Czesław Mączyński

Boje Lwowskie

Część I. Oswobodzenie Lwowa
(1-24 listopada 1918 roku)

(fragment)

Pisownia oryginalna

Warszawa Nakładem Spółki Wyd. Rzeczpospolita

1921

Spis rozdziałów tomu I

Spis rozdziałów tomu II

  • Dzielnica trzecia
  • Komunikaty wojenne
  • Rządy Ukraińskie
  • Wojsko Ukraińskie
  • Wojsko POlskie
  • Wartość bojowa żołnierza
  • Organizacja i zaopatrzenie
  • Ilość Wojska Polskiego
  • Starty Wojsk Polskich
  • Zakończenie


Obrona Lwowa zadziwiająca swem bohaterstwem, siłą wytrwania i ogromnego napięcia woli zbiorowej całego polskiego społeczeństwa Lwowa, to zasługa tych wszystkich, którzy ochotnie, a w przeważnej części dobrowolnie do walki stanęli, to zasługa w pierwszej i najwalniejszej mierze tego szarego żołnierza polskiego. Uważał się on za takiego od pierwszej chwili walki, bez względu na wiek i płeć, i był szczęśliw i dumny, że mu danem było walczyć i ginąć pod tym imieniem dla sprawy ojczystej.

W drugiej mierze zasługa tego cudu, przed oczyma naszemi dokonanego, spada na społeczność lwowską i jest jej nieodłączną własnością. Tylko tak wysoko narodowo czujące obywatelstwo mogło poświęcić tylu swoich najbliższych, mogło samo ponosić liczne straty i udręki, a mimo to nie zachwiać się w całości swej ni razu, nie wystąpić w zdecydowanej formie przeciw kontynuowaniu srogiego krwi przelewu. Nie wiem, czy wiele znalazłoby się miast na świecie, któreby zdolne były przetrwać część drobną tego, na co Lwów przez okres siedmiomiesięcznych bojów był narażony. Jednak cierpiał wytrwale i do walki zachęcał — choć zdawało się opuszczony przez wszystkich.

Uważając tedy masę żołnierską za właściwego obrońcę Lwowa i oddając cześć zasłudze polskich mieszkańców miasta, mogę i powinienem przedstawić okres tych heroicznych zmagań, by oddać możliwie najwiernej wypadki tamtejsze i przekazać je potomnym jako obficie podsycany płomień bezbrzeżnej miłości ojczyzny. Choć sam byłem naocznym świadkiem, spróbuję przedstawić je możliwie objektywnie i nie nadać dziełu cech pamiętnika, osobistym sosem podlanego.

Całość bojów lwowskich na trzy podzielą części, z których pierwsza pod tytułem „Oswobodzenie Lwowa" zawrze czas od pierwszych przygotowań po dzień 24 listopada 1918. Miał okres ten najszczytniejszy dzień jeden, a był nim niezapomniany dla nikogo, kto go przeżył, dzień 22 listopada. Dniem tym powinienem zamknąć opowiadanie niniejsze. Uważam jednak, że i dwudniowe po nim wypadki lwowskie organicznie się łączą z poprzedniemi i pod ten sam tytuł należą.

Dalsze części, które chciałbym opracować, to „Obrona Lwowa" rozpoczęta z chwilą zdobycia i uspokojenia całego Lwowa, a sięgająca po dzień 14 maja 1919, dzień zdecydowanej ofenzywy polskiej.

Trzecia część przedstawi koleje ofenzywy tych sił lwowskich, które razem zdobyły miasto i razem w braterskim, zgodnym wysiłku gród ten przed nawałą czerni obroniły. Tytuł jej brzmieć będzie: „Ofenzywa wschodnio-galicyjska brygady lwowskiej i 5 dywizji".

Nie wszystko mogłem, nie wszystko chciałem jeszcze opowiedzieć. Niepoślednią odgrywał tu rolę wzgląd na interes państwowy. Liczyłem się nadto z mundurem żołnierskim. Nie chciałem również dotykać kwestji niemiłych, lub gorszących, nie chciałem podsycać i wznawiać waśni i tarć partyjnych.

Licząc się z objętością dzieła musiałem się skracać. Stąd wiele momentów mniej ważnych dla całości, stąd mnóstwo przewspaniałych działań bojowych pominięto zupełnie. Odkładam je na lepsze czasy. Unikałem nadto w rozprawie, przeznaczonej dla szerszego ogółu, przeładowania opowiadania rozważaniami fachowemi, taktyczno -strategicznemi. Pomieszczałem te jedynie, które każdy laik zrozumieć może i tyle jedynie, ile potrzeba do należytego zrozumienia toku opowiadania.

Dla przyszłych historyków muszę podnieść jeden jeszcze moment, mający swe źródło może w charakterze polskim, może tylko w usposobieniu i przyzwyczajeniu części narodu, przyzwyczajeniu sięgającem czasów wojny światowej. To wyolbrzymianie czynów własnych — bojowych szczególnie — ta chęć błyszczenia, która opanowywała ludzi nawet wtedy, gdy za podstawę swą miała świadomy fałsz, historyczną nieprawdę lub zmyślony czyn. Oskarżenie poważne, ale zaznajomił się z nim każdy dowódca, który bezstronnie całość mógł oglądać.

Czy nie było i we Lwowie wypadków tej choroby żołnierskiej, związanej nieodłącznie z psychologją wojny? Owszem, mnóstwo w czasie trwających bojów, więcej jeszcze po ich zakończeniu. Przytoczę charakterystyczny przykład. Zdobycie pewnego, ważnego objektu przypisywało sobie dotychczas ludzi... trzynastu (czy mam ich imiennie po kolei wyliczać?), z których każdy — niektórzy na piśmie — twierdził, że on był tym jedynym dowódcą, który zdobył i zajął ważną placówkę. Kilku z nich nawet plan za swoją własność uważało i kładło na karb własnej jedynie inwencji. Podziwiałem tych ludzi, którzy tyle odwagi (tak nazwijmy ten rys charakteru) posiadali i to wobec mnie, o poinformowaniu którego mogli chyba przypuszczać.

Wskazana więc jest ostrożność w czerpaniu z opisów czynów własnych i cudzych. W bojach lwowskich — a nawet w wojsku polskim w dużej mierze — liczyć się trzeba ponadto z innym przykrym objawem: ze stronniczością partyjną (polityczną) i organizacyjną (przynależność do pewnych rodzajów broni lub grup wojskowych). Stąd często spotykana dążność do wywyższania — na podobnych jak i poprzednie podstawach — grupy własnej organizacyjnej czy partyjnej, a poniżania, lub umniejszania albo zupełnego zaprzeczania czynów grupy innej.

Obrona Lwowa to rzecz wielka i wspaniała, uznana w całej społeczności polskiej. A jednak wiele o niej podań i opisów nieprawdziwych, pisanych i drukowanych, świadomie błędnych lub z nieznajomości i nieświadomości pochodzących. Tyle do wiadomości przyszłych historyków, którzy czerpać będą wiadomości z druków i źródeł pisanych.

LWÓW.

Chlubną, zaszczytną miał kartę w dziejach niepodle­głej Rzeczypospolitej Polskiej. Czy w czasie wojen koza­ckich, kiedy nieprzejrzane tłumy czerni kozackiej i tatar­skiej waliły utartymi szlaki, by zmóc go, czy w czasie wszystkich wojen tureckich i wagonów tatarskich, czy wreszcie w czasie szalejących po ziemiach polskich za­wieruch i potopów szwedzkich, zawsze podnosił dumnie na blanki swoje sztandar Rzeczypospolitej, zawsze chrobry i nieugięty gotował się do jego obrony, lub walczył w dłu­giej, bohaterskiej obronie — choć zdawało się — wszystko stracone. Wiary jego ni chęci obrony nic i nigdy zachwiać nie potrafiło. Ni masy wroga, ni okrucieństwa jego, nie liczące się z żadnemi wzglądami ludzkości, a topiące w morzu krwi—nawet bratniej—wszelki opór, ni wreszcie przedzierające się przez tłumy miejskie w popłochowym odwrocie resztki wojsk regularnych Rzeczypospolitej.

On i jego mieszkańcy, one „łyki lwowskie" uszlachceni od czasów nobilitacji Lwowa (w r. 1658) i mający prawo noszenia karabel mieszczanie lwowscy zawsze sta­wali chlubnie, w szeregach, zawsze gotowi byli poświecić raczej wszystko— życie i całe mienie swoje—ale nie ulec i wrogowi nie poddać się.

Choć najczęściej ze wszystkich miast polskich oglądał pod murami swemi wrogów Rzeczypospolitej, nie uległ krom razu jednego jedynie i to w czasach, powszechnego upadku ducha i woli narodowej. Krom krótkiego zresztą opanowania murów jego przez wojska Karola Xli, żaden inny uzbrojony wraży żołnierz nie władał w nim i nie kroczył po brukach jego inaczej, niż związany pętami niewoli.

Kiedy zaś w tragicznych latach rozbiorowych zjawił się w nim żołdak austrjacki i nowej przysięgi wierności zażądał, miasto i wszystkie jego stany odmówiły, tłómacząc to względami „dochowania wiary swemu monarsze, królowi polskiemu".

Raz jeszcze — niestety na krótko— załopotały w nim sztandary wojska narodowego. Byli to dumni, niezwycię-żeni ułani ks. Józefa. Witał ich Lwów gorąco i z ogrom­nym entuzjazmem, lecz wkrótce... opuścić musieli miasto, bo dzięki wpływom cesarskim taki zawarto traktat.

Skrył się więc w czasach reakcji świętego przymierza w podziemia, on w całości swej polski i naprawdę po polsku czujący Lwów, a najdzielniejsi, najpatrjotyczniejsi synowie jego zapełniali tłumnie kazamaty więzień austrjackich, lub dumni, niezwyciężeni i nieśmiertelni ginęli na szubienicach na „Górze stracenia", „hyclowską" przedtem zwanej, z okrzykiem: „Nie zginęła!"

Lwów, stolica zaboru austrjackiego, stał się głównym ośrodkiem polskiej myśli narodowej i państwowej i wy­trwał godnie i zaszczytnie w tej roli swej przez cały pra­wie ciąg—krótki tylko wyjąwszy okres—swej przynależno­ści fizycznej do państwa austrjackiego. Duchowo nigdy nie pogodził się ani z utratą niepodległości państwowej — ani z faktami rozbiorów i podziałów.

Zawsze jak był, tak pozostał i na wieki pozostanie miastem czysto i z ducha polskiem.

Historyk państwowej myśli polskiej przez cały czas rozbiorów zawsze zawadzić musi o Lwów, jeśli już tu nie szukać jej początków, zawiązków lub najbujniejszego roz­kwitu. O niego również musi się otrzeć historyk polskiej myśli politycznej i tu szukać początków różnych poczynań wolnościowych, nawet... rewolucyjnych.

Tak bujnie tętniło tu życie polskie, że nieraz widziało się Lwów jako stolicę myślową Polski, jako jej duchowego przedstawiciela i reprezentanta.

Polski z dziejów swoich i ducha swego Lwów był stale od zarania powstania swego polskim z mieszkańców swoich. Nie — żeby nie było w nim ludzi innych narodowości i "wyznań, ale ponieważ zawsze większość mieszkańców do polskiej przyznawała się państwowości i narodowości, ponieważ większość nieruchomości miejskiej i to od najdawniejszych, historycznie i dokumentarnie stwierdzić się dających czasów w polskich trwale zostawała rękach. Jako w mieście handlowo sławnem i ważnem, leżącym na głównym, silnie wydeptanym trakcie handlu ze Wschodem zbierały się wszystkie nacje, które miały tu swe dzielnice, czy jeno ulice. Była więc dzielnica żydowska, były ulice Ormiańska, Serbska, Ruska, ale Polskiej nie było, bo polskiem było całe miasto.

Większość mieszkańców stale do polskiej przyznawała się narodowości. Raczej traciliśmy powoli w ciągu dziejów na rzecz wyznań obcych, niż zyskiwali. Ostatni przedwojenny spis ludności wykazał 52% rzymsko-katolików, prawie 37% mojżeszowego wyznania, a tylko niecałych 12% wyznania grecko-katolickiego. Z tego wszyscy rzymsko-katolicy, część grecko-katolików i część żydów przyznało się do narodowości polskiej.

W całości miasto przekroczyło w pierwszym dziesiątku XX wieku cyfrę dwustu tysięcy mieszkańców. Jakby na ironię dziejów miasto to założyć miał—czy tylko zmienić pierwotną jego nazwę książę ruski. Na paśmie niewysokich wzgórz w potocznej geografii lwowsko-tomaszowskimi zwanych, w szerokiej i bagnistej kotlinie małej rzeczułki, w obrębie miasta początek swój biorącej i wstydliwie niewonne nurty swoje pod sklepieniami kanałów ukrywającej Pełtwi, na europejskim dziale wód rozsiadł się gród, który miał być łącznikiem dwu mórz i strażnikiem szerokiej myśli państwowej polskiej „Od Bałtyku — po morze Czarne."

Do Lwowa samego, niemal do śródmieścia jego dochodzi od wschodu wyżyna podolska mająca tu swój zachodni kraniec, a zarazem najwyższe swe szczyty. Tu we Lwowie bierze początek po drugiej, zachodniej stronie miasta Roztocze Lwowsko-Rawskie. We Lwowie łączą się one i wysokimi szczytami swymi tu Kortumową Górą — tam Wysokim Zamkiem i Czartowską Skałą patrzą groźnie ku sobie ponad dachy i wieżyce miasta. Rozdziela je szeroko rozwarta dolina Pełtwi.

Z drugiej strony podsunęły się aż pod sam Lwów piaski dyluwialne od Sanowej niziny po zachodni kraniec miasta sięgające, a naprzeciw od strony północno-wschodniej mające swój odpowiednik w niżu Bugowym. Dopływ Bugu, lwowska Pełtew przepływa przez miasto z południa na północ i skręca tuż za miastem gwałtownie na wschód. Od niej wznosi się teren miejski na obie strony—wschód i zachód. Powoli i nieznacznie na wschód, by u wylotu miasta przejść we wzgórza znaczne, licznie poorane jarami i parowami, obficie zalesione a 120 do 150 metrów względnej wysokości mające; gwałtowniej zaś na zachód, by spotkać jeszcze na terenie właściwego miasta płaskowzgórze, słabiutko sfalowane.

Jako ostatnie wzniesienie wyżyny Podolskiej pod same prawie mury miasta starego dochodzi znaczny i gwałtowny stok wzgórza najwyższego niemal w okolicy (428 m.) całej: to góra zamkowa. Na niej to stał ongiś on zamek niezdobyty, dziś szczuplutki jedynie złomek muru pokazujący, a w zamian za to z usypanym na jego miejscu „Kopcem Unii Lubelskiej."

Od góry zamkowej lekkim łukiem w kierunku południowo-wschodnim, u granic miasta dzisiejszego ciągnie się najwynioślejsze i najbardziej strome pasmo ze szczytami Góra Piaskowa, Lonszanówka (Lasek cesarski), a mające od wschodu drugi odpowiednik Góry zamkowej — Czartowską skałą, wysoką na 414 m. Stok pasma tego ku miastu łagodniejszy, na zewnątrz gwałtowniejszy, częstokroć bardzo stromy o licznych załomach i jarach.

U rogatki łyczakowskiej na t. zw. Jałowcu skręca zachodni jego stok w kierunku południowym — północną kończyną jego sfalowania jest cmentarz łyczakowski — i stąd już poszyty parowami i jarami, nierzadko wprost niedostępnymi i zalesionymi prawie w swej całości, zmierza na południe. To wzgórze Pohulanki i Pasiek o średniej wysokości 360 m.

Pasmo to rozłożone w całości swej tuż poza miastem, o dość szerokiej podstawie, której kończyny daleko odbiegły od miasta. Od Pohulanki przez rogatkę Zieloną wychodzą dwa pasemka wzgórz jedno wprost na północ zakończone Górą Jacka głęboko w miasto sięgającą i dziś w całości już zabudowaną, drugie na zachód idące przez Snopków, Zofiówkę, kończące się Górą kadecką (341 m.) i jarami Wólki. One zamykają miasto od południa a choć pożłobione licznymi jarami — stąd nazwa Snopkowa, polskiej Szwajcarji — kończą się niedaleko miasta i tworzą ładne, przejrzyste i czyste płaskowzgórze zamykające miasto od południa i zachodu.

Już naprzeciw Góry Jacka i Kadeckiej wznosi się w południowo-zachodniej stronie miasta kopiasta, prawidłowo o ostrych stokach Góra Wronowskich, inaczej Cytadelą zwana (320 m.). Panuje silnie nad miastem. Na niej to zbudował rząd austrjacki Cytadelę i stąd bombardował miasto w r. 1848.

Od niej wprost na północ po słabo wznoszącem się w mieście wzgórzu wyrastają gwałtowne tuż poza miastem wzgórza Roztocza Lwowsko-Rawskiego. Początkowo silnie nad okolicą i miastem panujące, jak Góra Kortumowa (374 m.) dalej na północ o licznych i stromych jarach, zupełnie zalesionych, w którego lasach ulokowało się letnisko podmiejskie Brzuchowice.

Południowo-wschodnią kończyną tego pasma to również głęboko w miasto wrzynająca się Góra stracenia. Bieg zaś pasma taki sam jak i Pełtwi. Zamyka ono bowiem kotlinę Pełtwi najpierw od zachodu, dalej po skręcie na wschód od północy. Szczyty jego tuż przy mieście najwyższe (282—374 m.) panują nad wzniesieniami dalszemi a szczególnie nad wzgórzami Hołoska i Zboisk. (u wschodnich i południowych stóp pasma tego rozciąga się bagniste łożysko Pełtwi — szerokie miejscami na 3 km. — które zamyka resztę miasta od północy. W całości tedy Lwów to kotlina otoczona wdzierającemi się w środek miasta pasmami i odnogami wzgórz. Wzgórza wschodnie znacznie wyższe, licznie sfalowane, z jarami na południe i na zewnątrz miasta biegnącymi i szeroko poza miasto się rozciągające; pasma południowe mają jary w obrębie miasta i tuż poza jego obrębem przechodzą w słabo sfalowane płaskowzgórze, jak cała strona zachodnia ku północy jedynie (za dworcem głównym) w piaszczyste równiny i bagna przechodząca.

Północna połowa zachodnia silnie wzniesiona i mocno poryta jarami, równoległymi prawie do obwodu miasta. Na połowie wschodniej szerokie łożysko Pełtwi. W ocenie strategicznej powyższego położenia Lwowa podnieść się musi wypływające zeń następujące konieczności: przy obronie całego Lwowa najtrudniejszy do rozwiązania jest problem wschodni, mniej trudny północny łatwy zaś zachodni i południowy. Pierwszy wymaga bowiem stałego utrzymania wszystkich szeroko zakreślonych wzgórz, które potrzebują — z powodu łatwości podejścia — silnej obsady, gdyż albo łuk obronny szeroko musi być zakreślony, a wówczas obrona łatwa, albo przy mniejszym łuku obsada gęsta, gdyż z powodu nieprzejrzystości terenu zamykać musi wszystkie jary i parowy. Północna we wschodniej swej połowie ze względu na bagna pełtewne łatwa, wymaga jednak — choć niekoniecznie — obsady wzgórz Zboisk i Hołoska, zachodnia górzysta o jarach równoległych do obwodu, do obrony łatwa. Zachodnia i południowa strona miasta, jako przejrzyste płaskowzgórze, wymaga mniejszych sił do obrony. Linję obronną można tu prowadzić bliżej lub dalej miasta, można ją wyginać i zaginać, a jary i wądoły u końca miasta pozwalają na łatwe przerzucanie sił, manewrowanie nimi i t. d.

Jeśli obecnie rozpatrzymy pod względem strategicznym poszczególne części miasta właściwego, to rzuca się w oczy, że utrzymanie jakiejkolwiek części wschodniej połowy miasta przy stracie wszystkich lub poszczególnych jeno wzgórz okolicznych wschodnich jest niemożliwe. Jeden żołnierz ustawiony na odpowiednim miejscu wzgórza panuje ogniem nad poszczególnemi, głównemi ulicami, prowadzącemi prawie w linji prostej na zewnątrz miasta.

Wzgląd powyższy po stronie zachodniej miasta zupełnie nie istnieje. Tu można wroga zatrzymać skutecznie nawet na samej peryferji, można go nawet wpuścić w pewne ulice bez obawy narażenia całości obrony na niepowetowaną i niedającą się naprawić stratę.

Podobnie przedstawia się sprawa w południowej, nieco ale nieznacznie gorzej w północnej części miasta. Przy walkach ulicznych zasadniczą decydującą rolę odegra sposób zabudowania miasta, kierunek i jakość ulic miejskich. Wschodnia część miasta — jako starsza, zabudowana zupełnie ulicami prawie prostemi, łatwemi do obrony, trudniejszemi do zdobycia. Zachodnia natomiast ma wiele przestrzeni niezabudowanej (ogrody i parki) a dzielnica VI zabudowana prawie wyłącznie systemem will. Obrona więc łatwa, zdobywanie, rozszerzanie się i komunikowanie wzajemne znacznie łatwiejsze, ponieważ stwarza możność operowania w całym tego słowa znaczeniu. Tak więc i ze względu na najbliższe otoczenie miasta, i ze względu na wzgórza panujące, jak niemniej ze względu na sam sposób zabudowania miasta wyżej strategicznie stać będzie zachodnia jego połowa — licząc od Pełtwi.

Rozsiedlenie mieszkańców we Lwowie wedle wyznań następujące: Żydzi skoncentrowani wzdłuż Pełtwi — wąskim pasem po obu bokach i w części wschodniej miasta. Brak ich — względnie znacznie mniej mieszka ich w części zachodniej, która przechodzi ostatecznie w wyłącznie prawie polską dzielnicę VI. Od północno zachodniego krańca miasta rozległ się dworzec główny ze wszystkimi swymi magazynami, warsztatami i t. d. Stąd rozchodzą się linie kolejowe, które w stałych łukach otaczają całe prawie miasto i to tuż koło jego rogatek. W nim zbiegają się zarazem wszystkie linie wschodnio-galicyjskie — a jest ich 8 — i z żadnej z nich nie można się dostać na inną nie posiadając dworca głównego i mając zagrożone choćby ogniem tylko Podzamcze. „Kołowanie" kolejowe możliwe tylko bardzo daleko od Lwowa — bo przez Tarnopol — Chodorów — Stryj — Sambor — wszędzie w odległości ponad, względnie około 100 km. Linie kolejowe północne nieużyteczne zupełnie bez dworca głównego. Nakoniec słów kilkoro o roli Lwowa w czasie wojny światowej. Tragiczne położenie społeczeństwa polskiego, rozdział jego na trzy zabory, a dwie walczące ze sobą strony, niemożność wynalezienia jasnego, rozumowego, a niezbitego postępowania własnego wywołały — nie wątpię — z pobudek czysto polskich rozdział gwałtowny społeczności na dwa zwalczające się obozy. Jeden — enkaenowym zwany od naczelnej swej władzy Naczelnego Komitetu Narodowego — widział najmożliwsze do osiągnięcia i najlepsze — choć częściowe rozwiązanie sprawy polskiej w oparciu się o państwa centralne, wierzył w ich zwycięztwo i dobrowolnie obwijał się — niby bluszczem — około próchniejących tronów „mocarzy centralnych", drugi, który obejmował od początku całość ziem polskich, twierdził, że ¦najlepsze „rozwiązanie centralne" nie jest dla narodu całego tak korzystne, jak najgorsze rozwiązanie przeciwne, gdyż to da nam przynajmniej zjednoczenie i oświadczał, że z zaborcami Polski nigdy nie pójdziemy dobrowolnie, chyba tylko pod przymusem.

Na krótko oszołomił się Lwów wojną i już od września 1914 był najwybitniejszem środowiskiem polskiem — poza całym zaborem pruskim — stojącem wytrwale na stanowisku, że tylko pokonanie i rozbicie mocarstw centralnych może być dla rozwiązania sprawy polskiej korzystne, że wszelkie jakiekolwiekbądź łączenie sprawy polskiej z temi mocarstwami jest dla pomyślnego rozwiązania sprawy naszej mniej korzystne, bo może być dla niej zgubne. Lwów prawie w całości swej; z wyjątkiem nielicznych jeno grup politycznych, był od początku zdania, że korzystne rozwiązanie całej sprawy polskiej może nastąpić tylko w łączności i porozumieniu z mocarstwami zaprzyjaźnionymi (ententą). Lwów ni chwili nie wątpił, że tylko te mocarstwa wyjdą zwycięzko z wojny światowej, że one odniosą tryumf ostateczny i zupełny.

Nie mogę tu poruszyć wszystkich motywów i sposobów postępowania. Wspomnę jeno o nadzwyczaj ożywczym wpływie, jaki Lwów wywierał na całą prawie Polskę. Tu bowiem po raz pierwszy na terenie całych państw centralnych obliczono naukowo czas i szybkość zużywania rezerw i o dziwo, obliczenia te sprawdzały się z matematyczną prawie ścisłością, choć czynione przez niewojskowego.*)


*) „Wojna światowa w świetle cyfr i wpływ rozerw Kongresówki na dalszy jej przebieg" —. rzecz wydana tajnie i opracowana przez prof. Dr. Stefana Dąbrowskiego.

Kiedy w dalszym rozwoju wypadków wojennych nawet t. zw. Królestwo chwiać się zaczęło, cyfry przywiezione ze Lwowa natchnęły znowu wielu do wytrwania i kontynuowania jedynie celowej i rozumnej polityki. Stąd — ze Lwowa wyszła również myśl pierwsza rehabilitacji zaboru austrjackiego i po długich mozolnych staraniach doprowadziła wreszcie do znanej uchwały z 28 maja 1917. Wkrótce jednak wielu zaczęło ją różnie interpretować. We Lwowie wydawano i tajnie drukowano ulotne przyczynki, dokumenty i tajne pisma. Szalone wydawało się dla ludzi niewtajemniczonych w mechanizm nowoczesnej wojny postępowanie, nakazujące zachować spokój i wiarę w zwycięztwo wobec postępów ofenzywnych państw centralnych. Kiedy u wielu wywoływały one zwątpienie, chęć rewizji programu politycznego, we Lwowie wierzono, że ten niepowstrzymany pęd Niemców naprzód przyspieszy ich wyczerpanie i sprowadzi ostateczną klęskę. „ Nie pomylono się. Pomylono się jedynie w czasie, kiedy ostateczne rozwiązanie miało nastąpić. Przyspieszyły je bowiem czynniki, których przewidzieć i rozumowo umotywować było trudno.

Stąd ze Lwowa wreszcie wyszła myśl i akcja zorganizowania nieenkaenowych sił wojskowych polskich na końcową rozgrywkę wojny światowej, a początkowy żywot własnego państwa. Niestety, myśl ta wyszła nieco zapóźno, by planowo oddziałać na rozwój wypadków w całem państwie polskiem, na szczęście nie zapóźno dla pomyślnego rozwiązania sprawy kresów południowo-wschodnich w ogólności, a Lwowa samego w szczególności. Organizacją tą były Polskie Kadry Wojskowe, które stworzyć i któremi kierować mnie polecono.

KWESTJA UKRAIŃSKA I PRZYGOTOWANIA DO ZAMACHU PRUSKO-AUSTRJACKO UKRAIŃSKIEGO.

Próchniejąca od wieku Austrja, hołdująca stale zasadzie divide et impera w tym celu, by zdusić i unieszkodliwić ruch wolnościowy polski, stworzyła i rozogniła dwa w Galicji ruchy, na szeroką zakrojone skalę. Jeden — to szatański ruch szelowski na zachodnią obliczony Galicję, drugi we wschodniej połaci kraju — ruch ruski, wywołany i rozogniony w tym samym okresie. Od tego czasu stale popierał Wiedeń ruch ów, szczególnie silnie w momentach, gdy Polacy stawali się dla Austrji groźni, gdy wysuwali nowe żądania wolnościowe, lub narodowościowe. W ten sposób z wyznania religijnego, modlącego się jeszcze za naszej pamięci w cerkwiach swoich bardzo często w języku polskim (śpiew kościelny, różańce, kazania) stworzono w drugiej połowie XIX w. osobny naród. Wprawdzie nie miał on języka literackiego, nie wiedział jak siebie nazwać, ani do jakiej wspólności państwowej i narodowej się przyznać, mimo to zaczął się uważać za naród. Nazywany na miejscu przez siebie i nas Rusinami uważał się początkowo — w głowach prowodyrów swoich — za rosyjski—russki — w swym odłamie zwanym Świętojurcami. Ponieważ odłam ten ze względu na bliskie koneksje swoje z Moskalami stawał się coraz to niebezpieczniejszy, zaczęto przy wybitnym współudziale pewnych stronnictw polskich wytwarzać i budzić i popierać tych, którzy akcentowali odrębność narodu tego, a nie uważali siebie, jak pierwsi, za szczep Wielkorosyjski.

Ten drugi odłam nazywał się przez długie czasy ruskim (przez jedno s), Rusinami. Nagle pod koniec XIX w. znalazł dla siebie jako narodu nową właściwą nazwę — jakiej nie znała historja tych ziem — nazwę etymologicznie z polskiego wziętą — Ukraińców i Ukrainy. Stworzone dla nich osobne szkoły, do których wtłaczano przymusem całą młodzież grecko-katolicką (wyznaniowo) dały im wkrótce kadry inteligencji rozagitowanej, która niebawem opanowała znaczną część spokojnego ludu ruskiego nieprzebierającą w środkach agitacją, szaloną nienawiścią do wszystkiego, co polskie.

Chcąc zaś uwieńczyć swoją akcję szkolną, stworzeniem ostatniej kuźni dyplomów rozpoczęli u początku XX w. gwałtowną, nieprzebierającą w środkach walkę o utrakwizację wszechnicy lwowskiej. Nie chodziło im w walce tej o własną świątynię wiedzy narodowej — proponowano im bowiem osobny uniwersytet, jeno nie we Lwowie — ale o odebranie „Lachom" ciężką i mozolną pracą ich ojców zdobytego narodowego wiedzy dobytku.

W wir tej walki, która stała się polityczną w całem tego słowa znaczeniu, została wciągnięta lwowska młodzież akademicka, która stawać musiała w obronie — nieraz krwawej — swej almae matris — matki, duchowej żywicielki. Znalazła gorące oparcie i poparcie całego społeczeństwa lwowskiego i znacznej części polskiego. Walka ta zawsze i ciągle przez Ukraińców wszczynana — to demolowanie auli i niszczenie obrazów, to walka stopniująca się w narzędziach swych od polan przez noże, toporki do rewolwerów, które oglądać musiały zaciszne, choć walące się mury lwowskiej Wszechnicy. Walka ta toczyła się aż do wojny światowej z niesłabnącą energją, uświadomiła całą społeczność lwowską o celach i drogach Ukraińców, połączyła ją z borykającą się młodzieżą polską, nastroiła ją wojennie. Dwa odłamy Rusinów galicyjskich pierwszy zwany później Starorusinami lub Moskalofilami i drugi ukraiński — znalazły wkrótce swoich możnych i hojnych protektorów poza terytorjum austrjackie. Byli nimi Rosja i Prusy-Niemcy.

Uderzenie" bałkańskie — odpadnięcie Bułgarji i Turcji dopełniło reszty. Równocześnie wzmogły się trudności wewnętrzne w żandarmskich dotychczas Niemczech i rozpadającej się od dawna Austrji. Rozgowory ich — wrześniowe i październikowe — telegraficzne — z Wilsonem są widomym i ciągle potęgującym się znakiem, że wkrótce ujrzy ich świat cały na kolanach. Wówczas to - w pierwszej połowie października — gwoli ratowania Austrji i wymignięcia się od twardych dla niej warunków wilsonowskich odżyły wśród sfer rządzących austrjackich idee stare — podnoszone swego czasu energicznie przez naszych Smolków, Zyblikiewiczów i innych aż do ostatnich przedwojennych czasów, idee przebudowy Austrji na podstawach narodowościowych. Miał powstać zlepek sfederowanych — pod jednym „błogosławionem" berłem zwyrodniałych Habsburgów żyjących narodów, wchodzących dotychczas w skład państwa centralistyczno-biurokratycznego.

17 października ukazał się po długich konferencjach z posłami parlamentarnymi wszystkich narodowości, a wbrew woli wielu nacji manifest cesarski Karola, zapowiadający, że każdy naród ma utworzyć na własnem terytorjum własne państwo, że mają utworzyć się rady narodowe z posłów poszczególnych narodowości i t. d. W odniesieniu do nas manifest zapowiadał, że nie przesądza w żadnym kierunku połączenia się polskich terytorjów austrjackich z niepodległem polskim państwem. (Patrz dodatek Nr 1). Pół wieku wcześniej możeby to pomogło i uratowało Austrję, dziś już było zapóźno. Dziś manifest ten był jeno nieprzemyślanym zupełnie, zdenerwowanym krokiem „nerwowego" z powodu tłoczących się wypadków rządu i cesarza austrjackiego, przewożącego swe lary w 70 wagonach z miejsca na miejsce. Jakżeż bowiem wyobrażano sobie tę „nową Austrję" razem z "„państwem ukraińskim", do którego nie miano mieć żadnego połączenia, gdyż ziemie polskie odstępywano „wolnej i niepodległej Polsce"?

Aeroplanami nie zamierzano chyba komunikować się z nową swoją dzielnicą. Krok ten da się jedynie wytłómaczyć jako szatańska chęć ginącej już Austrji zaszachowania „austrjackich" Polaków Ukraińcami, zatrzymania zachodnio - galicyjskich ziem polskich pod „błogosławionymi rządami austrjackimi". Miłe i ładne słowa, lecz szatańskie plany. Społeczeństwo polskie — z wyjątkiem nielicznych jednostek, posłowie polscy i „rząd warszawski" stali na stanowisku, że Austrja winna oddać Polsce całą Galicję, gdyż całą od Polski zabrała. Załatwienie sprawy ukraińskiej będzie rzeczą polskich czynników państwowych i politycznych.

Tu trzeba szukać przyczyny konszachtów habsburgsko-ukraińskich, chęci zatrzymania jeśli niecałej to przynajmniej znacznej części Galicji, stworzenia ewentualnie przez „Tyrolczyków Wschodu" pomostu między Habsburgami a Ukrainą naddnieprzańską. Czy akt ten zadowolił Ukraińców? Stanowisko posłów ukraińskich i ich konferencje czy zastrzeżenia wobec czynników rządowych w Wiedniu nie odkryte dotychczas. Archiwa rządowe jeszcze zamknięte. Przyszli badacze wynajdą tam niewątpliwie wiele cennego dla nas materjału. Stanowisko społeczeństwa ukraińskiego da się odzwierciedlić z pism i uchwał zebrań.

Spróbujmy je naszkicować! Uchwyciło je jasno i niedwuznacznie „Diło" (organ ukraińskich nacjonalnych demokratów) w dwu artykułach w Nr 238 z 19 października. Jeden redakcyjny p. t. „Prowizoryczny akt" po wyliczeniu strat, jakich wymagałoby od Ukraińców przyjęcie manifestu (rezygnacja z osiągnięcia narodowej jedności, połączenie z państwem, które z wojny wychodzi wprost bankrutem i t. d.) zapowiada, że można się zgodzić na to wszystko pod warunkiem, że „państwo austrjackie niezwłocznie i raz na zawsze za pomocą realnych gwarancji położy kres polskiemu zwierzchnictwu nad ukraińskiemi ziemiami Chełmszczyzny i Galicji wraz z tak zwaną Łemkowczyzną". Jakie to miały być one realne gwarancje klaruje w następnym artykule p. t. „Czego chcemy" p. O. N. (Osyp Nazaruk). Chodzi więc im o to, by oddano natychmiast do ich wyłącznej rozporządzalności wojsko i administrację. Przy pierwszym żądają: wydzielenia Ukraińców ze wszystkich formacji, złączenia ich w osobnych ukraińskich oddziałach i rozmieszczenia na ukraińskiem terytorjum, nadto oczyszczenia pułków wschodnio-galicyjskich z obcych (naturalnie polskich) elementów, przeniesienia Ukraińskich Siczowych Strzelców niezwłocznie do Lwowa i t. d. Jak zobaczymy w dalszych rozdziałach austrjacka Komenda naczelna (A. O- K.) spełniła skrupulatnie wszystkie powyższe żądania. (Patrz dodatek Nr 2).

Już na trzy dni przed ukazaniem się manifestu zwołano na 18 października do Lwowa „Ukraiński Ustanowczi Zbory", a na 19-ego zjazd „notablów" wszystkich ukraińskich partji Galicji i Bukowiny. Na pierwszym utworzono „Ukraińską Nacjonalną Radę", która miała stać się „konstytuantą tej części ukr. narodu, która żyje w austr.-węg. monarchji" i „miała prawo i obowiązek wykonać w chwili jaką uzna za odpowiednią imieniem ukr. narodu jego prawo samostanowienia i postanowić o państwowej bytności wszystkich ziem ukr." i „przedsiębrać wszystkie postanowienia i kroki o charakterze reprezentacyjnym, ustawodawczym i administracyjnym, by wprowadzić w życie poprzednie". (Patrz dodatek Nr 3). Na drugim ogłoszono uroczyście „państwo ukraińskie", w skład którego wchodzić mają wszystkie ziemie ukraińskie monarchji austr.-węg. Z Galicji powiaty na wschód od Sanu, a ponadto powiaty górskie zach. Galicji (Łemkowszczyzna) aż po Piwniczną. (Patrz dodatek Nr 4). W uchwałach powyższych bije w oczy brak jakiejkolwiek wzmianki o przynależności i łączności państwowej tej „Ukraińskiej Derżawy". Można było coś niecoś wnioskować z usunięcia się od uchwał i z „zajawy" Wityka (na placu św. Jura) wzywającej „do walk za zjednoczoną, ukraińską republikę" ukr. socjalistów. Wyjaśnienie nastąpiło wkrótce.

Wówczas już bowiem, w czasie zebrań onych wiązała prowodyrów ukraińskich umowa z cesarzem Karolem, której przed własnym narodem wyjawić nie chcieli, lub obawiali się wyjawić. Fałszywa polityka ukraińska na dwie strony. Wskazywały na to wiadomości o telegramie Hughesowym, idącym wprost z kancelarji gabinetowej do Kościa Lewickiego w czasie obrad z 18 października. Ciekawie określiła uchwały galicyjskie ukraińska „Robitnicza Gazeta" organ „Głównego Nacjonalnego Sojuza" pozostającego jak wiadomo pod prezesurą Winniczenki. Wyrzuciwszy „zakordonnym ziemliakom" oportunizm, lojalność i łączenie się z tem, co już nie istnieje, pisze: „My ne torhajemoś wże formy prawlinnyj majbutnoj ukraińsko-halickij derżawy. Wona obijdena chytro i tut pachne jakimś nowym tronom pid skiptrom kotrohoś z mołodich Habsburgów". („Diło" Nr 246 z 29/10).

Dla jakich celów poszli Ukraińcy na tę grę podwójną, na krótką obliczoną metę? Znowu oddam głos ukraińskiej gazecie tym razem „Ukraińskiemu Słowu", które w Nr 250 z 31 października pisze w artykule p. t. „Rozstrzygnięcie zbliża się": „... Gdyby ukraińska rada narodowa była ogłosiła przyłączenie do Ukrainy, to ułatwiłoby to znacznie stanowisko Polakom, bo w razie ogłoszenia przez nich przyłączenia Galicji do Polski, zagarnęliby tyle kraju, ileby tylko mieli siły w swej biurokracji, a austrjacki urząd jako likwidator dotychczasowych stosunków, nie miałby żadnego specjalnego interesu bronić ziemi ukraińskiej dla państwa ukraińskiego przed polskim państwem. W sytuacji wytworzonej rozumną uchwałą U.N.R. Polacy muszą postępować ostrożnie i poczynić cały szereg przygotowawczych kroków. I oni je czynią..." Do powyższego, jasnego sprecyzowania celów nie potrzebujemy nic dodać. Z którym z austrjackich czynników państwowych zawierali Ukraińcy tę umowę? Z odpowiedzialnym rządem, czy z nieodpowiedzialnym cesarzem, który stojąc na czele armji miał do dyspozycji całą F. O. K. Odpowiedź obciąży debet polityki dynastycznej i wojskowej. Rząd bowiem Hussarka, austrjackiego prezydenta ministrów, raczej skłaniał się ku naprawie błędu Czernina w pokoju brzeskim, a minister spraw zagranicznych Burian jeszcze w dniu 18 października oświadczał, że „uważa za najodpowiedniejszą linję Bugu, jako granicę między Polską a Ukrainą". Wkrótce jednak padli obaj, a „likwidacyjny gabinet Lammascha" miał wedle „Diła" (Nr 252 z 5/11) powziąć 31 października uchwałę, że rząd nie pozwoli na rozciągnięcie polskiej władzy na „ukraińskie ziemie", ponieważ przyznaje nacji ukraińskiej równe prawo do stworzenia samodzielnego państwowego organizmu. Zamach ukraiński organizowały od początku i przeprowadzały czynniki wojskowe, które otrzymywały odpowiednie rozkazy od A. O. K. Z nią znosiła się niemal wyłącznie U. R. M. Tam więc było to środowisko nieodpowiedzialne wszelkich przeciw polskości zamachów; to środowisko jedynie mogło dać się wodzić za nos Ukraińcom i nie połapać się na ich podwójnej, a obłudnej grze. Stwierdza to jasno w „Dile" (Ns 248 z 31/10) późniejszy ukraiński dygnitarz Dr. Baran w artykule p. t. „Wideń czy Kyiw", że „Wideński derżawni kruhy i nimećka presa zrozumiły sej nowotwir (państwo zach. ukr-) jak probu ratuwania Awstrii, czomu niehto publiczno ne zapełecziw..."

Ukraińska Rada narodowa w uchwałach swych z 19/10 wezwała w punkcie 111 wszystkie narodowe mniejszości, żeby ukonstytuowały się i niezwłocznie wysłały swych przedstawicieli do U. R. N. Czy wezwanie to odpowiadało ich tendencjom tolerancyjnym, czy też było tylko ogniem sztucznym, fajerwerkiem w świat puszczonym? Nie załatwia się chyba spraw tak ważnych między dwoma narodami, na jednej ziemi mieszkającymi w formie wniosków wiecowych, ale poprzedzają je zwykle i w całym świecie pertraktacje uprawnionych czynników stron obu. Tu tego nie było, ni przed, ni po powzięciu uchwał. Przeciwnie, wszystko od pierwszej chwili wskazywało na to, że Ukraińcy dufni w austrjacką i w własną siłę zbrojną usiłować będą zamachem załatwić sprawę przynależności państwowej tych ziem. Roi się w tych czasach przedlistopadowych w pismach ruskich od wezwań da zbrojenia się, do przygotowań na decydującą chwilę. Jakie zaś będzie ich stanowisko wobec Polski i Polaków, na ziemiach tych równie od wieków zamieszkałych, nie mogło dla nikogo ulegać wątpliwości. Odezwania „Diła" „Prócz z Polszczeju", rady „Ukraińskiego Słowa" (Ne 241 z 20/10), by Polacy nie żyli więcej krwią ich, wysprzedawali się i szli na zachód, artykuły ziejące nieopisaną, wściekłą nienawiścią do wszystkiego co polskie, powinny były upewnić wszystkie czynniki polskie, że tu rozstrzygnie jedynie miecz, rozstrzygnie walka na śmierć i życie. Mając tedy przez parlamentarnych posłów ukraińskich przygotowaną umowę z Habsburgami i austrjacką komendą naczelną (R. O. K.) przygotowuje się U. R. N. do objęcia rządów w Galicji wschodniej. Ponieważ wie, że w „ukraińskim" kraju nie pójdzie to gładko, chce wprzód zapełnić go wojskiem austrjackiem, złożonem z ukraińskich i niemieckich elementów „najlepszej jakości". Wystosowuje tedy pismo do R. O. K. w którem nie prosi — a w jednem tylko miejscu proponuje — ale żąda stanowczo i kategorycznie wypełnienia wyliczonych wojskowych żądań U. R. N.

Pismo to zamieszczone w całości w dodatkach (Patrz dodatek Nr 5.) powtarza ogólnie sformułowane żądania Barana i żąda przeniesienia jaknajszybszego formacji wojskowych austrjackich do Galicji wschodniej, oczyszczenia ich uprzedniego z elementu polskiego i czeskiego, zabrania wojskowych Polaków z Galicji wschodniej i t. d. i t. d. Z pułków czysto ruskich żąda po jednym bataljonie, z innych po jednej kompanji, gdyż oddziały tak wybrane muszą zawierać najlepsze jednostki ukraińskie. Austrjackie A. O. K. zaczęło spełniać skrupulatnie wszystkie powyższe żądania i użyło całego aparatu wojskowego, by Ukraińców, pupilów swych przygotować jak najlepiej do czekającej ich walki.

Najpierw podam te fakta współdziałania, które znane nam były przed zamachem ukraińskim. Sprytnie pracowała trójca szanowna i w takim ukryciu, że aż do zamachu niczego pozytywnego nie można było się dowiedzieć ani o dniu zaczęcia, ani o sposobie planowanej akcji. Dokumentów czy aktów, bezpośrednio na to wskazujących nie dostaliśmy w ręce nasze. Zdobyliśmy je dopiero potem; bardzo cenne u ks. Kamińskiego z Budna, najcenniejsze w aktach IV-tej Komendy generalnej i naturalnie w aktach konsulatu pruskiego.

Już we wrześniu zaczęły do nas do Lwowa przychodzić wiadomości, że opuszczające Galicję Wschodnią oddziały prusko-niemieckie, zostawiają chłopom ruskim i popom obficie broń i amunicję. Wiedzieliśmy o kilku utworzonych składach i spróbowaliśmy dowiedzieć się przez dobrze podstawione jednostki, jak na to zapatrywać się będzie żandarmerja i władze wojskowe austrjackie. Po porządnym nosie, jaki dostał jeden z komendantów żandarmerji za zbyt gorliwe, a nieuprawnione śledzenie za bronią, wiedzieliśmy, czego spodziewać się mamy. Nic dziwnego, że mnożyły się te składy, że specjalnie w pobliżu Lwowa były one przeobfite. Pozytywnie przez własnych szpiegów stwierdziliśmy składy takie w Zboiskach, Łaszkach, Sołonce i t d. Równocześnie ze Lwowa mimo przeobfitej policji wojskowej t. zw. miejskiej i garnizonowej mogli Ukraińcy przewozić wozami wcale nieumiejętnie przykrytymi broń i amunicję. Jedną z takich stacji rozdzielczych stwierdziliśmy przy pomocy stałego czuwania skautów w mieszkaniu Dr. Barana na ul. Wyspiańskiego. Późniejszy ukraiński dyrektor policji zbroił ludność tak obficie, że np. w przeciągu 24 godzin 6 wozów wyładowanych wyjechało od niego. Skąd brał Baran uzupełnienia do swego składu, nie udało nam się naonczas stwierdzić. (Wiadomości te zbierał skrupulatnie i mając przydzielonych skautów stwierdzał ppor. W. Dajczak). Urzędowy wgląd miałem w zaopatrywanie w broń, amunicję, a szczególnie karabiny maszynowe pułków ruskich we Lwowie stacjonowanych. Działo się to zawsze na skutek rozkazu A. O. K. przeznaczone niby dla formacji marszowych. Nadzwyczajnie hojnie gospodarzyły tu władze wojskowe austrjackie, w sposób niespotykany dotychczas, kiedy różne formacje miesiącami kołatać musiały o nową broń lub uzupełnienie K. M. O uzupełnienia te troszczyło się A. O. K. choć nie leżało to w jego kompetencji. Broń dla oddziałów w kraju przydzielać winno Min. Spr. Wojsk. Jeszcze więcej dała do myślenia nadzwyczajna troska A. O. K. o wyćwiczenie, wyekwipowanie i uzbrojenie „grupy Wasylowej". Umyślnego generała tam posłano, który zarządził pospieszne uzupełnienie braków. Rozkazy co do broni i amunicji przez referat amunicyjny przejść musiały, stąd raport cały do R. O. K. dostał się w nasze ręce. Grupa ta stała w południowo-wschodniej Galicji na Pokuciu i na Bukowinie, a składała się z ukraińskich legionów, strzelców siczowych baonów pokuckich, później hajdamackich i t. d. Przypadkowo dowiedziano się (z powodu wyrzekania na niewyspanie) że tejże samej nocy, kiedy obradowała U. R. N. zbudzono i wzywano do Hughesa wprost z kancelarji gabinetowej oficera sztabu gener., który sam jedynie po wyrzuceniu wszystkich mógł odebrać depeszę. Trwała ona 4 godziny i po natychmiastowej konferencji z generałem-komendantem, powiózł ją osobiście do Kościa Lewickiego. Treści naturalnie nie wybadano, ale wnioskować można było wiele z kilkakrotnych umyślnych dyskusji w odpowiedni sposób toczonych z odnośnym oficerem. Od zapalającego się w dyskusji i puszczającego niebacznie barwę wyżej wspomnianego oficera sztabu gen., który lubił orjentować się w sprawie polskiej, później ukraińskiej, w kilku dyskusjach można było coś niecoś o planach i zamiarach A. O. K. wyciągnąć.

Wiedzieliśmy o nakazanem przegrupowaniu wojsk, szczególniej grupy Wasyla, o pospiesznem ściąganiu do Galicji Wschodniej wszystkich kadr piechoty, artylerji i.t.p. Ze zdania zaś rzuconego w wysokiem rozdrażnieniu: „Probiert's nur mal was anzufangen, da bekommts ihr solche Prügel", można było śmiało wywnioskować, że wydano już odpowiednie zarządzenia wojskowe dla wszystkich oddziałów wojskowych. „Hier wird es Ukraine werden" nie pozostawiało wątpliwości o nakazanym z góry kierunku akcji. „Grupa Wasyla" Legion Ukraiński został rozkazem A. O. K. z 25/10 (Nr 48788) przeniesiony w całości do obszaru na południe od Dniestru. Tym samym rozkazem zniesiono co do niego wydany swego czasu (w r. 1915) zakaz werbunku, przeniesiono kompanie, uzupełniającą do Lwowa i pozwolono na utworzenie we Lwowie stacji poborowej.

Rozkaz R. O. K. o ściągnięciu całej artylerji wschodnio-galicyjskiej pospiesznymi transportami, kazał przypuszczać o zbliżaniu się decydującego momentu. Rozkaz wagonowania dla grupy Wasyla na 30 października kazał obliczać początek około 4 listopada. Kręcący się zbyt licznie po Lwowie oficerowie legionu ukraińskiego wskazywali na to, że święci się coś. Częste stosunki ich i ukraińskich cywilnych prowodyrów z oficerami austryjackimi i pruskimi dużo dawały do myślenia. Zwróciły również uwagę częste pijatyki w gronach takich o zażyłych stosunkach, zaczynające się dość późno w noc. Po posiedzeniach i naradach zapijali widocznie sprawę.

Osobisty adjutant komendanta miasta Mayer-Mallego poległy w początkowych zaraz bojach członek P. K. W. por. Kamieński również wiele cennych choć drobniejszych dostarczył nam przyczynków. Najważniejszą była dla nas wiadomość o osobnej konferencji z komendantem wojskowym gen. Pfefferem o dyspozycjach alarmowych. Z tej wiadomości przypuszczaliśmy, że muszą być osobne rozkazy do wystąpienia całego garnizonu lwowskiego w razie jakichkolwiek kroków naszych.

Dostarczane nam przez niego spisy oficerów przybywających do Lwowa wykazywały ogromną ilość nazwisk lub imion ruskich. Wszyscy z najrozmaitszych formacji i pułków z różnych austrjackich frontów zjeżdżali nagle tak licznie pod koniec października na urlopy do Lwowa.

W której z wojskowych władz austrjackich we Lwowie naonczas ulokowanych zbiegały się nici kierownicze w przygotowaniu tej akcji austrjacko-ukraińskiej, spróbujemy teraz orzec: Czy namiestnik gen. Huyn, czy komendant wojskowy (Militarkommandant) gen. Pfeffer czy dowódca 4 generalnej komendy gen. Goiginger? Wiadomo, że Huyn wypierał się i ręczył nawet słowem. Internowany później w Krakowie gen. Pfeffer, również kategorycznie oświadczał, że o niczem nie wiedział. Komendant miasta Mayer-Mally wystosował pismo do polskiej komendy we Lwowie, w którem ręczy słowem, że nie miał uprzedniej o zamachu wiadomości. Temu uwierzyć można, bardzo bowiem podrzędną spełniał rolę i piastował funkcję. Władzę wojskową w Galicji wschodniej sprawowały dwie niezależne od siebie (równorzędne) instytucje wojskowe, a to w t. zw. Hinterlandzie, sięgającym naonczas po linję Złoczowa, komenda wojskowa (Militarkommando) pod wodzą gen. Pfeffera i w t. zw. szerszym okręgu wojennym (weiteres Kriegsgebiet) od linji Złoczowa na wschód z dołączeniem całej Bukowiny i części Wołynia IV-ta komenda generalna pod wodzą gen. Goigingera. Kto zna skrupulatność władz austryjackich w zachowywaniu i ścisłem przestrzeganiu wzajemnych kompetencji, musi przyznać, że wszystkie zarządzenia wojskowe na tych dwu terenach działy się napawno za wiedzą i zgodą każdego z komendantów. Gen. Hun jako namiestnik całej Galicji z władztwem wojskowem kraju, ani z zarządzeniami wojskowymi nie miał nic wspólnego. Możliwe więc, że do urzędu jego t. j. do namiestnictwa galicyjskiego nie przychodziły urzędownie zawiadomienia o odnośnych zarządzeniach wojskowych. Może także z obawy przed polskimi urzędnikami, których stamtąd wyrugować nie mogli. Stwierdzamy więc dotychczas wyłącznie na podstawie rozumowania, że o zarządzeniach wojskowych na zachód od Złoczowa musiał wiedzieć gen. Pfeffer, na wschód od tej linji gen. Goigigner. Że więc było ich dwu, którzy równorzędnie—każdy na podległem sobie terytorjum—zarządzenia A. O. K. wykonywał, stawiał naturalnie wnioski w myśl dyrektyw i t. d.

Stan ten jednak musiał być niewygodny dla lwowskich Ukraińców, czy z powodu ciągłych konieczności konferowania z dwoma władzami, czy też może — co nieprawdopodobne — z powodu trudności czynionych im przez jedną z nich, skoro w warunkach Ukraińskiej Rady Narodowej przedstawionych A. O. K. zamieścili osobny punkt, żądający skoncentrowania całego kierownictwa w IV-tej kom. gener. „Dla jednolitego prowadzenia akcji wojskowej proponuje się komendę generalną Nr 4, której pod względem taktycznym mają podlegać komendy lwowska i przemyska". Chcieli więc mieć na przyszłość z , jednym tylko do czynienia i to prawdopodobnie z takim, który odpowiadał im lepiej ze względów rzeczowych. Ponieważ wszystkie te warunki — w długich 7 punktach wymienione — zostały przez austrjacką A. O. K. spełnione względnie zaczęły być wypełniane, niektóre z nich na telegraficzne rozkazy, można przypuszczać z pewnem prawdopodobieństwem, że i ten wypełniony został. Nie znaczyłoby to wtedy, że Goiginger miał prawo zarządzać w rejonie Pfeffera bez jego uprzedniej wiadomości na podstawie swoich jedynie rozkazów, lecz że gen. Pfeffer został co do pewnej sfery zarządzeń wojskowych na swym obszarze podporządkowany gen. Goigingerowi i w myśl jego życzeń na jakichś „odprawach"-konferencjach musiał sprawy te normować we własnych rozkazach na własnem terytorjum i z wykonania meldunki składać.

Wynik rozumowania tego da się streścić następująco: Obaj musieli być poinformowani i przygotowywać „narodowy" ruch ukraiński równorzędnie. Czy jeden z nich zagrał w myśl pragnienia Ukraińców na pierwszych skrzypcach niewiadomo, w każdym razie prawdopodobne. Nieinternowanie ich obu przez Ukraińców, mowa Pfeffera na zebraniu oficerskim, wzywająca podwładnych oficerów do ofiarowania usług Ukraińcom świadczą aż nadto wymownie o dwu tych zbirach, wykonywujących polecenia swej A. O. K. Szczególnie ciekawe i wiele mówiące było zachowanie się gen. Pfeffera i całej jego komendy wojskowej. Początkowo oddał władzę naznaczonemu przez U. R. N. pułk. Marynowiczowi, później zawarł z U. R. N. umowę, że komenda wojskowa urzęduje dalej po dobraniu mężów zaufania U. R. N. i w zupełnej zgodzie, a na spółkę z nimi stara się o zachowanie ładu i spokoju (!) w kraju. . Ponieważ jednak wielu oficerów nie chciało tak urzędować, zwołał osobne zebranie oficerskie, na którym przekonywał ich o potrzebie urzędowania, o zgodzie ze złożoną przysięgą i t. d. Na skutek tej mowy zgłosiło chęć pozostania w służbie ukraińskiej 11 oficerów (z kilkuset obecnych). Sprawozdania z tego zebrania umieściły: Kurjer Lwowski Nr. 514 z 7/11 i „Diło" Nr. 252 z 5/11. (Patrz dodatek Nr 6). Zupełnie zaś nie miał skrupułów w interwiewie z redaktorem „Lemberger Zeitung" (ogłoszonym w Nr 596 z 2/11) w którym oświadcza, że „skieruje swą główną uwagę na to, by proces przemiany (!) nie pociągnął za sobą żadnych złych następstw dla publicznego bezpieczeństwa", że „będzie się starał wojskiem, które ma jeszcze do rozporządzenia (oddziały styryjskie i węgierskie) przeszkodzić wykroczeniom i rabunkom". Dla czyjego dobra dziać się to miało obecnie po zamachu ukraińskim, nie potrzeba podnosić. Postarajmy się teraz przedstawić właściwych promotorów zamachu ukraińskiego na podstawie dokumentów, które dostały się w nasze ręce i wiadomości niezbicie stwierdzonych.

Zacznijmy od najgłówniejszego z nich, od Prus. Więc obdarzanie przez oddziały bronią ludności wyłącznie ruskiej, obecność pruskich oficerów przed a więc w czasie przygotowania, a oficerów i żołnierzy w czasie walki (baterja na Wysokim Zamku obsługiwana wyłącznie przez Niemców), moc uzbrojenia, ekwipunku i mundurów pruskich w wojsku ukraińskim, jawne organizowanie pomocy na Ukrainie naddnieprzańskiej a wreszcie całą działalność lwowskiego konsula pruskiego, dokumentami stwierdzić się dająca, jak organizowanie sotni hajdamackich, przysyłanie do nich oficerów i żołnierzy niemieckich, wystawianie paszportów ze szczególnem zaznaczeniem celu podróży i t. d. Nikt chyba nie zechce przypuszczać, by to wszystko działo się bez wiedzy Berlina, i nie na jego rozkaz. Drugim z przekonania Ukraińcem przygotowującym zamach na polskie ziemie, to austrjackie A. O. K. ze swym wodzem na czele. Nagła troska A. O. K. o broń i amunicję dla oddziałów marszowych (co, podkreślam nie leżało w jego kompetencji), troska o grupę Wasyla, przegrupowanie wojsk takie, by oddziały ruskie w Galicji się znalazły, nieznanej treści cesarski telegram Hughesa do Kościa Lewickiego, warunki Rady ukraińskiej co do objęcia władztwa ukraińskiego w Galicji wschodniej, spełnienie ich wszystkich z ogromnym pośpiechem, niektórych nawet telegraficznie, skierowanie wszystkich kadr i pułków ruskich do Galicji wschod., pospieszne transportowanie całej artylerji wschodnio-galicyjskiej, dyrygowanie grupy Wasyla pod Lwów (30 października) i t. d. Czy nie dość?

Czy trzeba jeszcze przytaczać inne dowody? Czy trzeba wyliczać setki austrjackich oficerów (niemców) służących od początku w wojsku ukraińskim? Lub zaopatrywanie w broń i amunicję, obfite, o czem Lwów najlepsze da świadectwo, bo długo to odczuwał na własnej skórze. Dokumenty tej zbożnej roboty zdobyte we Lwowie wydano dla zachodu w osobnej broszurce francuskiej (Documents rutheno-ukrainiens). Do niej tedy odsyłam ciekawych. Tacy to „Ukraińcy" przygotowywali na ziemi polskiej narodziny państwa ukraińskiego, mając w swym ręku cały aparat administracyjny i wojskowy, mając sztaby, wykonujące w mig ich polecenia, gromadząc odpowiednie wojsko i zbrojąc je obficie we wszelkie środki techniczne, wydoskonalone znakomicie w wojnie światowej.

Praca ta odbywała się jawnie prawie, przy współdziałaniu całego aparatu wojskowo-państwowego, a z drugiej strony garstka szaleńców przygotowywała odparowanie zamachu, pracując z ukrycia i tajemnie, ponieważ najmniejszy krok fałszywy — to stryczek lub kula w łeb dla wielu i ewentualnie udaremnienie czy uniemożliwienie całej kontrakcji.

Nakoniec odpowiem jeszcze na pytanie, ile i jakie siły wojskowe zgromadzono we Lwowie? Trzy Ukraińcami przepełnione pułki piechoty, a to 15 p. p. i 19 obr. kraj. i 41 p. p. czysto ukraiński, 30 batalion strzelców, 3 t. zw. Asistenzbataliony — jeden czysto wiedeński, drugi styryjski i trzeci czysto madziarski, a więc „najwierniejsze" i dla przyszłych ewentualnych przeciw nam rozkazów najposłuszniejsze, dwa Ukraińcami przepełnione bataliony wartownicze, a nadto moc żandarmerji (kilkunastu tylko w niej Polaków), przeszło dwa tysiące t. zw. policji garnizonowej, oddziały wojskowych bezpośrednio od IV-ej komendy generalnej zależnych, 1000 wojskowej policji, t. zw. miejskiej, która w całości Ukraińcom wydatnie pomagała. Dalej przeszło 1000 oficerów austrjackich w sztabach jedynie pracujących prawie wyłącznie Niemców. Sumarycznie siły te, które już były we Lwowie, przedstawiały cyfrę przeszło 20.000, z tego około 12.000 samych Ukraińców.

Do tego doliczmy dążącą już do Lwowa grupę Wasyla, składającą się z 3.000 z górą dobrze uświadomionych i rozagitowanych Ukraińców, kilkanaście kadr pułków piechoty i kilkanaście baterji zapasowych wraz z działami, spieszących z całej Austrji do wschodniej Galicji na rozkaz A- O. K. spodziewanych tu na początkach listopada. Wszystko w zwartych oddziałach wojskowych, nie rozleciałe bandy. Łatwe więc do użycia wojskowego. Uzbrojone w środki obronne i techniczne znakomicie. Kiedy zamierzali Ukraińcy dokonać zamachu? Wedle zarządzeń wojskowych sądząc, dzień ten miał wypaść między 4 a 8 listopada. W tym terminie dopiero mogli mieć we Lwowie znaczniejszą część dyrygowanych tu pułków ruskich. Z tym terminem zgadzałyby się także zarządzenia U. R. N-, która zwołała na dzień 1 listopada do Lwowa zjazd powiatowych organizatorów, a na 6 listopada organizacyjne zebrania po powiatach w celu przeprowadzenia powiatowych i gminnych organizacji U. R. N. (Patrz „Diło" N° 246 z 29/10). Po przeprowadzeniu tej organizacji i ściągnięciu wojska, mieli zamiar dopiero zacząć. Dlaczego krok swój przyspieszyli?

PRZYGOTOWANIA POLSKIE.

Nie pozostała głuchą i obojętną polska społeczność -na wyliczone w poprzednim rozdzielę przygotowania au-strjacko-ukraińskie. Już dawno przedtem i zupełnie niezależnie od sprawy ukraińskiej czyniono cały szereg przygotowawczych kroków do objęcia rządów na całym terytorjum państwa polskiego, do przeciwstawienia się zbrojnego państwom centralnym i do przepędzenia okupantów z ziem polskich. Przygotowania te czynione przez wszystkie stronnictwa polityczne miały przyoblec się w formę realną w odpowiednim, korzystnym dla nas momencie wojny światowej. Nie zamierzam przedstawiać ich tu nawet w najogólniejszym zarysie.

Zrozumiałe, że przygotowania podobne i wcale silne, czyniono również na terenie państwa austrjackiego, tak na ziemiach polskich okupowanych, jak i zabranych przez Austrję.

Obejmowały one zakresem swoim ludność cywilną, a różne jej istniejące i nowo zakładane organizacje szerzyły się wśród wojska zaborczego, tak w oddziałach o większych skupieniach Polaków, jakoteż wciągając pojedyncze polskie osoby. Organizacje te tworzono dla ostatecznej rozprawy z wrogiem śmiertelnym, dla ostatecznej rzeczywistej walki o Polskę. W miarę rozwoju wypadków wojny światowej tym energiczniej kończono prace przygotowawcze. W miarę orjentowania się w konszachtach austrjacko-ukraińskich, tym jaśniejszą, tym powszechniejszą stawała się' świadomość, że tu czeka nas walna o polskość i Polskę rozprawa. Nie spuszczając więc z oczu całości spraw państwowych Polski, wytężano wszystkie siły, by tu na miejscu— w całej Galicji wschodniej — należycie i godnie rozwiązać sprawę polską, by zapewnić jej niewątpliwe, ostateczne zwycięstwo.

W rozdziale niniejszym wspomnę o tych jedynie przygotowaniach, które miały związek ze sprawą ukraińską, lub objawiły się w jakikolwiek sposób w czasie walk polsko-ukraińskich.

Dla przygotowań tych trudna była sytuacja we Lwowie. Z jednej strony cały aparat austrjackiej soldateski, czyniący skrupulatnie wszelkie zarządzenia dla najmłodszych swych pupilów, ściągający dla nich zewsząd oddziały zbrojne i wyborowe, przygotowujący dla nich wyekwipowanie techniczne i amunicję i bacznie czuwający, czy po stronie przeciwnej nie dzieje się cośkolwiek dla nich groźnego. Z drugiej strony garstka ludzi — jednostek bez oddziałów zbrojnych, bez możności choćby półjawnego ich przygotowania. Stąd jasne i zrozumiałe, że praca wszelka musiała się odbywać w podziemiach, ciągle przykryta mrokiem rzeczywistej tajności, w stałej trosce o to, by przez przedwczesne wykrycie nie utrudniono akcji całej, nie narażono sprawy polskiej na nieuchronne przegranie. W rozlokowanych w „Galicji wschodniej" oddziałach wojska austrjackiego nie było ani jednego polskiego, nie było ani jednego o większym skupieniu Polaków. Te bowiem skrupulatnie i planowo usuwano w myśl żądań U.R.N.

Praca więc musiała spocząć przedewszystkiem i wyłącznie na tajnych,, polskich, wojskowych organizacjach. Dwie były ówcześnie tajne organizacje wojskowe na terenie całej Polski działające. Jedna to niby „tajna" — wszak każde niemal dziecko o niej wiedziało — Polska Organizacja Wojskowa, P. O. W. krótko zwana, wraz z organizacjami od siebie zależnymi, druga młodsza i rzeczywiście tajnie utrzymana, Polskie Kadry Wojskowe. Pierwsza rozszerzana energiczniej po znanym „kryzysie" w r. 1917 skupiała byłych legjonistów z I Brygady t. zw. Piłsudczyków, a rekrutowała się zpośród młodzieży lewicowej i t. zw. niepodległościowej. Duchowym — acz nie rzeczywistym —jej kierownikiem był po uwięzieniu Piłsudskiego pułk. Rydz-Śmigły. We Lwowie dość licho i niewojskowo przedstawiała się ta organizacja. Dopiero po zmianie komendy okręgowej, (na kilka tygodni przed zamachem ukraińskim) zaczęła żyć życiem bujniejszym i bardziej wojskowym. Nowy dowódca okręgu por. Ludwik de Laveaux, ruchliwy i energiczny, potrafił w krótkim przeciągu czasu uchwycić w karby członków organizacji tak, że przedstawiała ona wcale pokaźną siłę militarną, z którą należało się liczyć. W bliskim z nią kontakcie i zależną od niej była inna organizacja pod nazwą „Wolność", skupiająca w swym gronie przeważnie oficerów w armji austrjackiej służących — organizacja słabiutka, we Lwowie kilkunastu zaledwie licząca członków. Organizacją niewieścią P.O.W. kierowała p. Bujwid Trzebicka. Naturalnie jako organizacja tajna nie pozwalała P. O. W. obcym wglądać w swoje stosunki organizacyjne. Przedstawienie to moje krótkie i nieścisłe być może. Duchową rolę odgrywał w organizacji tej we Lwowie por. Dr. Świtalski. Znając go z dawniejszych czasów jako jednostkę wybitną i wysoko intelektualnie stojącą, a widząc ciągłe z nim konferencje domniemanych członków P. O. W. przypuszczano, że gra rolę kierowniczą politycznie. Czy trafnie odgadywano, dziś pewnie powiedzieć nie mogę. Drugą organizacją wojskową tajną, na terenie całej Polski, działającą, były Polskie Kadry Wojskowe. Założone w r. 1918 miały za zadanie skupić wojskowe jednostki polskie, w armiach zaborczych służące, zorganizować wojskowo zdolne siły w społeczeństwie polskim i przygotować je na ostateczną, decydującą walkę z centralnymi zaborcami, stworzyć polską siłę zbrojną bezpośrednio po powstaniu Państwa Polskiego. Skupiały one w sobie tych wszystkich, którzy od początku wojny światowej żywili, lub nabrali w czasie jej trwania przekonania, że interes narodowy polski nie pozwala walczyć przy boku zaborców Polski, że właściwymi wrogami Polski są i muszą być państwa centralne, przeciw którym winien stanąć cały naród w zwartym i zgodnym obozie wojennym. Niestety!....

Ponieważ naród cały żywił odpowiednie przekonania wedle ugrupowań w stronnictwach politycznych, stąd i w odpowiednich organizacjach wojskowych znajdowali się ludzie o pewnym światopoglądzie politycznym. Tak w P. K. W. gromadzili się zwolennicy wszystkich stronnictw narodowych, galicyjscy ludowcy odłamu Piasta, w „Królestwie" zwolennicy Koła Międzypartyjnego i całe bez wyjątku Poznańskie. Wiadomo która strona znalazła większość w narodzie. Ludzie związani w jakikolwiek sposób z N. K. N. stanowili w społeczności polskiej w r. 1918 szaloną mniejszość. Coraz więcej jednostek i ugrupowań politycznych, widząc błędną, a dla narodu zgubną politykę N. K. N. i czynników legionowych utwierdzało się w swych przekonaniach, lub przechylało się w stronę czynników narodowych.

O sposobie organizacji słów kilkoro. Poza komendą główną, utworzoną początkowo tylko częściowo, powołano do życia komendy dzielnicowe, które znowu zająć się miały komendami powiatowymi i ziemskimi. Organizacja samych sił wojskowych postępować miała systemem dziesiątkowym w ten sposób, że tworzyć je wolno było tylko tym przyjętym do organizacji, którzy odnośny rozkaz otrzymają. Regulowanie komendy i tworzenie jednostek wojskowych i bojowych wyższych było rzeczą odpowiedniego dowództwa, a polegało na systemie trójkowym. Zrozumiałe, że organizacja tworzona na terenie, w całości prawie przez państwa, centralne zajętym, a składająca się z oficerów i żołnierzy, pozostających w znacznej mierze w czynnej służbie zaborców, musiała być tajną i bardzo ścisłą, czuwającą pilnie nad doborem osób i nad wzajemnym zakonspirowaniem, idącym tak w górę jak i równorzędnie. Chodziło bowiem o najdalej idące ograniczenie możliwej i prawdopodobnej „wsypki".

We Lwowie funkcjonowały komendy: ziemska dla całej „wschodniej Galicji", powiatowa dla powiatu lwowskiego i główna. W miarę postępu przygotowań ukraińskich zorganizowano komendę miasta Lwowa dla walk w samym Lwowie. Na terenie organizacji i na zewnątrz występowałem pod skrótem nazwiska jako Czyński. Nie potrzebuję dodawać, że obie powyższe organizacje tak P. O. W. jak i P. K. W. miały poza członkami, ściśle w ramach swoich zorganizowanymi, cały szereg sympatyków, lub ludzi będących pod wpływami poszczególnych członków, miały sympatje w całych stronnictwach politycznych, wedle odpowiadającej im politycznej linii wytycznej, miały wyłączny, decydujący lub pewien tylko wpływ w różnych organizacjach obywatelskich, społecznych, zawodowych i narodowych, zależnie od ich zabarwienia politycznego, zależnie od wpływów, stanowiska i zdolności poszczególnych członków, będących lub planowo wciąganych do odnośnej organizacji wojskowej.

W kalkulacjach wojskowych i wojennych nie można było pominąć byłych legionistów. Oficerów byłych legionów wraz z podchorążymi przebywało ówcześnie we Lwowie około 60. Część z nich, z dawnej I brygady (Piłsudskiego) należała do P. O. W. Wśród reszty panowało ogromne rozbicie ideowe. Organizacji wspólnej, wojskowej w ścisłym tego słowa znaczeniu nie posiadali. Istniało jedynie jawne, humanitarne stowarzyszenie „Wzajemnej pomocy byłych legionistów", którego nazwa mówi o celu. Drugą ideową wśród nich grupą to grupa nazywająca się sama: „resztki Polskiego Korpusu Posiłkowego z r. 1918", który zakończył tak tragicznie swój niechwalebny żywot. Nie należeli do niej wszyscy byli członkowie P. K. P. Grupa ta, pozostająca pod duchowym kierownictwem przebywającego we Lwowie pułk. Sikorskiego i stąd przez innych „Sikorczycy" zwana, stanęła po znanym październikowym orędziu Rady Regencyjnej*) na jej platformie, złożyła jej przysięgę i oddała się na jej usługi.


*) Orędzie do Narodu Polskiego z 7 października i osobny dekret o objęciu przez Radę Regencyjną zwierzchniej władzy nad wojskiem polskim i zmianie znienawidzonej roty przysięgi.


Nazwali się wtedy szumnie „Wojskiem Polskim" i utworzyli własną komendę placu pod kap. Kamińskim. Po bezsensownym nowym „orędziu" Rady Regencyjnej z 12 października (Patrz dodatek Nr 7) wzywającym wszystkich oficerów i żołnierzy do Warszawy pod sztandary Wojska Polskiego, usłuchali i tego — groźnego dla nas na miejscu— wezwania i- zaczęli wysyłać zwolenników swoich do stolicy. Temu musiano przeciwdziałać ze wszech stron. Wreszcie pułk. Sikorski tuż przed wyjazdem swoim ze Lwowa zamianował (31 paźdz.) dowódcą bataljonu uzupełniającego kap. Tatara-Trześniowskiego i uzyskał od władz miejskich jako pomieszczenie dla niego szkołę Sienkiewicza. Batalion ten miał tamże wieczorem 31 października 12 ludzi, a gdy ściągnięto wszystkich swych zwolenników, podskoczyła cyfra ta do 32. Było to maksimum tej grupy. Grupa ta słabiutka, nie mająca oparcia w społeczeństwie z powodu potępionego już przez całe społeczeństwo stanowiska Rady regencyjnej, której ona bezwzględnie się poddawała, gromadziła zwolenników stronnictwa „Polskiej" lub „Postępowej Demokracji".

Dalsza część byłych legionistów, żyjąca niezorganizowana, to resztki pierwszej brygady nieprzyjętej lub nie-chcącej należeć do P. O. W. i resztki P. K. P. przeciwstawiające się silnie grupce poprzedniej. Nazywać ich będziemy niezorganizowanymi legionistami. Ideowo stała przeważna część z nich na stanowisku ówczesnym gen. Hallera bezwzględnej walki z państwami centralnymi. Z nich rekrutowała się pewna część członków P. K. W. W celu pobudzenia ich do organizacji na miejscu przybył w nocy na 31 października do Lwowa osobny wysłannik gen. Hallera kap. Boruta-Spiechowicz. Grupa ta miała w swym gronie kilka bardzo wybitnych indywidualności wojskowych. że wymienię tu tylko kap. Dr. Jakubskiego, majora Śniadowskiego, kap. Pierackiego. Wzajemny stosunek tych grup objawił się jaskrawie na posiedzeniu odbytym 26 października w sprawie przysięgi Radzie regencyjnej. Krótkie sprawozdanie z tego umieszczono w ówczesnych dziennikach lwowskich. (Patrz dodatek Nr 8).

Cyfrowo rozbita grupa b. legionistów dałaby się zamknąć w liczbie sześćdziesięciu. P. O. W. lwowskie szacowałem naonczas na 3 do 4 setki—jak się później okazało nieco za wysoko, w P. K. W. zaś przekroczono 21 października piątą setkę zaprzysiężonych we Lwowie. To były siły wojskowe, na które w kalkulacjach zajęcia i obrony Lwowa można było ewentualnie liczyć. Z ramienia tych wszystkich organizacji wojskowych istniały i funkcjonowały we Lwowie osobne biura „podróżne", wystawiające wojskowe dokumenty różnym dezerterom z wojsk państw zaborczych, skompromitowanym legionistom, lub chcącym uniknąć służby austrjackiej i t. d. Biura te wysyłały naonczas (sierpień, wrzesień) ludzi przeważnie na Ukrainę, do Hallera jak się to nazywało, przez różne stacje graniczne. Jedno z biur takich wykryte zostało przez władze austrjackie. W P. K. W. zaś dzięki możności wystawiania sprawiedliwych, urzędowych rozkazów otwartych funkcjonowało biuro dobrze, z tą jedynie różnicą, że nie wysyłało nikogo na dalekie tułaczki, lecz lokowało ich za urzędowymi urlopami, czy zwolnieniami — naturalnie pod zmienionymi nazwiskami — po folwarkach i miastach galicyjskich, czy okupacji austrjackiej, z obowiązkiem, zajęcia się organizacją P. K. W.

Na chlubę wszystkich wyżej wymienionych organizacji podnieść się godzi, że żadna z nich nie myślała o kapitulacji, że wszystkie przygotowywały odpór zbrojny. Zrozumiałe, że wyczuwając jedynie naonczas przygotowania te, nie będąc jednak jako nie należący do tychże organizacji bezpośrednio o tym poinformowany, nie mogę przytoczyć wszystkich przygotowań poszczególnych organizacji. Będzie to rzeczą ich właściwych i odpowiedzialnych kierowników. Ja mogę tu omówić jedynie przygotowania organizacji której przewodziłem i o których bezpośrednie mam wiadomości. Podkreślam jeszcze raz, że mówię tylko o tych, które mają bezpośredni związek z przyszłym zamachem ukraińskim.

Organizacja wybitnie narodowo czującego społeczeństwa, mającego w tym czasie w całości orjentację przeciw-centralną, nie przedstawiała zbytnich trudności i poza nakazaną i konieczną ostrożnością, szła szybko i sprawnie. Praca nasza postępowała w dwojakim głównie kierunku, na froncie w organizowaniu polskich oficerów i żołnierzy w polskich przedewszystkiem formacjach i organizacja w kraju w dwu znowu kierunkach idąca, z podziałem na siły bojowe i obywatelskie. We wschodniej Galicji druga organizacja poszła dobrze; liczebnie jednak wszędzie słabą była. Bo i któż pozostał dla organizacji bojowej na terytorjach kilkakrotnie ewakuowanych, w których wszystkich ledwo zdolnych pod broń pobrano i kilkakroć przebierano. Oddziałów wojskowych polskich zupełnie nie było, a nielicznych Polaków planowo usuwano. Mimo te trudności wkrótce mieliśmy we wszystkich powiatach jądra organizacyjne, z których kierowano pracą po powiecie. Z zasłużonych w późniejszych bojach organizacji takich wymienić trzeba organizację drohobycką, przemyską, złoczowską i tarnowską. O Lwowie samym wspomniałem już poprzednio. Obecnie dodam jedynie słów parę o organizacji powiatu lwowskiego. Dublany silną stanowiły dla nas placówkę, załogujące pod Lwowem dwie baterje (Sokolniki i Rzęsna polska) dały nam kilka jednostek, powiat zaś przyczynił się znacznie lepiej. Rozumiał chłop polski konieczność i potrzebę, a zorganizował go pod Lwowem znakomicie ranny później w walkach lwowskich chor. Nekrasz.

Z zachodnio-galicyjskich wymienię w pierwszym rzędzie krakowską, która zasłużyła się wybitnie przy organizowaniu odsieczy i tarnowską, rzeszowską, nowosądecką i jarosławską, z których każda ma swoją kartę zasługi. Niezbyt zaznaczyła działalność swą organizacja warszawska, więcej natomiast lubelska, skąd wyszły pierwsze zdecydowane porywy odsieczy.

Z późniejszej działalności i pomocy w walkach polsko-ukraińskich chlubnie wybiła się radomska i częstochowska. Ścisłą nawiązano łączność z organizacjami wojskowymi polskimi w Rosji i Francji przez organizację kijowską, która była nam także pomocną przy organizacji bojowych sił polskich wśród okupacyjnej armji austrjackiej. Przy pomocy Dra Węgrzynowskiego, a po wysłaniu tamże por. Świeżawskiego stworzono w kilku pułkach polskich poważną liczebnie organizację. Wybitnie zaznaczyła się w działaniu późniejszym organizacja w 90 p. p. i 1 pułku ułanów *).


*) Nawiasowo dodam o przygotowaniach naszych co do rewolty 1 p. ułanów. Pułk odkomenderowany z Ukrainy na front serbski czy wioski miał przejeżdżać przez Podwołoczyska od 1 listopada. Z wysłannikami pułku (rotm. Dembiński) omówiliśmy pod koniec października plan działania. Z chwilą przyjazdu do Lwowa czy do Chodorowa (bo nie wiedzieliśmy, którędy pójdą transporty) miał pułk w całości po aresztowaniu sztabu pułkowego odmówić posłuszeństwa, wywagonować i ulokować się odpowiednio w zbrojnej podstawie. Niestety, transporty przyszły do Podwołoczysk z pewnym opóźnieniem. Władali już tam Ukraińcy, którzy rozbroili nawet pierwszy — transport. Reszta zaś przebiła się drogą okrężną do Lublina i dalej do Polski.


Równocześnie z organizowaniem sił bojowych postępowała praca wśród społeczności starszej cywilnej. Dążono więc do stałego kontaktu i uzyskiwano „wpływy" w przeróżnych stowarzyszeniach i organizacjach ogólnych jak Sokół, Harcerz, Organizacje narodowe, różne stowarzyszenia niewieście, wreszcie zawodowe, z których najwybitniejszą, z organizacją kolejarzy łączyły nas bardzo bliskie stosunki, jak dalej stowarzyszenia rękodzielnicze Gwiazda, Skała, w końcu organizacje robotnicze.

Ponadto poszczególni członkowie P.K.W. tworzyli w myśl otrzymanych rozkazów organizacje bojowe i wojskowe młodzieży szkół zawodowych, średnich i wyższych. Organizacje te rozwijały się nader szybko i sprawnie funkcjonowały. Najwybitniejszą wśród nich rolę odegrała młodzież akademicka. Powołano wśród niej do życia - za staraniem członków P. K. W. — na ogólnym zebraniu młodzieży (13 paźdz. w Czytelni Akademickiej) Akademicki Komitet Wykonawczy, który już dnia następnego przystąpił do organizowania „Straży Akademickiej". W obu tych organizacjach przewodzili i decydujący wpływ mieli członkowie P. K. W. Do obu powołano także przedstawicieli innych kierunków politycznych i organizacji tajnych. W Straży Akademickiej pracowali więc zgodnie z poprzednimi członkowie P. O. W. (Winiarski) i tam szukać należy pierwszego zetknięcia się i pierwszej współpracy obu organizacji tajnych. Osobna, zaszczytna wzmianka należy się harcerstwu polskiemu. Zorganizowane znamienicie, karne, przy stałym kontakcie z kierownikami pozwalało liczyć pewnie na wszystkich swych członków. Pewne, że wszyscy spisywali się później prawdziwie po bohatersku. Pracował na jej terenie w potrzebnym nam duchu poległy później „Pekawiak" śp. Grodyński Jerzy.

Obok sił wojskowych należało przygotować organizacje ludzi starszych, lub niezdolnych do służby frontowej, któreby objęły w chwili potrzeby straż i troskę o bezpieczeństwo publiczne na tyłach wojska, uwolniły nam od tej służby niezbędne do innych czynności jednostki bojowe, zapewniły ład i bezpieczeństwo zupełne, a stanowiły zarazem rodzaj rezerwy, jaką użyć można w ostatecznej sytuacji. Po długich pertraktacjach z różnymi czynnikami — w pierwszym rzędzie z Wydziałem Związku Sokołów i związku Organizacji narodowych — rozpoczęto i w tym kierunku bardzo energiczną robotę. Tak to mogła pojawić się już pierwszego dnia walki ona „Straż Obywatelska", która rozwinąwszy się znakomicie po dobraniu różnych przymiotników — najpierw miejska potem małopolska — tak cenne i przeogromne oddała usługi w czasie całego trwania walk polsko-ukraińskich i po ich ustaniu. Początek jej powstania określić trzeba pierwszą połową września. W tym czasie bowiem powstały pierwsze jej oddziały we Lwowie i na „prowincji".

Ludzi zdolnych do broni wszędzie było mało, uzbrojenie zaś ich przedstawiało się słabo i natrafiało na ogromne trudności. Przy pomocy kolejarzy, członków organizacji, udało się pchnąć pewną liczbę karabinów na prowincję. Zaopatrzenie Lwowa w broń szło trudniej. Z jakimi trudami było to połączone, nie warto dziś opisywać. Każdy jednak zda sobie sprawę z tego, kto widział liczne i gęste posterunki policji wojskowej t. zw. Garnisonspolizei po ulicach Lwowa. Przygotowanie w urzędowych magazynach IV-tej komendy generalnej znacznych zapasów we Lwowie poszło dość łatwo. Niewykonanie kilku rozkazów, wstrzymanie pocichu wszelkiej wysyłki broni na zachód, „austrjackie oszczędności" t. zw. Ersparnisse i t. d. powiększały szybko zapasy nasze. Trudniej uzyskano zgodę dowództwa na ściągniecie wszystkich zapasów ze wschodniej Galicji, z Besarabii, Wołynia (Włodzimierz Wołyński, Kowel) i Lublina do Lwowa. Wykonywano to początkowo na własną rękę. Wreszcie uzyskano po bardzo długich staraniach rozkazy ściągania amunicji „zdobycznej" z Ukrainy. Tymczasem było do rozporządzenia w magazynie mnie podległym we Lwowie przeszło 12000 karabinów, 15 k. m. i grubo ponad 2000000 amunicji. Ponadto drugi znacznie większy magazyn rosyjskich karabinów, dział i amunicji armatniej i karabinowej w Skniłowie z amunicją karabinową (około 10 miljonów), armatnią, z działami i karabinami (8 tysięcy). Liczyć na to było można dopiero po opanowaniu magazynu po zamachu. Chcieliśmy jednak już przedtem mieć ludzi uzbrojonych w mieście. Rozdawanie i wydawanie przy warcie, oficerach i zarządzie magazynów niemiecko - ruskim nie było rzeczą łatwą. Udało się jednak wydać kilkadziesiąt różnym oficerom „na pamiątkę" lub jako ciekawe wzory obce. Chcieliśmy to jednak zrobić na większą skalę i z własnego magazynu rozdawać członkom organizacji. Choć się nie udał ten żarcik, opiszę go jednak dokładniej. Obficie Austrja zaopatrywała naonczas w broń pułki ruskie we wschodniej Galicji rozlokowane. Przyszedł więc pod magazyn wagon z 1000 nowiusieńkich karabinów bez żadnych dokumentów wojskowych i kolejowych. Gdyśmy się w tym zorjentowali, postanowiliśmy skorzystać z tego. Dostał więc por. Garbień odpowiedni rozkaz, przygotował szybko lokale na „magazyn" (mleczarnia rudecka i fabryka Tlenu po połowie) miał oficerów-szoferów-woźniców i żołnierzy ładujących i eskortujących. Chodziło jeszcze tylko o furmanki czy auta pożyczone na kilka godzin ale bez ludzi, którzyby mogli się z tym wygadać. Plan był prosty: zajeżdża z żołnierzami oficer, pokazuje, dokument, że wagon do jego pułku należy, ładuje na wozy i wio.

I na wstyd dla Lwowa — a jestto jedyny zarzut, jaki wobec niego podnoszę—nie znalazł się we Lwowie nikt, nawet żadna instytucja, do której się zwracano, któraby chciała pożyczyć na kilka godzin wozu czy auta bez żadnej zresztą odpowiedzialności. Gwarancje pieniężne za całość, zwrot i t. d. dawaliśmy. Jedne odmawiały wprost, inne naradzały się przez kilka dni i tak upłynął ostatni tydzień października. Dopiero w czwartek 31 października obiecał nam Surówka, że na sobotę 2 listopada wystara się o auto u hr. Skarbkowej i przyśle je z Rudek. Autem tym wtedy jeździli w Rudkach Rusini, a karabiny należały już także do nas. Ale jakże inaczej traktować i prowadzić można było obronę, gdyby te karabiny w czwartek choćby były w mieście. Udało się nadto uzyskać asygnatę na 2000 karabinów, które również zwieść miało auto powyższe. Z karabinów tych obiecano 1000 sztuk dla Sokoła na uzbrojenie tworzonej po cichu milicji. By skończyć z bronią określę cyfrowo jej ilość. Otóż wszystkie organizacje posiadały w mieście w dniu 1 listop. rano 64 karabinów najrozmaitszych systemów. Amunicji do nich, pożal się Boże.

Nie mieliśmy trudności finansowych przy organizacji P. K. W. Dzięki bowiem prywatnej ofiarności znanej rodziny hr. Skarbków mieliśmy zapewnione milionowe kredyty. Trzecim kierunkiem przygotowań, w którym szły nasze starania, było dążenie do skoordynowania akcji wojskowej wszystkich organizacji. Celem i dążeniem naszym było dojście do jednej komendy w myśl wymagań militarnych. Gdyby się to dopiero nie udało, wynaleźć jakiś sposób skoordynowanego i zgodnego współdziałania wszystkich grup. W tym celu zwróciliśmy się za pośrednictwem hr. Skarbka do pułk. Roji w Krakowie. Dostaliśmy od niego list do lwowskich legjonistów i kap. Kamińskiego, polecający i doradzający zgodne współdziałanie w akcji obronnej. Do ówczesnego komendanta P.O.W. pułk. Rydza-Śmigłego wysłaliśmy osobnego kurjera (por. Eustachiewicza). Niezależnie od tego szukaliśmy łączności i porozumienia na miejscu. Doskonale nam w tym pomogło utworzenie jawnej organizacji akademickiej, gdzie zeszli się poraz pierwszy i wspólnie do kierownictwa wybrani zostali przedstawiciele P. O. W. i P. K. W. Na konferencji, którą odbyłem z przedstawicielami tego komitetu w mieszkaniu hr. Skarbka około połowy października, doszliśmy do zupełnie zgodnych rezultatów i wtedy mogłem poprosić przedstawicieli P.O.W. o to, by kierownik ich organizacji na terenie lwowskim zechciał się ze mną zobaczyć i wejść w pertraktacje. Jakoż wkrótce — a było to tuż przed 20 października zgłosił się do mnie w lokalu P. K. W. (Romanowicza 9) por. de Laveaux, komendant okręgu wschodnio-galicyjskiego P. O. W. Po krótkiej z nim konferencji naznaczyliśmy osobną w mieszkaniu moim (Senatorska 7). Pierwsza z nich odbyła się w środę 23 października. P. O. W. reprezentował wspomniany komendant i chorąży Kron, pseudonim Zbych, P. K. W. ja. Ostro i zawzięcie stawiał tam sprawę chor. austr. Zbych — mocno impulsywny charakter i zacięta jednostka. Dzięki jednak roztropnemu i rozumnemu stawianiu sprawy przez por. de Laveaux udało się w wielu punktach dojść do zasadniczego zbliżenia. Konferencje te kontynuowaliśmy potem dalej. Odbyło się jeszcze 3 posiedzeń (2 u mnie, jedno w „Szkockiej"). Wynikiem ich było bardzo znaczne zbliżenie się dwu tych najsilniejszych organizacji wojskowych z jednej strony, z drugiej zaś postanowienie zwołania większego zebrania kierowników wszystkich organizacji i niezorganizowanych legjonistów na dzień 31 października (czwartek). Decyzja co do tego posiedzenia zapadła we wtorek 29 października,

Równocześnie z pertraktacjami z P. O. W. prowa­dziliśmy pertraktacje z wszystkimi innymi czynnikami wojskowymi (z kap. Kamińskim prowadził Skarbek i Dubanowicz, z Dr. Jakubskim i Śniadowskim Dr. Browiński). Przypuszczalnie rokowało z nimi także P. O. W. Propo­zycja wspólnego zebrania wyszła od por. de Laveaux Odbyło się ono w mieszkaniu majora Śniadowskiego (Łyczakowska 16) o godz. 6 wiecz. Trwało do 9. Na ze­branie to przyniesiono pierwsze niesprawdzone wieści o dokonanym rozbrojeniu legjonistów w koszarach 15 p. p.

Burzliwe było zebranie. Zdawało się przez pewien czas, że nietylko nie doprowadzi do ogólnego zbliżenia, ale że nawet rozbije dokonane zbliżenia grup poszcze­gólnych. Rozważniejszym i spokojniejszym jednak ele­mentom udało się wkońcu opanować i umitygować ze­branie. Nieprzejednane stanowisko zajmował i nieustępli­wie występował od początku kap. Kamiński. Argumenty jego w skrócie następujące: „On reprezentuje „wojsko polskie", które nikomu poddać się nie może, bo nie po­zwalają na to regulaminy. Komenda placu „wojska pol­skiego" ma już swój plan obrony i prosi tylko wszystkich o współpracę i poddanie się pod jej komendę. Propo­nowanej koordynacji „wojsko polskie" również nie uznaje za potrzebną i wojskowo dobrą". Żadne nie pomagały argumenty. Przez cały czas dyskusji zabierał kap. Kamiński głos kilkakrotnie (o ile się nie mylę ze sześć razy) i za każdym razem recytował bez opuszczeń i poprawek po­dany wyżej skrót. Dodać muszę, że ze wszystkich ze­branych on jeden jedyny uważał siebie za „wojsko polskie"; wszyscy inni nie chcieli i nie mogli w nim uznać jedy­nego przedstawiciela armji polskiej, a odzywali się o nim jako o „tak zwanym wojsku polskim" lub „nieprawnie arogującym sobie tytuł W. P." Było to bezwzględne sta­wianie własnej kandydatury przez „aut ja aut nikt inny". Nikt z obecnych nie chciał pójść pod tę komendę poza wnioskodawcą.

Dyskusja, szła w trzech kierunkach: o potrzebie jed­nej komendy wspólnej i obowiązującej dla wszystkich, o możności skoordynowania akcji grup poszczególnych w razie, gdyby do pierwszego nie udało się dojść, po-trzecie o sposobie wyboru czy poddania się pod komendę i króciutko o osobach. Zaproponowano z pewnej strony „wojskowe" załatwienie sprawy komendy, wedle którego najstarszy rangą (maj. Śniadowski) obejmuje dowództwo-Poza wnioskodawcą nie było jednak oświadczeń co do tego rozwiązania. Proponowany kandydat nie wyjawił swego zdania.

Pod koniec długiej i nużącej dyskusji oświadczył por. de Laveaux, że w walce grożącej na terenie Lwowa i wschodniej Galicji poddaje P. O. W. ze wszystkimi orga­nizacjami pod wyłączną komendę dowódcy P. K. W. Do czasu walki poddanie to nie wyklucza wyłączności organi­zacyjnych obu tych organizacji, lecz ofiaruje wzajemną współpracę w przygotowaniu i spełnianiu rozkazów, da­wanych jemu dla całej organizacji. Pod tę komendę oświadczył również chęć pójścia kap. Pieracki, reszta nie wypowiedziała się, lub nie zostawiła wątpliwości (jak kap. Kamiński) nie poddania się. Wynik zebrania nazwać można szczęśliwym. Dopro­wadził bowiem dwie najsilniejsze, prawie wyłącznie nad całym materjałem bojowym panujące organizacje do je­dnego dowództwa, jedynie korzystnego rozwiązania ze względów wojskowych. Przygotowania do obrony posz­łyby teraz znacznie raźniej, gdyby był dany czas po temu. Niestety, wkrótce, prawie bezpośrednio po tym zebraniu trzeba już było przystąpić do akcji właściwej, do działań bojowych.

Protokół z historycznego zebrania tego w całości załączony w dodatkach (patrz dodatek 9). Pod koniec rozdziału tego wspomnę jeszcze o innych przygotowaniach, prowadzonych jednak już nie przeze-mnie, jako nie chcącego i nie mogącego się zbytnio afi­szować. Mam tu na myśli przygotowania, że je tak nazwę, polityczne, prowadzone przez Cieńskiego, Próchnickiego, Skarbka, Stahla, Dubanowicza, Kasznicę i Dąbrowskiego, a mające na celu doprowadzenie polskich czynników politycznych i miejskich do zgodnego działania. Prowadzili więc pertraktacje z przedstawicielami stronnictw politycznych i reprezentantami miasta. Pozytywniejszego nie dały one rezultatu, któryby objawił się w jakiejś chęci czy dążności zapobieżenia. Doprowadziły jednak do tego, że już 1 listopada rano, a więc bezpośrednio po zamachu ukraińskim, mógł powstać i ukonstytuować się Polski Komitet Narodowy, grupujący reprezentantów wszystkich partji politycznych, z zadaniem wspierania i współpracy z wojskową akcją obronną.

WŁASNY PLAN DZIAŁANIA.

Plan działania, jaki należało obmyśleć, nie mógł polegać na efektownych momentach, choćby nawet bohaterskiej śmierci, lecz musiał liczyć się z realnymi, fizycznymi i duchowymi warunkami, powinien i musiał dążyć do ostatecznego zwycięstwa naszego w całej Galicji wschodniej. Nie wolno nam było przez nieopatrzne działanie zaprzepaścić przeszło półtora miljona Polaków we wschodniej Galicji, nie powinniśmy byli z drugiej strony wylać niepotrzebnie choćby jednej kropli krwi polskiej.

Przypuszczać należało, że cały, ślepy impet Ukraińców zwróci się najpierw przeciwko stolicy kraju, Lwowowi, że tu trzeba będzie najpierw rozegrać i wygrać walną z nimi bitwę, by potem ponieść zwycięskie sztandary po całym kraju. Przy wszystkich możliwościach planu własnego musieliśmy najpierw myśleć o Lwowie, musieliśmy najpierw z nim się załatwić. Nie wolno nam było rozpraszać szczupłych sił własnych.

Ba, gdybyśmy byli mogli jawnie lub bodaj półjawnie przygotować się do walki orężnej, nie bylibyśmy — jak Ukraińcy — potrzebowali poparcia władz państwowych. Zwycięstwo byłoby napewne nasze i bezwłoczne. Niestety, wojskowe władze państwowe, cały aparat wojenny i wojskowy, wydoskonalony tak znamienicie w czteroletniej wojnie światowej, działał tu z wrogiem naszym. Jego sprawę uznał za swoją i razem z nim chciał zwyciężyć. Śledzono także bacznie wszelkie przygotowania strony polskiej. Stąd liczne rewizje w październiku. Jedna tylko wydała częściowy rezultat. Tajność i skrupulatność przygotowań wszelkich bardzo była wskazana. Jeden krok nieopatrzny lub przedwczesny mógł całą, naszą, świętą sprawę na niewątpliwy szwank narazić.

W pierwszej tedy części planów naszych musieliśmy zająć lub zdobyć Lwów. Dla tej części działania teoretycznie-wojskowo rzecz rozważając, sprawa przedstawiałaby się prosto: ofenzywa albo defenzywa z przejściem do pierwszej w odpowiednim momencie. Na stosunki miejscowe tłumacząc te wyrazy, należało rozważyć następujące drogi postępowania:
a) uprzedzić Ukraińców i opanować przed nimi miasto
b) zacząć akcję rozbrajania wzajemnego i walki równocześnie z nimi.
c) przyjąć odpowiednie ugrupowanie defenzywne, pozwalające przejść natychmiast, czy później do ofenzywy.

Innych rozwiązań nie było. Nie było bowiem jednej żywej duszy we wszystkich organizacjach polskich, któraby twierdziła, że nie można podejmować walki w takich warunkach. Owszem odpór zbrojny musiał być dany, musiał być kontynuowany możliwie najdłużej, by jak najdłużej dokumentować przed światem, ze miejscowa—tubylcza ludność broni się przed gwałtem, zadanym przez państwa centralne, ż drugiej strony, by długim tym odporem zachęcić, ewentualnie zmusić naród polski do zajęcia się tą walką i przyjścia z pomocą młodzieży za kraj polski ginącej. Choćby wszystkim zginąć przyszło, uważaliśmy, że na gwałt zbrojny zbrojnym tylko protestem odpowiedzieć możemy. Krew przelana i kurhany bohaterów upomną się o sprawiedliwość dziejową prędzej czy później. Przyjrzymy się więc możliwym drogom postępowania po kolei i zbierzemy argumenty, które przemawiały za każdą z nich czy przeciw. Uprzedzić Ukraińców można było dwojaką drogą: pierwszą — niby legalną, albo z góry idącą, wykonaną w ten sposób, że odpowiedni przedstawiciele władzy polskiej galicyjskiej czy warszawskiej (a więc Polskiej Komisji likwidacyjnej, czy Rządu Warsz.) zjawiają się we Lwowie i obejmują z rąk władz naczelnych (z ich wolą lub bez) władzę. Przedstawicielom tym udzielamy oparcia militarnego. Drugą, że samo wojsko —więc polskie organizacje tajne opanowują rząd, miasto, rozbrajają wojsko i t. d. czyli opanowanie z dołu.

W pierwszym wypadku mamy za sobą nieocenione plus, jakie nam daje ta niby legalność postępowania. Możemy przy odpowiednim przeprowadzeniu i równoczesnym opanowaniu wszystkich władz naczelnych, zjawić się u nagromadzonych we Lwowie wojsk z ramienia władzy naczelnej, lub może nawet z nią razem i zarządzić rozbrojenie,- uregulowany wyjazd do domu, czy internowanie pewnej części. Liczyliśmy się z tym, że i w tym wypadku przyszłoby do walki, wszak wśród wojsk tych był pewien, znaczny procent uświadomionych czy rozagitowanych Ukraińców, był znaczny procent ruskich oficerów. Ale ten sposób dawał nam tę jedną wielką korzyść, że wykluczał możność zwrócenia się przeciw nam wszystkich wojskowych oddziałów niemieckich, węgierskich i przedstawicieli tych narodowości w innych oddziałach, że dawał nam prawdopodobieństwo rozpuszczenia ze zgromadzonych sił ruskich znacznej czy znaczniejszej części do domu, czy internowania ich (mam tu na myśli tę część Ukraińców, która miała wojny dosyć i która mając do wyboru pójście do domu albo walkę za Ukrainę wybrałaby raczej to pierwsze) że dawał nam wreszcie pewność walki, nie z całymi, zwartymi oddziałami wojskowymi, lecz z jednostkami czy kupą jednostek z każdego oddziału, sformowanych ad hoc w mieście. Słowem dawał nam tę nieocenioną wyższość, że w wojsku, nagromadzonym przeciw nam zjawiamy się jako władza wojskowa i opanowujemy je, a mając tylko część pewną przeciw sobie, mamy ją w grupach luźnych w wojsku lub w mieście tworzonych i pospiesznie ściąganych.

Liczyć się trzeba było ponadto z tym, że akcję taką można było zacząć i musiało się ją ukończyć przed przyjściem grupy Wasyla, by mając w mieście spokój, móc jej dać odpór i rozbić ją poza miastem. Walk wewnątrz miasta i równoczesnego ataku dobrych sił ruskich z zewnątrz nie wytrzymamy zapewne. W drugim wypadku tj. przy opanowywaniu od dołu sytuacja znacznie gorzej dla nas się przedstawia. Tu spotykamy się od razu ze zwartymi oddziałami wojskowymi, z których część (ruska) będzie chciała się bronić, druga część jako zwarta jeszcze i pod komendą swoich oficerów pozostająca, będzie mogła się bronić. Mamy więc przeciw sobie całe wojsko we Lwowie zgromadzone. Czy potrafimy je pokonać przed przyjściem Wasyla ? Pomijam już kwestję, czy A.O.K. przygotowujące tak skrupulatnie ten zamach wydało czy nie rozkazy wszystkim oddziałom wystąpienia przeciw nam. Czy więc wydzierżym w takim wypadku ? Liczyć się należało z tym, że nie wolno nam się dać pokonać, skoro my zaczynamy, gdyż wtedy przegrywamy nietylko wojskowo ale i politycznie.

Przegrana militarna w tym wypadku równoznaczna z utratą Lwowa i całej wschodniej Galicji i to utratą zdaje się bezpowrotną. Politycznie przedstawianoby sprawę następująco : Polacy chcieli opanować terytorjum i kraj ruski. Ludność miejscowa nie dała się jednak zgwałcić i sprawiła im lanie, jak się patrzy. Tak zrozumiałaby i zagranica. Dodam zaś, że był to okres punktów Wilsona, kiedy wszyscy byli zdania, że teraz zapanuje tylko sprawiedliwość bezwzględna. Czy ona byłaby wówczas za nami ? Jak wyglądałaby sprawa Galicji wschodniej na kongresie pokojowym, gdybyśmy byli gwałcicielami, gdybyśmy pierwsi za broń schwycili i militarnie przegrali. Po obecnych perypetjach, kiedy wszak cała sprawiedliwość i wszystkie racje po naszej stronie, łatwo wyobrazić sobie. Zapytam jeszcze, czy ludność Polski, czy i ludność samego Lwowa stanęłaby za nami tak jednolicie i w całości i tak nas poparła, gdybyśmy pierwsi „zgnębić chcieli naród, broniący swego równouprawnienia, swego prawa do życia na wspólnej ziemi". Tak początkowo przedstawiały nawet naszą świętą walkę polskie i w Polsce wydawane pisma pewnych obozów.

Było to dla nas naonczas niewątpliwe, że zacząć możemy pierwsi, ale musimy wtedy wygrać. Nie wolno nam wówczas dać się pokonać, ponieważ wtedy tracimy wszystko, kraj i miasto polskie, tracimy moralnie i politycznie. Trzeba więc było jeszcze zdecydować, czy możemy wygrać, czy i jakie szansę przemawiają na naszą korzyść. To było najtrudniejszą naonczas kwestją, której zdecydowanie wiele trudu kosztowało. Dziś po przewalczeniu tej walki można przytaczać dziesiątki argumentów cyfrowych i rozumowych, dziesiątki dowodów sprawdzonych, ale naonczas samo rozumowanie, zimne i spokojne, obliczanie i pewna intuicja mogły przemawiać za takim lub owakim rozwiązaniem. Rozstrzygnąłem wtedy następująco: Przy zaczęciu z góry mamy pewne szansę wygrania, przy zaczęciu z dołu stawiamy wszystko na jedną kartę, gramy o banque i prawdopodobne przegramy. Trzeba nam więc ściągnąć jak najprędzej tworzącą się P. K. L. do Lwowa i z nią razem uprzedzić Ukraińców. Z dołu nam zacząć nie wolno, skoro mamy inne jeszcze rozwiązanie nie tak ha-zardowne. Hazard ten zbyt był kosztowny, bo półtora z górą miliona ludności polskiej i kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych polskiej ziemi.

Za tę decyzję pełną odpowiedzialność ponieść muszę i spokojnie ją przyjmuję. Wiem, że są dziś jeszcze ludzie, którzy z przekonania, czy innych względów czynią mi z tego powodu zarzuty, wiem, że są nawet tacy-może naiwni tylko, którzy twierdzą, że uprzednie zaczęcie przez nas nie kosztowałoby nas ni jednej kropli krwi, że więc ta tak obficie przelana krew najlepszych synów Polski spada wyłącznie na mnie. Czy mam się bronić, czy mam przemawiać pro domo mea? Nie, nie uczynię tego.

Przebieg późniejszych operacji daje tyle dowodów każdemu nieuprzedzonemu, że ja na nie wskazywać nie potrzebuję. W drugiej sytuacji: zacząć rozbrajanie równocześnie z Ukraińcami, możliwy sposób postępowania następujący: Przygotowuje się odpór zbrojny we wszystkich czy poszczególnych jeno objektach (koszarach) i z chwilą gdy Ukraińcy zaczną rozbrajanie gdziekolwiek, znajdują taki odpór, który kończy się ich rozbrojeniem z większą czy mniejszą walką. Nie można było ani przyjąć go odrazu, ani też odrzucić a limine. Należało zbadać dokładnie wszystkie momenty i zależnie od nich dopiero postąpić. Pomijam konieczny wymóg równoczesności, gdyż w razie uprzedzenia, Ukraińców staje się on postępowaniem omówionym w poprzednich kilku ustępach tj. rozbrojeniem z dołu.

Należało obliczyć, na kim w poszczególnych koszarach można się było oprzeć, jaki jest tam stosunek Ukraińców i jakich sił własnych potrzeba, b*y rozbrojenie to gładko przeprowadzić, dany objekt koszarowy we własnym utrzymać władaniu. Należało dalej uwzględnić i moment strategiczny w utrzymaniu obszaru tego, to znaczy czy daje nam to pewne korzyści strategicznie w dalszych operacjach, czy jest do utrzymania łatwy lub trudny, czy też staje się tylko ciężarem, pochłaniającym niepotrzebnie własne siły. Śmiesznie małe cyfry dało nam skrupulatne rozejrzenie się za Polakami w oddziałach wojskowych we Lwowie stacjonowanych. Dochodziliśmy w niektórych do ułamka procentowego zaledwie. Rusinów czy Ukraińców wszędzie moc ogromna. Trzebaby więc wszędzie przeprowadzać to rozbrojenie własnymi siłami, z zewnątrz, rozbrojenie nie band, rozlatujących się do domów, jak w całej Polsce wkrótce się to dziać zaczęło, ale oddziałów wojskowych, przygotowujących się wszak do walki. Czy w takiej sytuacji dalibyśmy wszystkim odrazu radę? Jeśli można było wybierać poszczególne jeno koszary i te rozbroić, decyduje wówczas moment strategiczny wyłącznie.

Łatwe więc np. do obrony były koszary 15 p. p. to znaczy nie wymagały uwięzienia zbyt wielkich sił, by je przed wszystkimi możliwymi atakami obronić. Dużych sił i na rozbrojenie i na utrzymanie wymagała Cytadela, znakomity zresztą objekt obronny, ale bronić go trzeba ze wszystkich stron pokaźną tyralierą. Koszary Piotra i Pawła i Jabłonowskich wymagały do swej obrony—po gładkim ich opanowaniu — po paręset ludzi; ze wszystkich stron bowiem można zbliżać się do nich łatwo, a dużo ogromnych, rozrzuconych budynków nie ułatwia obrony. Z innymi koszarami podobnie. Licząc się dalej z obroną, musiało się uwzględnić możność zaopatrzenia broniącej się załogi w żywność i amunicję. Magazyny amunicyjne zaś jeden na dworcu, drugi w Skniłowie. Jak i którędy im tam dostarczyć, jeśli całego nie zajmiemy miasta. Skoro zaś poświęcimy odrazu po paręset ludzi na jeden objekt, czym zdobywać miasto. Jak postępować mogło rozbrajanie takie, a z drugiej strony jak małych sił potrzeba było, by osaczyć załogę w budynku źle obranym, dam jeden przykład. Baon węgierski ulokowany w szkole Konarskiego, osaczony już przez nas zupełnie, oświadczał buńczucznie : „bronić się będziem do ostatniej kropli krwi, broni nie złożym". Dziesięciu chłopców odpowiednio sprytnie rozlokowanych wystarczyło, by z budynku tego nikt nie mógł wytknąć nosa. Spuszczali prędko z tonu węgrowie, kiedy głód zaczął dobierać się do nich. Tu mogliśmy sobie pozwolić na to, ponieważ budynek leżał już w środku naszego terenu operacyjnego. Lecz gdyby trzeba go było zdobywać—co robić—poświęcić kilkuset na atak wątpliwy, czy odejść. Przy rozbrajaniu, mając na barkach i tyłach walki w mieście, na dłuższe obleganie trudnoby przyszło się zdecydować.

Wystarczających sił własnych nie było na opanowanie wszystkich koszar. Wybrać zaś jedne z nich i wsadzić tam odrazu wszystkie rozporządzalne siły własne, mogło stać się zabójcze dla dłuższego naszego oporu.

Zdecydowałem się poświęcić jedną grupkę ludzi na koszary 15 p. p. Kwaterowało tam około 80 legionistów, w tej liczbie kilku członków P. K. W. Wydałem więc_ im dyspozycję, by bacznie czuwali i z chwilą gdy Ukraińcy szykować się będą do rozbrojenia, oni spróbowali ich rozbroić, lub choćby w części koszar zbrojny im stawić opór. Tymczasem pierwsze wiadomości o pierwszym rozbrojeniu "właśnie stamtąd przyszły, a wysłane patrole w okolicę (do wnętrza dotrzeć już po 9 godz. nie mogły) meldowały o zupełnym spokoju. Tak prędko poszło rozbrojenie w koszarach, w których my mieliśmy najsilniejsze oparcie wewnątrz, gdyż i tych legionistów i najwyższy ze lwowskich procent Polaków. Tu należy propozycja P. O. W. opanowania koszar Piotra i Pawła. Ze względu na ustawioną tam odpowiednio przez członków P. O. W. — wartę, może udałoby się to mimo czujności ukraińskiej. Lecz cóż dalej ? Gdzie i czym opanować resztę koszar? Na obronę zaś ich 400 ludzi wcale nie dużo, a kim i jak pilnować tych parę tysięcy (powyżej 3000) rozbrojonych i internowanych. Do miasta w ręce ruskie chyba ich nie wypuścimy. Jak zaś bronić objektu przed atakami z zewnątrz, mając wewnątrz tylu internowanych i to w pewnym procencie rozagitowanych i zdecydowanych na wszystko. Czym i jak ich żywić, skąd amunicję, jeśli walka w mieście się przeciągnie i dość prędko całego nie opanujemy miasta. To też osobiście nie mogłem się na to zgodzić i zwracałem nawet do P. O- W. o poddanie się pod moją komendę, twierdząc: „róbcie sami, jeśli chcecie". Ja z P. K. W. inną pójdę drogą, a może wtedy pomogę wam więcej z zewnątrz, niż pchając teraz wszystko razem z wami do środka koszar tak nieszczęśliwie położonych.

Przechodzę wreszcie do trzeciego możliwego sposobu postępowania. Przeprowadzić go należało w ten mniej więcej sposób. Siły rozporządzalne obecnie lokuje się w mniejszych ilościach w odpowiednio obranych punktach miasta tak, by obrona objektu nie przedstawiała zbyt wielkich trudności z jednej strony, z drugiej, by poszczególne te punkta oporu—reduty przedstawiały pewne korzyści strategiczne same dla siebie, albo też z uwagi na cały plan we wzajemnym stosunku. Reduty te zachowują się defenzywnie, aż do odpowiedniego momentu, w którym poszczególne czy pewna ich grupa przejść będą miały do wspólnego ataku, muszą być one tak dobrane, by można ich użyć albo do planowo-wojennego działania, do walki regularnej, albo do walki ulicznej, równoczesnej w całym mieście, gdyby pokazał się odpowiednio korzystny dla nas moment. Równocześnie już w czasie tej walki organizuje się dalszych ochotników i tworzy z nich wzmocnienia osłabionych redut, nowe reduty, lub rezerwy na nową walkę, na nowe jej podsycanie.

Tymczasem prowadzić akcję rozkładczą w armii ukraińskiej, czekać na rozlatywanie się oddziałów i związków taktycznych z chwilą rozpuszczania ich do ataków i wychodzenia z rąk oficerów.

Korzyści rozwiązania tego następujące: Dając nam możność przejścia każdej chwili do ataku, nawet pierwszego zaraz dnia, nie zmusza nas grać od razu va banque i albo wygrać albo przegrać, lecz pozwala nam kontynuować obronę taką tygodniami czy miesiącami w najniekorzystniejszych nawet dla nas warunkach. W razie złamania oporu w którejś z istniejących już redut, czy wszystkich walczących, pozwala wzniecać nowe ogniska oporu, a nawet w razie niemożności prowadzenia walki we Lwowie, w razie wyparcia nas zeń—przypuśćmy—wszczynanie walki w okolicy, czy nawet przenoszenie jej po całej wschodniej Galicji. Sposób ten dawał nam ogromne korzyści polityczne: Ukraińcy przy pomocy państw centralnych chcą zawładnąć ziemią polską. Ludność miejscowa broni się i broni miesiącami. Wogóle podtrzymujemy wysoko i krwią własną dokumentujemy, że terytorjum to sporne, że kongres musi nim się zająć i musi załatwić po naszej myśli, ponieważ inaczej my tego nie uznamy, lecz dalej walkę toczyć będziemy. Łamanie pokoju, sprawiedliwości, wszczynanie walki, to wszystko przemawiać będzie przeciw Ukraińcom, a za nami, wszystkie powyższe i wzgląd słuszności i poświęcenia. Liczyliśmy się także z tym, że walka taka prędzej czy później rozpali cały nasz naród, który pospieszy nam z pomocą skuteczną. Nie przypuszczaliśmy jednak niestety, że aż tak długo, aż do maja właściwie na nią przyjdzie czekać. Ale choćby i dłużej, my wytrwalibyśmy. Zrozumieliśmy później dopiero, że wyleczyć wprzód trzeba było naród nasz i nasze czynniki państwowe.

Miał jednak ten sposób postępowania i swoje ujemne strony, a więc wojskowo ważne wypuszczenie inicjatywy z ręki swojej (chociaż tylko do odpowiedniego momentu) nieubiegnięcie przeciwnika, trudność kierowania, wreszcie konieczność zdobywania i atakowania całego miasta. Choć walka nigdy byłaby nas nie minęła, zawsze miasto trzeba było najpierw zdobyć, dawał nam ten sposób te korzyści jeszcze, że pozwalał naprzód dobrze szczerbić atakującego nieprzyjaciela (tysiące musiałby poświęcić na zdobycie każdej z redut) a co najważniejsze uniezależniał zupełnie nas i naszą akcję od jakichkolwiek posiłków ukraińskich przyszłych, czy dążących do Lwowa. W tej akcji nie groźna nam byłaby grupa Wasyla, choćby ona i 100.000 wynosiła ludzi. Podczas gdy w każdej innej poprzedniej zgniotłaby nas, gdyby przyszła prędzej, zanim załatwimy się w całym mieście, zanim opanujemy całkowicie miasto wewnątrz i ubezpieczymy się należycie od zewnątrz. Jakżeż inaczej przedstawia się przy tym postępowaniu nawet sprawa przegranej. Ulegli—ale pod przemocą prusko-austrjacką. Ludność miejscowa nie pogodziła się z nią jednak i nigdy nie pogodzi. Z rozmysłu zająłem się obszerniej tym problemem i przytoczyłem wszystkie argumenty za i przeciw, które wtedy u mnie decyzję spowodowały, po pierwsze, aby czytelnik sam mógł się w nich rozpatrzeć, po drugie, aby zyskał pojęcie, jak szalenie trudno było tu powziąć jakąkolwiek decyzję i jaką odpowiedzialność na swoje wziąć barki. Łatwo dziś przychodzi pisać o tym, kiedy doświadczenie walk minionych okazało trafność planu, trudniej i zaprawdę boleśnie było myśleć o tym przedtem i rozważyć tak, by ni jedna kropla krwi drogiej nie poszła na marne, by nie zaprzepaścić całkowicie, nie wpakować w wieczne jarzmo niewoli kraju, miasta i ludu polskiego. Wzdrygam się jeszcze dziś na te katusze, jakie przechodziłem naonczas. Wszak dla zimnej rozwagi zdawało się sytuacja beznadziejna. Nie było nadto człowieka, którego choćby można było o radę spytać. Trudno, wziąłem decyzję tę na barki swe i wedle najlepszej woli i wiedzy starałem się ją powziąć. Jeśli zbłądziłem, kamieniem w siebie rzucić każdemu pozwolę.

Plan ten, w skróceniu naturalnie, przedstawiłem na małym zebraniu polityków (w mieszkaniu D-ra Dąbrowskiego) nie pomnę już w poniedziałek czy środę t. j. 21 czy 23 października. Zaczęło się ono o 11 w nocy. Wtedy przedstawiwszy argumenty, postawiłem sprawę jasno : zjawi się władza polska, obejmujemy z góry, nie zjawi się, pozwalamy Ukraińcom opanowywać wszystko i postępujemy w myśl ostatniego sposobu. Na opanowanie z dołu i opanowanie częściowe koszar pójść nie mogę. Nie mogę bowiem i nie wolno mi zagrać w hazard przy tak wysokiej stawce. Wolałbym, • by było rozwiązanie pierwsze możliwe i o przyspieszenie przyjazdu władzy polskiej ich prosiłem. Zgodzili się na to wszyscy i wtedy to poszły odpowiednie sztafety do hr. Skarbka Niestety P. K. L. nie przyjeżdżała i nie przyjechała. Należało wreszcie zdecydować, w której części miasta i jak rozmieszczamy nasze reduty. Sprawa ta zależała od najrozmaitszych czynników, które uwzględnić należało, jak:
1) strategiczne położenie Lwowa i jego poszczególnych dzielnic.
2) sposób zabudowania poszczególnych części miasta i wiążąca się z tym ściśle możność operacji wojskowych tak defensywnych jak ofensywnych.
3) zaludnienie poszczególnych dzielnic—przewaga elementu polskiego z jednej strony, a z drugiej skupienie elementu wojskowego już będącego w szeregach organizacji imogącego do nich wpłynąć w chwili zaczęcia walki.
4) rozmieszczenie austrjackich koszar wojskowych i stosunki narodowościowe w nich panujące, nadto wiążąca się z tym ściśle możność dłuższego lub krótszego ćwiczenia, organizowania i uzbrojenia zbierających się własnych oddziałów.
5) położenie linji kolejowych i dworców.
6) rozlokowanie austrjackich magazynów materjału wojennego i wojskowego, jak broń i amunicja, cały materjał techniczny, saperski i taborowy, telefoniczny, samochodowy, ubraniowy itd. wreszcie warsztaty wojskowe (austrja-ckie) i cywilne, które w danej chwili zająć można.
7) możność zaopatrywania miasta i wojska w żywność i rozmieszczenie magazynów żywnościowych.
8) położenie wsi podmiejskich i przedmieść i ich stosunki narodowościowe (o większości polskiej czy ruskiej) i ludnościowe (ile i jakiego ochotnika dać mogą).

Wszystkie powyższe względy przemawiały za zachodnią i północną połacią miasta. Tam też zrobiliśmy naszą podstawę operacyjną i ulokowali większość sił własnych. Ponadto w 'bliskości koszar i ważnych objektów we wschodniej połaci miasta rozlokowaliśmy mniejsze oddziały, by móc odpowiednio je użyć przy sprzyjającym momencie wojskowym i korzystnych dla nas warunkach.

Jako reduty wybrać należało budynki, do obrony najłatwiejsze i wymagające jak najmniejszych sił. Nie mogły to być kamienice zamieszkałe przez rodziny, trudniej koszary wojskowe. Nadawały się do tego dobrze szkoły i różne urzędy publiczne. Z obsadą ich nie można się było zbytnio spieszyć, by nie zwrócić uwagi austrjackich władz wojskowych. Przedstawienie dalszego planu działania i sposobów własnego postępowania przy najrozmaitszych, możliwych ewentualnościach nie wchodzi w zakres niniejszego rozdziału. Zaznaczę jedynie, że był on gotów i dokładnie musiał być wycyzelowany przed zamachem ukraińskim. Choć krzyżowały go w drobnych przejawach różne okoliczności, w całości swej znalazł dobre zastosowanie aż do ostatecznego zdobycia miasta. Tymczasem codziennie prawie przychodzą wiadomości, jedne zdawało się najpewniejsze, inne zmienne i tchórzliwe: „dziś robią Ukraińcy zamach”, lub „Ukraińcy opanowali już to a to". I takich zamachów przeżyliśmy w październiku cztery, aż znowu rozległa się po raz piąty 31 października wieść: „Ukraińcy opanowali już koszary 15 pp." Wysłane patrole stwierdziły z ulicy spokój, a jeden z dzielnych patrolowców (śp. Battaglia) wdarłszy się w środek koszar, życiem to przypłacił i dogorywał w brzuch ranny w koszarach bez naszej wiedzy. Dyrektor policji, Polak, grał spokojnie w kasynie miejskim w karty i ręczył szerszej publiczności—nie nam,— że spokój wszędzie zupełny, że pogłoski o zamachu bezsensowne, zdradzają tylko zdenerwowanie polskie i z niego jeno swój początek biorą.

Taki był „pekawiacki" plan działania. W zasadniczej jeno jego postawie wspomniałem o nim członkom P.O.W. na drugiej, wspólnej konferencji. Czy mieli oni własny plan działania i jaki ? Wyjawili go dopiero 31 października. Chcieli oni wonczas—w ciągu nocy, rozbroić 19 pułk strzelców w koszarach Piotra i Pawła. Przypuśćmy, że udałoby im się to. Lecz na pytanie, co dalej, dosyć mętne, niezbyt przemyślane dawali odpowiedzi. Wsadzić tam bowiem paręset ludzi i internować kilkanaście setek to jeszcze łatwo, ale bronić on objekt przed prawdopodobnymi atakami, znacznie trudniej, ale czym żywić tych wszystkich ludzi i skąd brać dla nich amunicję, po wyczerpaniu będącej tam na składzie. Zapewne inaczej przedstawiałaby się sprawa, gdyby można było rozbroić wszystkie koszary. Lecz na to nawet oni sami nie widzieli sił odpowiednich, możności, ni sposobu. Tembardziej teraz, kiedy Ukraińcy opanowali już prawdopodobnie koszary 15 p.p. Działanie więc według ich planu byłoby w tej sytuacji tworzeniem nowej reduty—najniekorzystniejszej i w najgorszym miejscu, a wymagałoby w danej chwili użycia w tym jednym miejscu prawie wszystkich sił rozporządzalnych.

Twierdzono później (patrz Kron i Łapiński „Listopad we Lwowie") że popołudniu 31 października otrzymała P. O. W. od swych władz organizacyjnych rozkaz natychmiastowego, czynnego we Lwowie wystąpienia. Nic o tym naonczas nie mówiono i nigdzie nie wystąpiono. Wysłano jedynie późną już nocą maleńki oddziałek (kilkunastu ludzi) pod wodzą kap. Wiktora (Kopcia Ludwika) do Rzęsny Polskiej celem rozbrojenia i opanowania załogującej tam baterji, która kilka dni temu pojechała z Serbji a pozostawała pod komendą kap. Ładzińskiego Tadeusza. Ponieważ łączyło się to z planem naszym, posłaliśmy tam członkom P. K. W. rozkaz wspólnego z nimi działania i opanowania baterji.

Co planowała grupa P. K. P. z r. 1918 pod wodzą pułk. Sikorskiego w kilku dalszych opowiem słowach. 30 października odbył pułk. Sikorski konferencję z prezydjum miasta, na której wedle późniejszych opowiadań D-ra Stesłowicza zapewniał, że niema żadnych powodów do jakichkolwiek obaw i niepokoju, że wszystko już zarządzone na ewentualne uniemożliwienie zamachu ukraińskiego i t. d. Choć w ten sam deseń twierdził kap. Kamiński, który zresztą jedyny nie wierzył zupełnie w możliwość zamachu ukraińskiego — na wspólnym naszym posiedzeniu 31 października, nie dowiedzieliśmy się o nich zupełnie poza tym, cośmy już wiedzieli t. j. że mają w szkole Sienkiewicza „batalion zapasowy" z 12 ludzi i że utrzymują słabiutkie, nieuzbrojone pogotowie (z kilku ludzi) w lokalu swej komendy placu (przy ul. Akademickiej).

Z późniejszego, pisemnego raportu kap. Trześniowskiego wnioskować można, że mieli nakazane umieścić w dniu 1 listopada w mieście małe pogotowie w ratuszu i otrzymać broń rzekomo zdeponowaną dla nich tamże. Broni tej nie było tam zupełnie, a 1 listopada silnie dzierżyli ratusz ukraińcy. Zresztą 31 października wyjechał pułk. Sikorski ze Lwowa, a kierownictwo tej grupy zostało w rękach kap. Kamińskiego. Czynniki oficjalne polskie—miejskie, krajowe i policyjne — nie poczyniły żadnych przygotowań, nie miały — zdaje się — żadnego planu działania.[...]


Powrót

  Licznik