wyższymi, już mniejszymi i zakreślił, wytyczył im szczególne zadanie, czyli osobne posłannictwo w wielkiej rodzinie ludów. Przez takie ustopniowanie swoich darów Bóg wycisnął na poszczególnych plemionach, szczepach osobne piętno, pobudził je do podziału, do współzawodnictwa w pracy dla dobra, dla rozwoju, postępu zewnętrznego całej ludzkości. A także przez tę różnicę i rozmaitość w rozdziale swoich darów i posłannictwa Bóg wszedł, rzec można, w osobny stosunek do każdego ludu, narodu, którego nie ma do innych narodów, a naród znowu w osobny, szczególny stosunek do Pana Boga, odmienny od stosunku, w jakim do Niego pozostają wszystkie inne narody.

Tak pojmowali stosunek narodu do Pana Boga i wiążące się z tym stosunkiem szczególne zadania narodu najwięksi, najszlachetniejsi patrioci wszystkich minionych wieków. W imieniu wszystkich naszych takie uczynił wyznanie i wezwanie ks. Piotr Skarga: "Nie dlatego tylko miłujmy ojczyznę naszą, że nas żywi, ale iż jest ustanowienia Bożego". Zdawałoby się, że rzecz to rozstrzygnięta na zawsze. Tymczasem, jak gdzie indziej, tak i u nas w ostatnich czasach znaleźli się ludzie, którzy przyznanie pierwszeństwa Bogu, uzależnienie ojczyzny od Pana Boga, osadzenie miłości ojczyzny na miłości Boga uważają za ujmę dla ojczyzny i wywołują hasła, że naród rozproszony w jednostkach, a zwłaszcza skupiony w swych przedstawicielach w sejmie, sam jest suwerenem, czyli najwyższym panem, niezależnym od nikogo na ziemi i na niebie, że państwo nowoczesne musi w całości uwolnić się od Pana Boga; że Bóg przy stanowieniu ustaw w parlamentach, sejmach, na zebraniach wiecowych nie ma nic do mówienia, że przykazania Boże obowiązują jeszcze co najwyżej w murach kościołów, w zakrystii. W hasłach tych wypowiedziała się, dotarła także do nas największa herezja ostatniego stulecia, która zaprzecza istnienia Pana Boga; albo, jeśli je jeszcze uznaje, głosi równocześnie, że Bóg nie miesza się do spraw tego świata, bo i nie może, choćby chciał. W dalszym ciągu zwolennicy tej fałszywej nauki szerzą brednie, że gdy Bóg w naszych czasach jest ubezwładniony i niczym, to za to wszystkim, wszystkowiedzącym, wszechmocnym bogiem jest lud, który rozstrzyga większością swoich głosów, co jest dobre, a co złe; który rozdaje wszelką władzę w państwie, komu chce i odejmuje ją jako sobie wyłącznie należną, kiedy chce. (...)

Pozornie na stanowisku religijnym, w rzeczywistości zaś także bezbożnym, stoją wszyscy nadpatrioci, którzy z Pana Boga uczynili sobie jakieś bożyszcze narodowe, do którego na wszystkie sposoby w latach wojny, wierszem i prozą, wołali: "Nasz Boże, zniszcz naszych nieprzyjaciół, niech ziemia ich, miasta i wsie zamienią się w pustynię". Zamiast przystosować wolę swoją do najświętszej woli Bożej, ludzie ci usiłowali wymusić na Bogu przystosowanie się Boga do ich woli, uczynić Boga sługą jednego narodu, wbrew najsłuszniejszej sprawie innych narodów. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie wolno narodowi wołać do Boga: "Boże nasz, pomóż!" Wolno; jak wolno pojedynczemu człowiekowi mówić: "Boże mój!" Bóg bowiem jest tak samo Bogiem każdego narodu, jak poszczególnego człowieka. Ale jak nie godzi się narodu ubóstwiać, tak nie wolno też Boga unaradawiać. Głęboko ujął tę prawdę amerykański mąż, który powiedział: "Rzecz o wiele ważniejsza pamiętać i pytać się, czy naród jest z Bogiem, niż czy Bóg jest po stronie narodu".

O konieczności uzgodnienia miłości ojczyzny z wolą Bożą wspomniałem nie tyle przez wzgląd na co dopiero przytoczone głosy zagranicznych skrajnych nacjonalistów, ile raczej dla tego, że także u nas słyszy, czyta się nieraz takie wywody, iż najwyższym celem narodu, państwa narodowego jest wielkość, pomyślność jego doczesna, że gdy tej pomyślności nie można osiągnąć, obronić sposobem zgodnym z przykazaniami Bożymi, to wolno pójść za wskazówkami tak zwanej niezależnej etyki narodowej i zaleconymi przez nią środkami, przeciwnymi moralnemu prawu religijnemu. Zasada ta o podwójnej etyce, narodowej i religijnej, czy stosowana przez wrogów przeciw nam, czy przez nas stosowana wobec narodów obcych, zawsze jest błędną, fałszywą, pogańską. Zbiorowe życie narodowe, jeśli ma pozostać życiem prawdziwie ludzkim, musi tak samo być zestrojone, zharmonizowane z odwiecznym prawem moralnym, jak życie każdej jednostki ludzkiej. Dobro zresztą narodu, którego trzeba bronić złymi środkami i przeciw Bogu, nie jest nigdy dobrem rzeczywistym, ale pozornym, złudnym, trucizną, która wsączana częściej w organizm społeczny, sprowadza ostatecznie zawsze jego rozkład moralny. Słowem, istnieje wyższa miłość ojczyzny od tej, która dla ojczyzny pozwala deptać prawo Boże, a tą wyższą miłością to bezwzględna miłość dla prawdy, dla uczciwości, dla sprawiedliwości. W pacierzu zasada ta wypowiedziana prosto, jasno i na wszystkie stosunki i na każde położenie, na postępowanie jednostek i narodów w słowach: "Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi".

Kochać ojczyznę w Bogu, dla Boga i zgodnie z wolą Bożą, znaczy wreszcie kochać całą duszą Kościół katolicki, w którym Bóg złożył dla narodu dar swój największy: całą, czystą prawdę religijną i moralną. Kościół katolicki jest źródłem, z którego wypłynął idealny, chrześcijański nasz patriotyzm polski; jest kolebką, w której się wychował; spiżarnią, w której się przechował. Rozumiejąc w całej pełni znaczenie Kościoła katolickiego dla Polski, ks. Piotr Skarga te nieśmiertelne do narodu na wszystkie czasy wypowiedział słowa: "Królestwo Polskie na religii katolickiej się osnowało... na katolickiej wierze zbudowane jest. Ten stary dąb urósł, a żaden wiatr go nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus. Nie ruszać nam tedy tego fundamentu, nie podkładać obcego fundamentu pod budowanie stare, bo nastąpi wielkie zarysowanie murów Królestwa i Ojczyzny, a zatem i upadek. Przeciwnie, umacniać nam ten stary fundament, aby go żadne wraże zdrady nie podkopały". Gdzie indziej wielki miłośnik narodu upomina, żeby obie matki, Kościół katolicki i Ojczyznę, wiernie miłować, a niezgody między nie nie siać, bo się niezgodą obie zabiją. (...)

Taką chwilą sposobną dla okazania swej wierności dla obu matek naszych, Ojczyzny i Kościoła, jest właśnie doba obecna. W tej chwili bowiem uwijają się na ziemi polskiej tysiące fałszywych proroków, wysłanych do nas z workiem judaszowym z drugiej półkuli świata na oderwanie narodu od katolickiego korzenia - Chrystusa. Obcym przybyszom pośpieszyli z pomocą, wtórują niektórzy przedstawiciele nauki i radykalni politycy nasi, głosząc, że "człowiek od żadnego nauczyciela zewnętrznego, a więc ani i od Kościoła katolickiego, nie ma brać prawdy religijnej, ale każdy winien swoją religię odnaleźć w sobie, wydobyć ją z własnego natchnienia wewnętrznego. Kościół rzymski daje w swoich artykułach wiary tylko prawdy martwe i jest tym samym przeżytkiem; ludzkość dzisiejsza potrzebuje prawd żywych, a tych niezdolny jest wytworzyć rozum i tych dostarcza wyłącznie uczucie i wrodzony każdemu zmysł religijny". Przeciw tym wszystkim błędnowiercom: modernistom, nowoparakletystom, teozofom, spirytystom, nowochrzceńcom, badaczom Pisma św., adwentystom, zwolennikom niezależnego Kościoła polskiego podnosi lament utrapiona przez nich Rzeczpospolita, jak go niegdyś podniosła: "Utrapiona matka Korona Polska" przeciw błędnowiercom wieku siedemnastego: "Oświeciłam ich wiarą świętą, powszechną, katolicką, a oni poszli sobie szukać nowych sektarzów opinii, nauką apostolską wzgardziwszy". Kościoła katolickiego ci nowinkarze religijni, heretycy i półheretycy nie zniszczą, ale w każdym razie rozbijają jedność religijną i narodową i, wiednie czy bezwiednie, w tej szkodliwej robocie schodzą się z największymi zewnętrznymi wrogami narodu.

Copyright © 2005 "Nasz Dziennik"
Wszystkie prawa zastrzeżone.


Powrót
Licznik