Współczesny plac św. Ducha - widok z wieży ratuszowej i od strony Wałów Hetmańskich


Franciszek Jaworski

O SZARYM LWOWIE

BIBLIOTEKA HISTORYCZNA ALTENBERGA

LWÓW.

Drukarnia przy Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Lwowie

1917


IX.

PLAC ŚW. DUCHA.

(MOCNO ZAWIKŁANA HISTORYA O KAWIARNI WIEDEŃSKIEJ I ODWACHU Z PRZYNALEŻYTOŚCIAMI).

Kompleks gruntu, obejmujący kamienicę z Kawiarnią wiedeńską i odwachem, oraz niezabudowany plac św. Ducha był od początku istnienia Lwowa na miejscu dzisiejszem, szczelnie zabudowany. W ciasnocie miast średniowiecznych, gdzie każda piędź gruntu w obrębie murów miejskich musiała być wyzyskana, aż do ostateczności, skupiał na sobie ów szczupły płacheć ziemi nad Pełtwią tak trzyokienne kamienice mieszczańskie, miejską woskobójnię, szpital z kościołem, cmentarzem i wikarówką, jak wreszcie część ogólnych fortyfikacyi miejskich: kawał podwójnego muru z basztą, fosą i wałem. Nawet między murami fortecznymi nad fosą tuliły się małe domki prywatne.

Ale pierwsze miał miejsce kościół i szpital św. Ducha, od których nazwa placu pochodzi. Szpital był początkowo pod wezwaniem św. Elżbiety z przeznaczeniem dla obcych bezdomnych przybyszów, gdy zaś rychło mieszczaństwo przybudowało kościół, całość schroniła się pod skrzydła św. Ducha i służyła głównie jako schronisko dla opuszczonych wdów mieszczańskich i samotnych starych panien. Za Ludwika węgierskiego i jego wielkorządcy Władysława Opolczyka, w drugiej połowie XIV. wieku kościół i szpital były już w pełni swojej filantropijnej działalności.

Miasto wzniosło je na własnym gruncie, własną myślą i ofiarnością. Toteż wobec duchowieństwa, roszczącego sobie prawo do zarządu tych instytucyi, broniło swego prawa zazdrośnie a rozpaczliwie, poruszając wszystkie sądy, a nawet samą Stolicę apostolską. I potrafiło się obronić. Bulle papieża Marcina V. (1417), Eugeniusza (1446), Urbana VIII. (1626), dekrety nuncyusza Cancelottiego i wszystkich prawie królów polskich przyznały miastu wyłączny zarząd szpitala i prawo patronatu nad kościołem. Takie było przywiązanie mieszczaństwa do umiłowanej instytucyi, że rajcy lwowscy nie ulękli się nawet klątwy kościelnej arcybiskupa Próchnickiego (w r. 1624), nie zadrżeli, gdy w katedrze gaszono świece przy wymawianiu ich nazwiska i równano z Kainem i Lucyperem.

I wszystko, co było świętego i nabożnego we Lwowie ma swoje wspomnienie w tym nieistniejącym kościółku św. Ducha. Błogosławiony Jakób Strepa przyznał mu dziesięcinę ze wsi Prusy, na jego ambonie kazał błogosławiony Jan z Dukli, a w śmiertelnej chwili, przy jarzących gromnicach, nie było prawie we Lwowie mieszczanina, któryby w testamencie nie pamiętał o szpitalu i kościele św. Ducha. Bo był on dla społeczności lwowskiej tem wszystkiem, co dzisiaj zabezpieczenie starości i życiowa asekuracya, pozwalał zamknąć oczy spokojnie i bez troski o los wdowy i sieroty.

Więc mnożył się majątek szpitalny. Pięćdziesiąt kamienic lwowskich płaciło mu legaty, do szpitala św. Ducha należały wsie Malechów i Skniłów, grunta na Łyczakowie i ulicy Szerokiej, łany na "Psim rynku" w okolicy dzisiejszych Sakramentek, „Babi młyn" na Pełtwi za Wysokim zamkiem. Patrycyusz lwowski Jan Szolc Wolfowicz przekazał w testamencie wszystkim swoim potomkom a właścicielom narożnej kamienicy w rynku naprzeciw katedry, obowiązek corocznego dostarczania obiadu ubogim szpitalnym na Boże narodzenie. Obiad ten składać się miał z „żółtej juchy" mocno zaprawnej marchwią, pietruszką, pieprzem i szafranem, z 80 porcyi mięsa wołowego, 80 porcyi pieczeni z dwoma półmiarkami rzepy, 12 gęsi, bułek za 20 gr. i czterech skopców piwa. Tak samo i w innych dniach, zwłaszcza świątecznych, panny lwowskie uważały za punkt swojej ambicyi ugoszczenie ubogich obiadem przez siebie ugotowanym.

Majątkiem szpitalnym zarządzali prowizorowie, wybierani w czasie ogólnej corocznej elekcyi (22. lutego) razem z burmistrzem i rajcami, z pośród najznamienitszych mieszczan. Między innymi był prowizorem takim przez długie lata poeta, burmistrz i historyk Lwowa Bartłomiej Zimorowicz. Natomiast wewnętrzny zarząd szpitala, oparty był na zasadach autonomicznych, tworząc rodzaj, republiki dziadowskiej. I trzeba przyznać, może nawet trochę ze wstydem, że w tej dziadowskiej republice lepiej nieraz bywało, niż w prawdziwej, najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Zasada "liberum veto" nie obowiązywała tam wcale, a dla władzy, wybranej większością głosów, musiał być posłuch i szacunek, bo przez i bez ceremonii żeniono każdą parszywą owcę. Corocznie tedy w dniu Zadusznym, po nabożeństwie, zbierały się prebendaryuszki i większością głosów wybierały z pomiędzy siebie dwie przełożone, do których należał wewnętrzny zarząd i przestrzeganie regulaminu, „aby się babki zachowywały przystojnie, skromnie, pokornie. Któraby się swarzyła, upijała, wszetecznem słowem łajała, przeklinała, po gospodach się włóczyła, inne buntowała — taka ma być napędzona ze szpitala".

Tak samo pamiętano i o kościele. W czasie Zielonych świąt nie było we Lwowie człowieka, któryby nie uważał za swój obowiązek pomodlić się w kościele św. Ducha, w Wielki czwartek było tam święto dziadowskie, rezurekcya obchodzoną była uroczyście i z muzyką, każdej zaś niedzieli zgromadzało się tu bractwo Niemców lwowskich, którym kazania w języku niemieckim głosili Jezuici. W r. 1567 spalił się kościół, lecz wnet został odbudowany, z początkiem wieku siedmnastego zrestaurowano go gruntownie, pomalowano i w r. 1649 poświęcono, poczem już w tym samym stanie dotrwał aż do końca swego istnienia.

Z tem wszystkiem był to kościółek niewielki, o trzech ołtarzach, a stał na samym rogu dzisiejszego placu, w tem samem miejscu, gdzie dziś kiosk fotograficzny. Budynek szpitalny przylegał do niego bezpośrednio, frontem do ulicy Teatralnej. Była to kamienica z mnóstwem malutkich izdebek, wynajmowanych czasami samotnym kobietom i z dwoma wielkiemi salami „dziadowskiemi” dla prebendaryuszek. Dalej na lewo, frontem do ulicy Teatralnej, gdzie dziś przednia część kamienicy z odwachem, stały kamienice prywatne Abichtowska i Nosego, w tyle których w wązkiej uliczce, dziś rozszerzonej (Kilińskiego) znajdowała się woskobójnia. Z tyłu po za kościołem i budynkiem szpitalnym znajdował się cmentarz kościelny, zabudowany również budynkami drewnianymi i kamieniczką murowaną, którą w r. 1680 wybudował szlachcic Marcin Filipowski na mieszkanie duchownego, względnie proboszcza św. Ducha.

Cały ten kompleks zabudowań oddzielony był ulicą biegnącą prostopadle do murów miejskich (dziś ulica św. Ducha), przy której z czasem stanął kościół Jezuitów, w tyle zaś wąskie przejście, na linii mniej więcej dzisiejszego wchodu do Dyrekcyi skarbowej, oddzielało go od muru fortecznego t. zw. wysokiego, zbudowanego za Kazimierza Wielkiego. Za murem w lekkiej pochyłości spadał grunt w fosę, biegnącą wzdłuż dzisiejszego chodnika przed kawiarnią wiedeńską. Na drugim brzegu fosy, jak dzisiejsza ulica Hetmańska, biegł wał oszkarpowany, drugim, niższym murem, a za nim Pełtew, w drugiej głębokiej fosie toczyła swe wody.

W ciągu kilku wieków krajobraz tutejszy zmienił się o tyle tylko, że po wybudowaniu kościoła OO. Jezuitów wybito w obu murach furtę t. zw. „Jezuicką" i dano mostki zwodzone przez obie fosy. Pomiędzy zaś oboma murami nad brzegiem fosy powstały cztery domki drewniane i jedna kamieniczka murowana. Niesposobne dla budownictwa czasy wojenne w ciągu XVIII. w. odbiły się też na tym skrawku starego Lwowa. Żył on tylko odblaskiem chwały dawnych dni, a nędza i opuszczenie panowały tu coraz wszechwładniej. Na tle tego opuszczenia i w chwili wielkiej katastrofy dziejowej, która oddała Lwów pod panowanie austryackie, poczęły się i poszczególne budynki na placu św. Ducha wysuwać z rąk miasta i mieszczaństwa.

Początek zrobiły dwie wspomniane wyżej kamienice od dzisiejszej ulicy Kilińskiego: Abichtowska i Nosego, połączone już dawniej z miejską woskobójnia. Kontraktem kupna i sprzedaży z 6. sierpnia 1762 sprzedali spadkobiercy Jana Abichta kamienicę swoją Józefowi Łodzia Ponińskiemu, wojewodzicowi poznańskiemu i staroście Ostrowskiemu za 15.054 złp., w rok później zaś kupił tenże Poniński i kamienicę Nosego za 3.000 złp. i złączył je w jedno jak dzisiejsza część Kawiarni wiedeńskiej od strony ulicy Teatralnej. Mąż światły i wielki bywalec, poseł Rzeczypospolitej do Hiszpanii i Portugalii, Holandyi i Sardynii, mieszkał wraz z żoną swoją Maryanną z Kalinowskich w sąsiednim Kuhajowie, zjeżdżając do Lwowa na kontrakty i na wszelakie uroczystości. Wówczas kamienica jego roiła się bujnem życiem, a wśród wielu znakomitych osobistości bywał tu także młody naonczas poeta Franciszek Karpiński.

Tkliwy poeta przyniósł ze sobą do Lwowa „tęskność do Justyny", swojej pierwszej miłości. „Tęskność" ta jednak już wówczas nadszargana była trochę nadzieją zyskowniejszego małżeństwa, we Lwowie zaś zaszargała się do reszty. Zanadto bowiem dużo było tutaj pokus niewieścich, a zanadto miękkie serce poety. Studyum teologiczne, któremu się Karpiński oddawał w akademii jezuickiej, nie wstrzymało go wcale od „pocałowań przedłużonych” w pół odkryte piersi mieszczki Tamburini, która odgrywała podówczas na bruku lwowskim dwuznaczną rolę „świętej", mającej różne objawienia. W wirze życia towarzyskiego, wpadło też bez większej trudności czułe serce poety w sieci starościny Ponińskiej. Miała ona „wzrost hoży, ciało najbielsze, twarz nie wiele przyjemną, ręce najpiękniejsze", tak, że niebawem przyszło się poecie „rozkochać w jejmości”, mimo tego, że była o 14 lat starsza od niego.

Miłość trwała pełnych lat dziesięć, a salony, obok dzisiejszego odwachu, nasłuchały się do syta sielanek, które układał Karpiński pod imieniem Justyny, stwierdzając sam niedyskretnie, w swoim pamiętniku, że „wszystkie one do drugiej Justyny, Maryanny Ponińskiej należą”. Sielanki te jednak miały nieraz i drastyczniejszy przebieg, bo poeta pragnął zbyt często "pocałowania w piersi najpiękniejsze", co mu znowu nie przeszkadzało wcale "z młodszymi miewać rozrywki".

Spadkobiercą Józefa Ponińskiego był Franciszek Poniński r. 1800, po nim Augustyn Poniński r. 1819, a wreszcie Jan Poniński r. 1827. Przy założeniu tabuli miejskiej otrzymała realność Ponińskiego numer konskrybcyjny 32.

Tymczasem sąsiedni (od ul. Teatralnej) szpital i kościół św. Ducha chyliły się coraz bardziej do upadku. Zły Zarząd dóbr szpitalnych, niepewne a mocno zagmatwane stosunki w pierwszych latach rządów austryackich, pozbawiły fundacyę św. Ducha prawie całego majątku. Nie było komu restaurować nadwerężonych murów, ani dbać o ich utrzymanie; niższe zaś władze rządowe ograniczały swą działalność do tego tylko, że zasypywały gubernium doniesieniami o nędznym stanie budynków szpitalnych i o tem, że kościół św. Ducha każdej chwili grozi zawaleniem. Od r. 1778 doniesienia te powtarzają się coraz częściej, zapowiadając wprost nieuchronną katastrofę.

Jakoż istotnie katastrofa nastąpiła. W nocy na 7. marca 1780 r. budynek szpitalny, a raczej część jego, przytykająca do kościoła św. Ducha runęła, na szczęście bez wypadku w ludziach, gdyż ubogich dzień przedtem usunięto z budynku. Wysłany na miejsce inspektor budownictwa rządowego Francuz Gibaut, złożył dyrekcyi policyi sprawozdanie w języku francuskim, w którem oświadczył, że i reszta budynków, nie wyłączając kościoła św. Ducha, w żaden sposób nie da się utrzymać. Osobliwie na murach kościelnych wystąpiły tak szerokie rysy, że sklepienie zostało zupełnie oddzielone od ścian bocznych, ściana zaś od strony kościoła OO. Jezuitów, jakkolwiek podparta drewnianymi belkami, wybrzuszyła się do tego stopnia w stronę ulicy, że jej upadek jest tylko kwestyą kilku dni.

Na podstawie tego sprawozdania wydało gubernium pod dniem 22. marca 1780 do prowizorów szpitalnych rozporządzenie, aby resztę budynków i kościół natychmiast opróżnili i zaraz po świętach wielkanocnych przystąpili do ich zburzenia. Równocześnie wysłano pismo do oficyała katedralnego ks. Godurowskiego, aby polecił wynieść z kościoła wszystkie świętości (sacra et suffragia). Co się tyczy placu — powiada dalej wspomniane rozporządzenie — to aż do dalszego rozporządzenia ma on pozostać pustym, albowiem o odbudowaniu szpitala nie może być nawet mowy wobec braku miejsca i ciasnoty w samem mieście. Materyał wreszcie uzyskany z rozbiórki należy drogą licytacyi sprzedać najwięcej dającemu. Rozporządzeniu temu stało się zadość. Kościół i budynek szpitalny został zburzony i zniesiony doszczętnie, materyał sprzedano częścią na licytacyi kupcowi lwowskiemu Preszlowi za 1.504 złr. 54 kr., reszty zaś użył magistrat na swoje potrzeby.

W ten sposób rząd sam, z góry, jeszcze przed rozpoczęciem demolacyi, zadecydował o przyszłem przeznaczeniu placu św. Ducha. Plac istotnie pozostał pustym, tylko na jego środku sterczała jeszcze w r. 1788 ruina, czyli, jak powiada metryka Józefińska, „kawałek kamieniczki", która stała się kością niezgody między rządem a kapitułą i stała się przyczyną, że miasto jako między nimi najsłabsze, przy placu utrzymać się nie zdołało.

Ów kawałek kamieniczki był mianowicie mieszkaniem wikarego, albo raczej mansyonarza przy kościele św. Ducha, zbudowanem w r. 1786 przez wspomnianego powyżej Marcina Filipowskiego, za pozwoleniem arcybiskupa Lipskiego. Ta okoliczność spowodowała kapitułę do wystąpienia z pretensyą nietylko do kamieniczki i placu na którym stała (17 i pół sążni kwadr.), ale i do miejsca, na którem stał kościół, jako niby rzecz duchowna, a wreszcie także i do materyału uzyskanego z jego rozbiórki.

Pretensye kapituły nie były zbyt silnie oparte na prawie, a zresztą wysunięte zostały przeciwko rządowi dla utargowania ustępstw w innej sprawie procesowej. Nie ulega bowiem żadnej wątpliwości, że tak kościół, jak szpital, jak wreszcie plac po nich pozostały, był wyłączną własnością miasta z obowiązkiem gminy utrzymywania ubogich. Skutkiem tego cały majątek szpitala św. Ducha, tak samo jak i zniesionego równocześnie drugiego szpitala św. Stanisława miał być przelany na rzecz szpitala św. Łazarza, z którego rząd zamierzał uczynić centralną instytucyę dla ubogich. Tak więc i plac św. Ducha stał się częścią funduszu ubogich, a jako taki, wobec rządowego zakazu budowania na nim, przynieść mógł funduszowi temu pożytek, jedynie wtedy, gdyby został sprzedany. Gdy zaś równocześnie rząd, zająwszy budynek dawnego kollegium Jezuitów, zamierzał ulokować w nim wszystkie władze dykasteryalne, a nawet początkowo nosił się z zamiarem wystawienia na ich pomieszczenie nowego, wielkiego gmachu, wzrok jego padł przedewszystkiem na sąsiedni, bezpośrednio prawie do kollegium przytykający plac św. Ducha.

Miasto ze swojem prawem własności placu znalazło się w bardzo trudnem położeniu. Z jednej strony groził mu uporczywy proces z Kapitułą, z drugiej strony przeznaczenie placu na rzecz funduszu ubogich, zakaz budowania na nim i chęć rządu nabycia go, spowodowały ostatecznie gminę, że zgodziła się plac św. Ducha sprzedać rządowi.

Sprawa sprzedaży ciągnęła się od r. 1786 do r. 1788, poczem na podstawie oszacowania miejskiego Bauamtu z 16. czerwca 1788 rząd nabył od gminy sam plac za cenę 2.715 złr. 37 kr., która to suma przeszła następnie na fundusz św. Łazarza. Bezpośrednio potem rozpoczął fiskus długoletni, uporczywy, z całym nakładem kruczków biurokratycznych prowadzony proces z Kapitułą o wspomniany wyżej kawałek placu św. Ducha powierzchni 17 i pół sążnia kwadratowego, na którym stało mieszkanie wikarego.

Ostatecznie rząd proces wygrał i stał się nieograniczonym właścicielem miejsca kościelnego i szpitalnego, które w tabuli miejskiej zapisane zostało pod nrem 89, jako rządowe pustki (aerariense vacuum).

Miejsce to jednakże obejmowało małą tylko część placu św. Ducha w dzisiejszych jego rozmiarach. Nie należy bowiem zapominać, że na drugiej jego części stały wciąż jeszcze fortyfikacye miejskie, a mianowicie podwójny mur, fosa, wał z czterema domkami. Niebawem jednak przyszedł koniec i na te zabytki dawnej obronności Lwowa. Przy końcu XVIII wieku zburzono mur wysoki, Kazimierzowski, zasypano fosę, na wale urządzono plan-tacye dla użytku publicznego. Skutkiem tego i plac św. Ducha rozszerzył się więcej, jak w dwójnasób, sięgając aż do samego prawie brzegu Pełtwi. Wolna ta, wówczas uzyskana przestrzeń rozpoczynała się mniej więcej od miejsca, gdzie dziś odwach styka się z werandą Kawiarni wiedeńskiej, obejmowała całe miejsce, gdzie Kawiarnia wiedeńska od strony ulicy Hetmańskiej i plac przed Dyrekcyą skarbową, odznaczający się dziś jeszcze pochyłością grutu, która powstała przy zasypywaniu fosy. Część tego gruntu poszła, jak wyżej wpomnieliśmy, na plantacye wałowe, druga część pod ulicę Hetmańską, reszta zaś została wyłączną własnością gminy i została wpisana do tabuli miejskiej pod nrem 88 jako pustki (civitatense vacuum).

W ten sposób właścicielem placu św. Ducha został po połowie rząd i gmina m. Lwowa. Kamienicę zaś narożną od ul. Kilińskiego i Teatralnej, posiadali, jak wyżej powiedziano, Ponińscy. Plac powoli zaczął się stawać publicznym i przechodnim, a granica między tem, co należy do rządu, a co do miasta, zacierała się powoli.

W r. 1827 realność Ponińskich kupił za 14.000 złr. obywatel lwowski Karol Hartmann, a równocześnie rządowi wypadła potrzeba nowego odwachu dla wojskowości. Obowiązek dostarczenia budynku na pomieszczenie warty należał do gminy, która nie mając na ten cel funduszów, zrobiła do spółki z rządem i Karolem Hartmannem następujący interes. Rząd pozwolił wybudować odwach na części placu św. Ducha do niego należącej, Hartmann, który równocześnie przebudował świeżo przez siebie nabytą kamienicę, miał przy tej sposobności wyręczyć gminę i wybudować własnym kosztem odwach, a gmina za to odstąpiła mu na własność dla rozszerzenia jego realności przytykającą do niej część placu św. Ducha od strony ulicy Hetmańskiej, powierzchni około 105 kwadratowych sążni.

Kontraktem z 12. maja 1828 między gminą miasta a Karolem Hartmannem został ten interes ubity. Hartmann uzyskiwał znakomity kawał placu budowlanego, którym zaokrąglił swoją realność tak, że uzyskała ona trzy, względnie nawet cztery fronty, a w zamian za to zobowiązał się wystawić na placu św. Ducha od strony północnej tuż koło własnego domu, na rządowym placu za zezwoleniem fiskusa „solidny" odwach, złożony z izby oficerskiej i strażnicy dla 40 żołnierzy, który to odwach mieć będzie wspólny kanał z kamienicą Hartmanna l.k. 32. Serwitut ten ciąży na tej realności do dnia dzisiejszego.

Hartmann w przeciągu roku 1829 wybudował i odwach i na odstąpionym przez gminę gruncie kamienicę dla siebie, która otrzymała numer konskrypcyjny 360. Tak powstał budynek Kawiarni wiedeńskiej w dzisiejszej swojej postaci z trzema frontami od ulicy Teatralnej, Kilińskiego i Hetmańskiej i z czwartym frontem od placu św. Ducha, który to jednak front obciążony był pewnemi służebnościami. Mianowicie tak Hartmannowi jak i wszystkim jego następcom pozwoliło miasto mieć z tej strony jedynie tylko okna i drzwi wchodowe, pod żadnym jednak warunkiem nie mogła się tu mieścić brama wjazdowa. Ale i te okna a drzwi pozwolone były tylko w drodze łaski i ustępstwa (precario modo) tak, że na każde żądanie miasta musiały być zamurowane bez żadnego odszkodowania podobnie jak wystające gzymsy każdej chwili zniesione.

Odtąd kamienica z kawiarnią wiedeńską, z przytykającym do niej odwachem, z pewnymi służebnościami i prawami do placu św. Ducha (prawo widoku) pozostawało w rodzinie Hartmannów aż prawie do dni naszych. Po Karolu Hartmannie odziedziczyła ją w r. 1847 Klementyna z Hartmannów br. Rüstel, w r. 1856 jej córka Irena Rüstel, poczem w r. 1870 własność kamienicy przeszła na rzecz Antoniego i Genowefy Sieberów, po ich śmierci wreszcie w r. 1893 do Franciszki Sawczyńskiej, urodzonej Fuchs Sieber Haintz. Od ostatniej nabył realność p. Gabryel Stark, od tego wreszcie gmina miasta Lwowa. O ile jednak kamienica, względnie jej stan tabularny już od r. 1829 był zupełnie uporządkowany, o tyle stosunki na samym placu św. Ducha pozostawały nadal bez ścisłego rozgraniczenia własności rządowej i miejskiej.

Pierwszy jednak rząd upomniał się o swoją własność. Na podstawie dekretu gubernialnego z 14. lipca r. 1832 1. 31.967 i deklaracyi magistratu m. Lwowa, którą przyznano własność rządową z 5. października 1832 1. 24.171 utworzono na placu św. Ducha osobne ciało tabularne, jako własność Wysokiego Skarbu, z tem, że kamienicy l. k. 32, a więc przedniej części kawiarni wiedeńskiej przysługuje w drodze służebności prawo używania piwnic, znajdujących się pod odwachem. Służebność ta trwa do dnia dzisiejszego.

W trzydzieści lat później postarało się wreszcie i miasto o ustalenie granic swojej własności na placu św. Ducha. Stało się to na zasadzie ścisłego porozumienia z władzami rządowemi, przyczem zgodzono się na to, ażeby poszczególne części placu św. Ducha rozdzielone zostały fizycznie między współwłaścicieli. Dnia 1. czerwca tedy w r. 1861 wyszła na plac komisya, w której ze strony gminy m. Lwowa brał udział koncypient magistratu Wojciech Piwernetz i komisarz drogowy Władysław Liebel. Przez dwa dni z rzędu oznaczała ta komisya i oddzielała miejską własność od rządowej, a nareszcie przy pomocy palików, sznura i przyrządów mierniczych, zdołała wypośrodkować granicę. Granicę tę oznaczono fizycznie linią złożoną z brukowych kostek kamiennych.

Linia ta prostopadła do głównego wchodu do budynku c. k. Dyrekcyi skarbowej jest widoczną do dzisiaj i stanowi granicę własności rządowej i gminnej.

Na podstawie protokołu rozgraniczenia i deklaracyi magistratu z 7. września 1866, utworzono z tej części placu św. Ducha od strony ulicy Hetmańskiej osobne ciało tabularne, jako własność gminy m. Lwowa, z tem, że kawiarni wiedeńskiej przysługuje prawo widoku i wychodu na plac św. Ducha. Miejsce odwiecznie miejskie, tylu tradycyami uświęcone, z wyjątkiem dwu kamienic prywatnych, zawsze publicznym celom służące podzieliło się między trzech właścicieli, z których gmina miasta Lwowa przed zakupnem kamienicy z kawiarnią wiedeńską, na niewielkim się tylko utrzymała skrawku.



Data modyfikacji strony: 2009-01-30

Powrót
Licznik