Żanna Słoniowska

ŚWIĘTA WE LWOWIE

Przewrót twego świata

"zmysłowe" obrazki ze świętowania we Lwowie (bez dodatku różowego koloru)

… Lwów wyostrza zmysły. Czuję to już w pierwszych sekundach, gdy samochód wjeżdża na oddalone od centrum obleśne osiedla, w których możnaby kręcić film o każdym osiedlu każdego dużego postsowieckiego miasta. Zresztą tutaj sama natychmiast czuję się jak w środku czarno-białego filmu, poza realnością medialno-supermarketowo-pędową, w rzeczywistości prawdziwie Innej – coś w rodzaju zaludnionej "Strefy" Tarkowskiego. Wpływa na to smutna, choć niewątpliwa peryferyjność miasta-statku - jak go nazwał Jurij Andruchowycz, wpływa na to niezniszczalny choć bardzo zmienny genius loci. A także wiele innych nie poddających się sformułowaniu rzeczy, mieszanina których decyduje o autentyczności Lwowa.

1. Słuch

Styczeń, godzina 18, prospekt Swobody (najbardziej reprezentacyjna ulica miasta wiodąca ku Operze i stojącej koło niej jaskrawo ubranej choince). Ze wszystkich głośników na lampach ulicznych leci głośna - jak na dyskotece - muzyka. Śpiewa kobieta: "Zakochatys' Boże daj – tilky w Ukraini, wyjty zamiż Boże daj – tilky w Ukraini, i dytynu Boże daj – tilky w Ukraini…" Naokoło - zmierzch, pod nogami brudna śnieżna breja – miasto słabo się sprząta, przewija się tłum, nikt zdaje się nie słyszeć natarczywego „disco-polo”. "Ostatnio puszczają tę piosenkę codziennie", - mówi Grażyna, młoda lwowianka, - gdy usłyszałam ją po raz pierwszy myślałam, że to żart". Nie, to raczej niechciana ironia, ta liryczna prośba o poród w ukraińskich warunkach – w szpitalu z nie działającymi prysznicami i do cna skorumpowanym personelem. "Przecież muszą jakoś podtrzymywać duch patriotyzmu, bo inaczej nikt nie będzie chciał mieszkać na Ukrainie", - protestuje Łukasz, przybysz z Polski. Następnego dnia słyszę piosenkę znowu, tym razem to sobota, na prospekcie dużo spacerowiczów, muzyka zagłusza każdą próbę rozmowy. W ślad za odą o kraju ojczystym puszczane są kolędy, również w wykonaniu mało zachęcającym. Nieoficjalnie się mówi, że obowiązkowe świąteczne nagłośnienie centrum jest innowacją nowego lwowskiego mera. Za poprzedniego podtrzymanie narodu na duchu dokonywało się z mniejszą ilością decybeli. Czuję się jak w wiosce, ale temu przeszkadza wytworna architektura. Czuję się jak w ilustracji do „Nowego wspaniałego świata", aczkolwiek komunizm już upadł, a znamiona globalizacji tutaj prawie nie dotarły. Przechodnie muzykę ignorują. Za pomocą tych głośników już wiele razy ktoś im kazał bawić się – kiedy prospekt Swobody po kolei nosił nazwy Wałów Hetmańskich, Hitlera i Lenina.

2. Smak

Święta we Lwowie mają posmak wódki, nawet, jeśli się jest całkowitym abstynentem. Wódka jest przeżyciem wizualnym, medialnym i czymś więcej niż po prostu trunkiem. Według moich obserwacji ponad 90 procent wszystkich billboardów Lwowa mieści reklamę gorzałki, czasami naprawdę niesłychanie ciekawą i pomysłową. Na przykład na jednym z billboardów fragment odwróconej do góry nogami butelki przekształca się w datę 2004, podpis "Przewrót twego świata". Na innym flaszka pojawia się w miejscu fotografii poszukiwanego przez policję przestępcy, podpis "Poszukiwana". Jeszcze na którymś (a to już mniej wytworna sceneria) mocno schlany kozak mający z powodu nadużycia napoju wyrażnego zeza stwierdza: "Z ranku do noczi tilky naszu choczu"(od rana do nocy tylko "Naszą" chcę). Nie kto inny, a właśnie wódka życzy dużym i małym lwowianom "udanej zimy" ( "Udana") i "Szczęśliwego nowego roku" ( "Ridnen'ka" – na polski można przetłumaczyć jako "najbliższa" czy nawet "ojczysta"). Obiecuje "zimowe upały" i stwierdza, że "wszystko zmieni się na lepsze". Apeluje do "sławnych tradycji" i wzywa "miłośników rozkoszy". Przywołuje ludowe śpiewy i zachęca by "posiedzieć jak bogowie". Jedna z czołowych lwowskich dziennikarek wyznała mi, że lwowska fabryka produkująca alkohole była gotowa zapłacić każdą sumę żeby ona zaczęła dla niej pracować jako rzecznik prasowy, jednocześnie zajmując się promocją nowych rodzajów wódki. Wódka jest tania, jest jej dużo, na rynek wchodzą coraz to nowe gatunki. Nawiasem mówiąc reklama alkoholi jest na Ukrainie zabroniona, ale jakoś producenci napojów sobie z tym radzą. Minęły też czasy, kiedy w prasie było głośno z powodu wykorzystania świętych dla każdego Ukraińca słów "Hetman" i "Szewczenko" w nazwach wódki. We Lwowie widziałam nawet 12-letnich chłopców z napoczętą butelką.

Największe zdumienie, niemal zachwyt, wywołał u mnie pomysł na reklamę wódki "Chlebowy dar". Nie chodzi o to, że jej twórcy napomykają, że kupując większą butlę (0,7, a nie 0,5 czy 0,3 litra) klient szczęśliwie oszczędza, ani nawet o istnie słowiański podpis "Ile dusza zechce". Moją uwagę przykuło główne hasło: „Tobie. Prawdziwemu". Tym razem pracownicy działu promocji trafili w dziesiątkę – chodzi o tożsamość, to działa bezbłędnie. W krajach, gdzie nie wolno reklamować alkoholi, spotkanie z "prawdziwym sobą" obiecują producenci soków, gum do żucia i butów. Tutaj ono ma nastąpić po kieliszku – może to różnica mentalności?

I jeszcze a propos tożsamości. Od jakiegoś czasu śledzę bardzo ciekawą kampanię reklamową tanich ukraińskich papierosów "Pryłuki osobływi". Jej twórcy postawili na słowo "osobływi" czyli "szczególne" i postanowili udowodnić, że ten rodzaj papierosów wybierają nie tylko osoby oryginalne, wybijające się spośród tłumu, ale także prawdziwi ukraińscy patrioci. Wizualnie to wygląda tak: w grupie typowo ubranej młodzieży pojawia się ktoś w haftowanej koszuli, wśród niesionych na plecach gitar pojawia się bandura, wśród świątecznych prezentów pojawia się haftowany woreczek. Podpis: „Bud' osobływym" (bądź szczególny) I na koniec o eufemizmach, które okazuje się mogą być bardziej lub mniej eufemistyczne. W Polsce pisze się, że "Alkohol szkodzi zdrowiu", na Ukrainie to hasło brzmi: "Nadmierna ilość wypitego może zaszkodzić zdrowiu". Może, ale przecież nie musi.

3. Wzrok

Współczesne ukraińskie świętowanie można nazwać eklektycznym. Nieźle oddaje to pewna telewizyjna reklama oleju. Otóż w niej typowe życzenie "Radosnych Świąt Bożego Narodzenia" wypowiadają …Dziadek Mróz i jego wnuczka Snihuroczka – wykreowani przez sowieckich ideologów bajeczni bohaterowie mające zastąpić ideologicznie szkodliwego Świętego Mikołaja i Boże Narodzenie neutralnym Nowym Rokiem. Ale jak to czasami bywa z tradycjami – stara niekoniecznie odeszła, a nowa gdzie-niegdzie się przyjęła, dlatego dziś pomysł wytwórców oleju nikomu nie wydaje się paradoksalnym.

Lampki, którymi przecież przyozdabia się różne miasta, to już nie eklektyka, we Lwowie ten zwyczaj przejawia się bardzo szczególnie. Kto wie, może dlatego że w mieście rozpaczliwie brakuje "normalnych" lamp ulicznych, a niektóre osiedla w ramach oszczędzania wciąż są programowo pozbawiane elektryczności. Na Święta pasma różnokolorowych i koniecznie migających lampek są na niektórych ulicach jedynym źródłem światła i niczym gwiazda betlejemska rozpraszają mroki wśród rozsypających się slumsów-chruszczowek z zasikanymi klatkami i zarażonymi karaluchami norami mieszkaniowymi. Gorzej w centrum. Ono w czasie Świąt zaczyna przypominać cyrk, i to cyrk smutny, jeśli taki istnieje. Migająca wstęga znaczy nawet renesansową kopułę byłego kościoła Dominikanów, który z nią wygląda jak gimnazjalistka w roli ulicznicy. Wydaje mi się czasami , że Dominikanie wraz z innymi sędziwymi basztami, kamienicami i pomnikami chcieliby te ozdoby z siebie co prędzej zrzucić, że czują się …pogwałceni?... "Lwów jest jak chłopak, którego zgwałcił pułk żołnierzy, - obrazowo ujmuje to Andrij Łysenko, współczesny ukraiński filozof, - a Ukraina – jak kobieta, która potem tego chłopaka poślubiła. Ona nie może go szanować, bo on już sam siebie nie szanuje".

Żanna Słoniowska, Lwów, styczeń 2004.

Copyright © 2004 Żanna Słoniowska


Wszystkie prawa zastrzeżone.


Powrót
Licznik